Afera przykrywkowa

Niczym manna z nieba spadło władzy aresztowanie mieszkanki Podlasia Ewy M., która pomagała ludziom na wschodniej granicy i cudzoziemcom przebywającym w „ośrodkach zamkniętych” (czytaj: więzieniach dla migrantów). Ujawniły ją rządowe media, a wiceminister spraw wewnętrznych Maciej Wąsik osobiście autoryzował: „Pani Ewa M. kierowała grupą, która dokonywała przemytu [ludzi]. Ten proceder odbywał się co najmniej półtora roku i prowadziła również innego typu działalność. Na przykład zrzutki na portalach na uchodźców. Nabierała w ten sposób ludzi, prosząc ich o ofiarę de facto na rzecz działalności przestępczej” – ocenił, przesądzając o jej winie jako przedstawiciel państwa.

Manna w postaci uwięzienia Ewy M. miała zapewne przykryć aferę wizową z udziałem wysokich funkcjonariuszy państwa, którzy mieli zorganizować proceder handlu polskimi wizami. A także premierę filmu Agnieszki Holland „Zielona granica”, w którym pokazuje m.in. heroiczne działania wolontariuszy ratujących ludzi odpychanych to od białoruskiej lub litewskiej, to od polskiej granicy. Jedno i drugie pokazuje brzydką twarz partii rządzącej w czasie, gdy ubiega się o kolejną reelekcję, więc partia owa swoim zwyczajem zamiast wejść w debatę, nasyła na aktywistkę posłuszną prokuraturę.

Sąd zgodził się na areszt dla Ewy M., o który wnioskowała prokuratura, z tym że dopuścił wyjście za kaucją. I tu prokuratura zastosowała nowy przepis uchwalony w 2019 r. po staraniach Zbigniewa Ziobry i sprzeciwiła się wypuszczeniu za kaucją. Przepis daje jej prawo sprzeciwu na niezastosowanie aresztu, czym zaburza równowagę stron podczas procesu i ubezwłasnowolnia sąd.

To nie pierwszy przypadek zarzutu o przemyt ludzi dla wolontariuszy niosących pomoc humanitarną na granicy. I nie pierwszy wniosek o areszt. Tyle że do tej pory sądy się na areszt nie godziły. Uwięzienie Ewy M. na dwa miesiące – to pierwszy taki przypadek.

Fundacja Helsińska w swoim komunikacie o aresztowaniu Ewy M. przypomina, że półtora roku temu funkcjonariusze zrobili najazd na Punkt Interwencji Kryzysowej Klubu Inteligencji Katolickiej, całą noc przeszukując biuro i komputery i zastraszając aktywistki i aktywistów. Wtedy też władza mówiła o przemycie ludzi. W marcu zeszłego roku takie oskarżenie skierowano wobec innej aktywistki, Weroniki Klemby – śledztwo zostało ostatecznie umorzone, ale zatrzymywani w lesie wolontariusze raz po raz słyszą groźby, że dostaną zarzuty o przemyt ludzi (grozi za to kara do ośmiu lat więzienia).

W sprawie Ewy M. prokurator generalny Zbigniew Ziobro jakoś nie skorzystał ze swojego prawa do ujawnienia informacji ze śledztwa, więc nie wiemy, jakie są dowody jej winy. Ze słów ministra Wąsika można wnioskować, że sytuacja miała się tak: Ewa M. świadczyła pomoc humanitarną ludziom błąkającym się w przygranicznych lasach i robiła to we współpracy z innymi osobami – np. lekarzami – korzystając z funduszy pochodzących ze zbiórek na ten cel (zakup ubrań, żywności środków higieny, podstawowych leków, kupno benzyny do samochodu itd.). Więc mamy tu i „zorganizowany proceder”, i grupę „przestępczą”, i fundusze wpłacane przez ludzi.

Ewa M. siedzi teraz w więzieniu. W więzieniu nie siedzi natomiast ani były wiceminister spraw zagranicznych Piotr Wawrzyk, ani jego przełożony, szef MSZ Zbigniew Rau. Nie mają nawet postawionych zarzutów, mimo że – według doniesień prasowych – wysocy funkcjonariusze MSZ, w tym Piotr Wawrzyk, mieli w celach zarobkowych sprywatyzować wydawanie wiz (chodziły po 25-40 tys. dol.). Takich wiz, m.in. za pośrednictwem prywatnej agencji pracy tymczasowej, według danych MSWiA w 2022 r. było ok. 200 tys., z czego 130 tys. wydano w krajach muzułmańskich.

Jak wytłumaczyć różnicę potraktowania przez prokuraturę funkcjonariuszy państwa z jednej i obywatelki aktywistki z drugiej strony? Skala procederu handlu wizami, w którym miał brać udział MSZ, nie da się porównać z działalnością Ewy M., a nawet razem wziętych wszystkich aktywistów niosących pomoc humanitarną na wschodniej granicy Polski. Nie mówiąc już o społecznej szkodliwości niesienia pomocy humanitarnej z jednej, a handlu wizami z udziałem państwowych funkcjonariuszy – z drugiej strony. Ministrowi i wiceministrowi spraw zagranicznych można by postawić co najmniej zarzut niedopełnienia obowiązków. I narażenia Polski na utratę zaufania jako państwa systemu Schengen. Jaką ujmę Polsce przynosi natomiast humanitarna działalność aktywistów na granicy?

Oczywiście nie można wykluczyć, że prokuratura ma dowody na jakiś rodzaj łamania prawa przez Ewę M. (za jej uczciwość poręczyła m.in. dr Hanna Machińska, była zastępczyni RPO, ludzie kultury i posłowie). Ale jeśli ich skutkiem jest ratowanie zdrowia i życia ludzi na granicy, to można je potraktować jako modelowy przykład działania w stanie wyższej konieczności (art. 26 kk), gdy poświęca się dobro mniejsze (zakaz pomocy w nielegalnym przekraczaniu granicy) dla ratowania wyższego (zdrowie i życie). Kontratypu działania w stanie wyższej konieczności trudno dopatrzeć się w procederze handlu wizami przez funkcjonariuszy państwa. W ogóle trudno powiedzieć, że bronili jakiegokolwiek dobra poza własnym interesem.

Jednak Ewa M. i inni aktywiści na granicy są „obywatelami gorszego sortu” (by przypomnieć słowa prezesa Kaczyńskiego sprzed blisko ośmiu lat), a funkcjonariusze MSZ to obywatele prima sort. Takich w Polsce PiS ręka sprawiedliwości nie tyka.

***
Solidarność z Ewą M. można okazać, używając hasztagów #jestemzEwą, #muremzaEwą” i #osiemlat.