PKW z obywatelami czy z władzą?

Teraz jest moment, by powiedzieć sprawdzam: czy PKW broni praw wyborców, czy interesu rządzącej partii? Państwowa Komisja Wyborcza z woli PiS od 2018 r. nie składa się już z niezawisłych sędziów, ale z osób wskazanych przez rządzącą większość. Tak można określić także dwóch jej członków sędziów: wskazanego przez prezesa TK i wskazanego przez prezesa NSA, bo owi prezesi prezesurę także zawdzięczają władzy PiS.

Partia, decydując o referendum przeprowadzanym razem z wyborami parlamentarnymi, zadbała, by wprowadzić do wyborów możliwie najwięcej chaosu. Chaos wprowadza nie tylko to, że referendum ma być w tym samym czasie co wybory, nie tylko tendencyjne i nielogiczne pytania referendalne, które w ludziach wywołują wrażenie, że są przez władzę rozgrywani do jej celów. Chaos wywołuje też sposób przeprowadzania głosowania: to, że głosy z referendum i wyborów mają być wrzucane do tej samej urny, to, że w końcu nie wiadomo, jak będzie się liczyło frekwencję – liczbą pobranych kart czy liczbą kart referendalnych w urnie. Chaos wywołuje fakt, że komisje wyborcze za granicą muszą policzyć głosy w 24 godziny, z czasochłonnym rytuałem, bo inaczej przepadają wszystkie. W ogóle te wybory zapowiadają się jako jeden wielki chaos. Tymczasem wszystkiemu może zaradzić wcale nie jakaś nowa ustawa, ale Państwowa Komisja Wyborcza.

To PKW decyduje o sposobie przeprowadzenia wyborów. Na przykład o tym, że do przeprowadzenia referendum i do wyborów parlamentarnych powoła się osobne komisje. O tym, czy listy wyborców do parlamentu i na referendum będą osobne. Czy odbiór kart wyborczych i referendalnych będzie się kwitować w jednej, tej samej rubryce, czy osobno. To PKW może zdecydować, że komisje za granicą liczą w pierwszej kolejności głosy wyborcze, a referendalne – po przekazaniu protokołów wyborczych do konsulatów.

To PKW ma zagwarantować, żeby wybory były powszechne, równe i tajne – jak nakazuje konstytucja. Żebyśmy mogli skorzystać z jednego z naszych najważniejszych konstytucyjnych praw, które jest warunkiem demokracji: prawa wyborczego.

Czy Państwowa Komisja Wyborcza stanie po stronie tego prawa? Przekonamy się za kilka dni, gdy sformułuje wytyczne dla komisji wyborczych.

37 organizacji pozarządowych zaapelowało do przewodniczącego Państwowej Komisji Wyborczej Sylwestra Marciniaka (sędzia NSA) o zagwarantowanie możliwości odmowy wzięcia udziału w referendum. Wcześniej członkowie komisji wyborczych za granicą apelowali, żeby zmienić sposób liczenia głosów tak, by Polacy zamieszkali za granicą mogli skorzystać ze swojego prawa wyborczego. Na razie brak reakcji. I – póki co – wygląda na to, że wybory będą niekonstytucyjne.

„Zależy nam, by zagwarantowane były uczciwość i przejrzystość procesu wyborczego oraz  uwzględnione prawo wyborców do podejmowania swobodnej decyzji udziału lub powstrzymania się od udziału w wyborach lub w referendum. Pytania referendalne opierają się na wprowadzających w błąd stwierdzeniach. Referendum ma charakter plebiscytu wyraźnie sprzyjającego jednej opcji politycznej. To prowadzi do wypaczenia samej istoty referendum jako ważnej instytucji demokratycznej. Tym bardziej wyborcy powinni mieć zagwarantowane nie tylko teoretyczne prawo, ale realną możliwość odmowy wzięcia w nim udziału” – napisało 37 organizacji broniących praw obywatelskich do przewodniczącego PKW Sylwestra Marciniaka. Apelują o zawarcie w wytycznych PKW dla członków komisji wyborczych nakazu każdorazowego pytania wyborców, w których głosowaniach chcą wziąć udział i odnotowanie w polu „uwagi”, znajdującym się w spisie wyborców, niepobranie określonych kart do głosowania. Apelują, by PKW wyjaśniła jednoznacznie, jak ustalana będzie frekwencja w referendum (według liczby pobranych kart czy według liczby kart wrzuconych do urny), czym się różni nieważna karta do głosowania od nieważnego głosu. Wreszcie – by w tych materiałach wyraźnie napisała, że wyborca ma prawo do odmowy wzięcia udziału w głosowaniu referendalnym i podała, jak skutecznie z tego prawa skorzystać.

Wobec rosnącego chaosu wokół głosowania w referendum, kiedy społeczeństwo nie wie, jak zachowają się członkowie komisji wyborczych i jak zostaną potraktowane np. puste lub przedarte karty referendalne wrzucone do urny, takie oficjalnie, zawarte w urzędowym druku informacje mogłyby przeciąć spekulacje i uspokoić nastroje. Sytuacja niepewności i podejrzliwości, którą widać teraz, jest ewidentnie rządzącym na rękę. Władza uchwaliła referendum przeprowadzane razem z wyborami nie tylko po to, żeby mieć pretekst do robienia sobie propagandy wyborczej także za pieniądze (nieograniczone) na „informacyjną akcję referendalną”. Zrobiła to też po to, by wzbudzić wątpliwości co do uczciwości wyborów, bo w razie przegranej będzie miała argument do żądania ich unieważnienia.

Tyle że to broń obosieczna. Jeśli bowiem PKW nie zmieni zasad głosowania za granicą, a MSZ nie wyznaczy wystarczającej liczby obwodów wyborczych, i jeśli okaże się, że część lub wszyscy członkowie Polonii nie mogli skorzystać ze swojego konstytucyjnego prawa wyborczego, to wybory – przynajmniej te w Warszawie (bo do warszawskich wyborów liczy się zagraniczne głosy – mogą zostać unieważnione i trzeba je będzie powtórzyć. W takiej sytuacji poparcie dla PiS jeszcze bardziej by stopniało.

Co konkretnie może teraz zrobić PKW, żeby bronić naszych praw wyborczych oprócz realizacji postulatów organizacji pozarządowych?

Po pierwsze, może zarządzić, by w tym samym lokalu wyborczym działały dwie komisje: jedna wyborcza, druga referendalna. Choć już może być za późno, by znaleźć drugi komplet członków do komisji referendalnych. Po drugie, może postawić w lokalach dwie urny: referendalną i wyborczą. Po trzecie, może zrobić to, o co apelują do niej przedstawiciele Polonii: zarządzić, by za granicą – gdzie komisje mają tylko 24 godziny na policzenie głosów i przesłanie wyników – w pierwszej kolejności liczyły głosy wyborcze, a referendalnymi zajęły się po wysłaniu wyników wyborów do konsulów. Taka wytyczna, by głosy wyborcze i referendalne liczyć osobno, wynika z kodeksu wyborczego. Mamy bowiem dwa osobne głosowania: w wyborach do parlamentu i w referendum. Nie ma żadnego uzasadnienia, by traktować je jako jedno głosowanie i wymuszać liczenie w tym samym czasie. A każdy organ państwa, w tym Państwowa Komisja Wyborcza, jest obowiązany interpretować ustawy w zgodzie z konstytucją. Konstytucja zaś daje każdemu obywatelowi równe prawo do głosowania, niezależnie od tego, czy mieszka w kraju, czy za granicą.

PKW – i nikt inny – może też jednoznacznie zinterpretować prawo wyborcze i oficjalnie ogłosić, że do frekwencji w referendum liczy się nie liczba pobranych kart referendalnych, ale liczba kart wyjętych z urny. Gdyby PKW wydała takie jednoznaczne oświadczenie, kwestia pobrania czy nie karty referendalnej przestałaby być problemem i nie trzeba by się martwić możliwymi konfliktami przy pobieraniu kart.

Jeśli PKW nie zadba o takie wytyczne dla komisji wyborczych, by zagwarantować niezakłócony przebieg wyborów i równe prawo wyborcze każdej obywatelce i obywatelowi, to sprzeniewierzy się swojej roli. I pokaże, że jest – jak neo-KRS czy Trybunał niegdyś Konstytucyjny – narzędziem w rękach władzy politycznej.