Pegasus pospolity?

Ponad 500 osób inwigilowanych Pegasusem. Blisko 6 tys. innymi metodami. I co z tego?

Blisko 6 tys. osób było inwigilowanych w zeszłym roku przez policję i pozostałych uprawnionych do tego dziesięć służb – napisał w dorocznym sprawozdaniu statystycznym dla Senatu prokurator generalny Adam Bodnar. Czy to będzie ostatnie tak ogólnikowe sprawozdanie z tak niekontrolowanej działalności tak licznych służb, mających tak szerokie uprawnienia? Innymi słowy: czy nowa władza ograniczy inwigilację, jak zapowiadała?

„W 2023 r. wszystkie uprawnione organy skierowały łącznie wobec 5973 osób wnioski o zarządzenie kontroli i utrwalanie rozmów lub wnioski o zarządzenie kontroli operacyjnej” – napisał w dorocznym sprawozdaniu przygotowanym według niezmienionych przepisów Adam Bodnar, który, jeszcze jako RPO, a wcześniej jako wiceprezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, wielokrotnie krytykował polskie „podsłuchowisko”.

Najświeższe dane:

– sądy zarządziły kontrolę i utrwalanie rozmów lub kontrolę operacyjną (kontrolę korespondencji i różne formy śledzenia i podglądania) wobec 5835 osób, odmówiły wobec 22 osób (0,37 proc.). Wcześniej Prokurator Generalny odrzucił wnioski wobec 116 osób (1,9 proc.)

Najwięcej wniosków złożyły:

– Policja – 5233 osób, odmowa – 0,02 proc.
– ABW – 220 osób, odmowa – 1,01 proc.
– CBA – 145 osób, odmowa – 0,96 proc.
– Straż Graniczna – 114 osób, odmów brak
– Żandarmeria Wojskowa – 78 osób, 0,98 proc. odmów
– Krajowa Administracja Skarbowa – 33 osób, 0,96 proc. odmów
– Służba Kontrwywiadu Wojskowego – 32 osób, odmów – 0,96 proc.

Nie kierowały wniosków o inwigilację:

– Inspektor Nadzoru Wewnętrznego
– Służba Ochrony Państwa
– Szef Inspektoratu Wewnętrznego Służby Więziennej.

Warto zauważyć kilka rzeczy, które sprawiają, że tak naprawdę z tej informacji niewiele wynika poza tym, że sądy praktycznie nie kontrolują wniosków inwigilacyjnych, a służbą, która najbardziej szafuje nieuzasadnioną inwigilacją (największy procent odmów), było CBA (pod wodzą Mariusza Kamińskiego i Michała Wąsika).

W raportach Prokuratora Generalnego od lat podaje się liczbę osób, a nie wniosków o inwigilację. A wniosków mogło być wielokrotnie więcej, bo jedna osoba mogła być w ciągu roku inwigilowana kilkakrotnie. Poza tym sądy mogły przedłużać podsłuch wielokrotnie. Dalej: nie wiemy, jakich przestępstw dotyczą wnioski o inwigilację (w grę wchodzi kilkadziesiąt rodzajów). Nie wiemy, ile było tzw. podsłuchów pięciodniowych, czyli bez zgody sądu. Nie wiemy też, ilu takich podsłuchów pięciodniowych sąd nie zalegalizował i co stało się z materiałami uzyskanymi tą drogą. A – jak wiadomo – można je wykorzystać w postępowaniu karnym, bo PiS zmienił prawo, ZAKAZUJĄC sądowi odrzucenia dowodu z powodu jego nielegalnego pochodzenia.

To tylko nieliczne przykłady wad obecnego sposobu raportowania inwigilacji pokazujące fikcyjność tej procedury.

Do najnowszego raportu prokurator Adam Bodnar, za zgodą szefa MSWiA, dodał statystyczną informację o inwigilacji Pegasusem. Trzy służby w latach 2017–22 stosowały ją wobec 578 osób:

– w 2017 r. wobec 6 osób
– w 2018 wobec 100 osób (wybory samorządowe)
– w 2019 wobec 140 osób (wybory parlamentarne i do Parlamentu Europejskiego)
– w 2020 wobec 161 osób (wybory prezydenckie)
– w 2021 wobec 162 osób
– w 2022 wobec 9 osób.

A więc inwigilacja się rozkręcała. Według zapewnień PiS powtarzanych przez prezesa Kaczyńskiego Pegasusa używano tylko wobec najgroźniejszej przestępczości, w tym zagrażającej bezpieczeństwu państwa. Hmm, blisko 6 tys. zagrażających osób? A właściwie wielokrotnie więcej, bo jak wiemy, jeden podsłuchiwany telefon to kilkanaście, kilkadziesiąt podsłuchiwanych osób… Ciekawe, co ze zgromadzonym materiałem?

Zaś co do ciężkości tych przestępstw, to słynna afera w inowrocławskim ratuszu, z powodu której inwigilowano ówczesnego szefa sztabu wyborczego KO Krzysztofa Brejzę, dotyczyła jakiejś formy jego współdziałania ze swoim ojcem, prezydentem Inowrocławia polegającym na „wykorzystywaniu pracy pracowników Urzędu Miasta wykonujących obowiązki w nowo powstałym wydziale kultury, promocji i komunikacji społecznej dla celów prywatnych” (cytat z wypowiedzi rzecznika prokuratury). Działaczka Stowarzyszenia Prokuratorów Lex Super Omnia prokuratorka Ewa Wrzosek miała zaś być inwigilowana z powodu pozyskania w sposób nieuprawniony informacji ze śledztwa w sprawie prowadzonego przez inną prokuratorkę, a dotyczącego wypadku miejskiego autobusu.

I możemy tak dalej przepatrzeć inne znane inwigilowane osoby groźne dla państwa i społeczeństwa: adwokata Donalda Tuska Romana Giertycha, lidera AgroUnii Michała Kołodziejczaka, prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego, gen. Waldemara Skrzypczaka czy posła PO Grzegorza Napieralskiego.

Można powiedzieć: jakie państwo – takie zagrożenia.

Ale można też pomyśleć o tym: co z reformą inwigilacji?

Nad wyjaśnieniem afery Pegasusa pracuje sejmowa komisja śledcza, swoje śledztwo prowadzi specjalny zespół w Prokuraturze Krajowej, pokrzywdzeni inwigilacją są informowani i inicjują sprawy sądowe – karne lub cywilne. I dobrze. To wszystko musi potrwać, młyny sprawiedliwości mielą powoli.

Ale co z młynami legislacyjnymi? Co z obiecaną reformą służb? Czego nam brakuje, żeby przygotować dobre prawo (pomijam prezydenta – prawo powinno być gotowe, nie czekając na zmianę w prezydenckim pałacu)?

Swoje założenia ustawy reformującej kontrolę operacyjną – a przede wszystkim kontrolę nad działaniami służb – przedstawiła Fundacja Panoptykon. Wcześniej takie rekomendacje przygotowała senacka komisja nadzwyczajna ds. inwigilacji Pegasusem działająca w zeszłej kadencji, a jeszcze wcześniej – zespół pod patronatem RPO Adama Bodnara (raport „Osiodłać Pegaza”). Niedawno swój raport za lata 2017-23 opublikowała NIK. Wszystkie opisy sytuacji i wnioski są zgodne:

– trzeba ograniczyć inwigilację: rodzaje przestępstw, rodzaje używanych środków inwigilacji i rodzaje służb, które mogą jej używać.

– trzeba uregulować zasady inwigilowania osób mających obowiązek chronienia tajemnic zawodowych.

– trzeba wprowadzić zewnętrzną, niezależną kontrolę inwigilacji (najczęściej postuluje się niezależny organ, na wzór generalnego inspektora ochrony danych osobowych).

– trzeba dać każdemu prawo do informacji o fakcie bycia (po jej zakończeniu) przedmiotem inwigilacji).

I co? Nic. Projektu rządowego nie ma. Obywatelskiego – też nie.

„Trudno oprzeć się wrażeniu, że kręcimy się w kółko. Kiedy pojawia się temat inwigilacji, politycy grzęzną w tropieniu winnych. Skala nadużyć była na tyle poważna, że trudno dziwić się potrzebie rozliczeń. Niestety w żaden sposób nie przybliża nas to do zapobieżenia takim sytuacjom w przyszłości. Do tego potrzebne są głębokie i systemowe zmiany w modelu działania służb. Oby rządzącym nie zabrakło odwagi i determinacji, by wreszcie zabrać się do naprawy tego statku. Płyniemy na nim wszyscy” – napisał niedawno w „Dzienniku Gazecie Prawnej” Wojciech Klicki, prawnik od lat zaangażowany w starania o ucywilizowanie inwigilacji w Polsce. Brzmi to mało optymistycznie.

Czyżby władza po raz kolejny dała się przekonać służbom, że ograniczanie wolności inwigilowania prowadzi do „osłabiania naszego bezpieczeństwa”, jak pisał w „Gazecie Wyborczej” w 2014 r. ówczesny szef MSWiA Bartłomiej Sienkiewicz, dzień przed tym, jak Trybunał Konstytucyjny rozpoczynał rozpatrywanie pięciu wniosków RPO i Prokuratora Generalnego w sprawach zagrożeń prawa do prywatności zbytnią swobodą inwigilacji w Polsce? „Obawiam się przesunięcia tej granicy na tyle daleko, iż policja czy służby specjalne nie będą zdolne do wypełnienia swoich zadań w dotychczasowym zakresie” – pisał wtedy minister Sienkiewicz.

Rzeczywiście, TK orzekł bardzo ostrożnie. Ale rząd PO-PSL i tego ostrożnego wyroku nie wykonał. Zrobił to dopiero rząd PiS, w 2016 r. Po swojemu, pod pozorem wdrożenia unijnej dyrektywy „policyjnej”, poszerzając inwigilację m.in. o możliwość sięgania bez kontroli sądu po dane o naszej aktywności w internecie i niekontrolowaną inwigilację cudzoziemców.

A potem był Pegasus. I powszechne oburzenie. I…?