Ziobro o Holland, czyli nożyce się odezwały

W oczekiwaniu na polską premierę „Zielonej granicy” Agnieszki Holland rządzącym puszczają nerwy. „W III Rzeszy Niemcy produkowali propagandowe filmy pokazujące Polaków jako bandytów i morderców. Dziś mają od tego Agnieszkę Holland” – to wpis prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry. Tego samego, który walczy o rehabilitację nacjonalistki Mariki Matuszak z Frontu Oczyszczenia Narodowego, czyli organizacji „czyszczącej” Polskę z nie-Polaków.

Uderz w stół, nożyce się odezwą. Propaganda hitlerowska zdecydowanie lepiej rymuje się z „oczyszczaniem narodu” niż z obroną człowieczeństwa wobec bezprawia, jakiego dopuszcza się władza na granicy polsko-białoruskiej. I z agresywną propagandą TVP z gatunku „für Deutschland”, wiejącymi grozą spotami o agresywnych imigrantach zalewających Polskę czy niedawnymi histerycznymi słowami polityków rządzącej prawicy o tym, jak to „Polki będą gwałcone przez imigrantów, tak jak Niemki czy Francuzki”. Znacznie bardziej przypomina hitlerowską czy putinowską (padają i takie zarzuty) propagandę słynna konferencja ministrów Kamińskiego i Wąsika, na której przedstawiali rzekomą zawartość telefonów komórkowych osób zatrzymanych na granicy, ze słynnym filmikiem pornograficznym z lat 70. o gwałceniu mulicy.

Porównanie filmu Agnieszki Holland do hitlerowskiej propagandy wyszło spod ręki człowieka, który jako prokurator generalny ignoruje łamanie międzynarodowego prawa humanitarnego przez polskie władze na granicy z Białorusią. Mimo orzeczeń Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i kilku orzeczeń polskich sądów, z których jasno wynika, że pushbacki, uniemożliwianie migrantom występowania o azyl, nierejestrowanie wszystkich wywożonych osób, nieudzielanie pomocy chorym i wycieńczonym ludziom, pozostawianie ich w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia, a nawet zmuszania do wchodzenia na bagna czy do granicznej rzeki (również zimą) – mimo tego wszystkiego podległa Ziobrze prokuratura nie pociągnęła nikogo do odpowiedzialności: ani szeregowych funkcjonariuszy, ani ich mocodawców. Choć pomagający uchodźcom wolontariusze składają doniesienia o przypadkach tortur (m.in. rażenie paralizatorem) czy niszczeniu mienia migrantów przez funkcjonariuszy (psucie telefonów, zabieranie odzieży). Za to wszczęto postępowania przeciwko pomagającym, a nawet były przypadki wnioskowania przez prokuraturę o aresztowanie wolontariuszy za udzielanie pomocy humanitarnej, zatrzymywania ich i stawiania zakutych w kajdanki przed sądem.

Nie tylko prokurator Ziobro zwalcza film Agnieszki Holland. Rzecznik służb Stanisław Żaryn zarzucił reżyserce „insynuacje, które służą do atakowania Polski, Polaków i rządu”. Członkini Trybunału niegdyś Konstytucyjnego Krystyna Pawłowicz określiła „Zieloną granicę” mianem „gadzinowca”. pisarz fantasy Jacek Piekara – „paszkwilem”. A żona ministra, szefa Kancelarii Rady Ministrów Łukasza Schreibera porównała film do „dzieła Mosfilmu”.

Jeśli Agnieszka Holland deprecjonuje Polskę, to co powiedzieć o tych, którzy dostarczyli jej materiału do filmu? Którzy kryminalizują pomoc humanitarną udzielaną przez aktywistów na granicy? Którzy legalizują, zlecają i gloryfikują pushbacki dotykające nawet ciężarne kobiety, osoby stare, chore i dzieci? Które już spowodowały śmierć co najmniej 48 osób i zaginięcie co najmniej 300? Co oni robią wizerunkowi Polski?

Tygodnik „Sieci” napisał, że film Agnieszki Holland to dyskredytacja polskiego rządu w trakcie kampanii wyborczej. Czy aby władza bardziej nie kompromituje się sama, robiąc to, co robi na granicy? I biorąc na listę wyborczą Roberta Bąkiewicza, postać symboliczną dla polskiego środowiska neofaszystowskiego? Czy nie kompromituje się tym, że wcześniej z naszych, publicznych pieniędzy finansowała jego nacjonalistyczne organizacje, takie jak stowarzyszenie Straż Narodowa, które dostało miliony złotych na zakup i remont swojej siedziby („Soplicowo”)?

Rządzący najwyraźniej boją się filmu Agnieszki Holland. Nie widziałam go jeszcze, ale z tego, co o nim dotychczas napisano i co opowiada sama reżyserka, wnioskuję, że daleko mu do propagandy, czyli wtłaczania jednoznacznego, sprymitywizowanego przekazu. Jest to raczej próba refleksji nad ludzką kondycją, naturą zła i dobra mieszczących się pospołu w człowieku, nad sytuacjami, które je wyzwalają, nad płynnością i niejednoznacznością skutków naszych działań.

To nie jest przekaz, który byliby w stanie ogarnąć partyjni propagandziści nienawykli do widzenia złożoności rzeczy i wyznający prostą etykę: dobre jest to, co nam służy, złe – to cała reszta.