Kamiński, Wąsik i motyle skrzydła

Prokuratura dała Mariuszowi Kamińskiemu okazję do zakpienia sobie z komisji śledczej ds. afery wizowej. A obaj panowie: Kamiński i Wąsik, wykorzystują okazję, by wrócić do roli prześladowanych politycznie męczenników. Zarzuty prokuratury przychodzą w chwili, gdy na nowo wybucha kwestia ich odpowiedzialności za używanie inwigilacji do walki politycznej: prokurator generalny Adam Bodnar właśnie przesłał do parlamentu dane o skali inwigilacji za zeszły bok (blisko 6 tys. osób) i podsumował wykorzystanie systemu Pegasus: 578 osób w latach 2017-22.

Mariusz Kamiński bawił się z komisją śledczą w chowanego – i wygrał. Nie odbierał zawiadomienia o terminie przesłuchania, odebrał za to wezwanie do prokuratury – akurat na ten sam dzień i godzinę, co wezwanie przed komisję. Nader trudny do pogodzenia zbieg terminów, a żaden organ nie chciał ustąpić drugiemu. Decyzja należała do Kamińskiego – i wybrał wyjście dla siebie wygodniejsze, czemu trudno się dziwić.

Poszedł do prokuratury, bo tam rozmawiał bez kamer, a po wyjściu był panem „narracji”. No więc opowiedział, że jest politycznie prześladowany przez państwo Donalda Tuska, że odmówił „uczestniczenia w czynnościach prokuratury”, i że zarzuty są niesłuszne. Zarzuty zaś dotyczą brania udziału w jednym głosowaniu i jednym posiedzeniu sejmowej komisji już po prawomocnym skazaniu za prowokację wobec Andrzeja Leppera, za co obaj z Michałem Wąsikiem dostali po dwa i pół roku więzienia, a ich mandaty poselskie automatyczne wygasły. To przestępstwo złamania nakazu sądowego, art. 244 kk: „Kto nie stosuje się do orzeczonego przez sąd zakazu zajmowania stanowiska, (…) podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5” (dawniej kara była do trzech lat, ale PiS ja podniósł).

Co prawda prezydent Andrzej Duda ułaskawił ich po około trzech tygodniach od prawomocnego skazania i dwóch pobytu w więzieniu (pierwszy raz ułaskawił w 2016 r. po skazaniu nieprawomocnym), ale nie znosi to konsekwencji w postaci utraty mandatu.

Skuteczność i prawidłowość stwierdzonego przez marszałka Sejmu wygaśnięcia mandatów obu panów stwierdziła Izba Pracy Sądu Najwyższego, do której marszałek złożył ich odwołania. Następnie Państwowa Komisja Wyborcza wydała komunikat o osobach, które są na kolejnych miejscach do objęcia mandatu po Macieju Wąsiku, a ostatecznie objęła go startująca z list PiS Monika Pawłowska. W sprawie następcy Mariusza Kamińskiego PKW milczy.

Dziś obaj panowie powiedzieli dziennikarzom, że nadal chronią ich immunitety, więc prokuratura musi najpierw uzyskać zgodę Sejmu na ich uchylenie, a potem wezwać na przesłuchanie.

No i taka sytuacja. Niby nic, ale – niczym trzepotanie skrzydeł motyla na antypodach – może spowodować nieoczekiwane skutki. Bo przecież wciąż – dzięki Andrzejowi Dudzie – sprawa prawomocności orzeczeń neosędziów, neoizb Sądu Najwyższego i Trybunału nie-Konstytucyjnego (wszystkie zajmowały się różnymi aspektami sprawy skazania Kamińskiego i Wąsika) jest w Polsce problematyczna i może służyć do wywoływania chaosu prawnego i politycznego. A więc może się zdarzyć, że prokuratura lub jakiś neosędzia podzieli stanowiska Kamińskiego i Wąsika, że sąd nie miał prawa ich skazać, bo byli osiem lat wcześniej skutecznie ułaskawieni. Zatem że wyrok jest z mocy prawa nieważny i nie popełnili przestępstwa, nie stosując się do niego. I rozpocznie się wieloletni zapewne cykl odwołań i apelacji. Panom Kamińskiemu i Wąsikowi zaszkodzi on zapewne mniej niż zaufaniu obywateli do instytucji sprawiedliwości.

A tymczasem…

Mariusz Kamiński uniknął stawienia się przed wizową komisja śledczą. Jej przewodniczący Michał Szczerba zapowiedział dziennikarzom, że wezwał go na przyszły poniedziałek i ma mocne podstawy do twierdzenia, że jako szef MSWiA nie dopełnił obowiązków, przyczyniając się do rozwoju afery. Czyli szykowałby się wniosek o kolejny zarzut karny. To nie bardzo na rękę Kamińskiemu i Wąsikowi (b. wiceszefowi MSWiA), bo obaj ubiegają się o mandaty europosłów. Mandaty nie chronią ich przed odpowiedzialnością karną, ale to perspektywa dobrych zarobków i paru lat spokoju, zanim zarzuty przyjmą formę aktu oskarżenia czy wyroku. A w kampanii wyborczej łatwiej im będzie walczyć o głosy w aureolach politycznie prześladowanych niż jako szefowie tajnych służb podsłuchujący obywateli i nadużywający inwigilacji do walki politycznej. Zarzuty o bezprawne głosowanie przychodzą w samą porę – przynajmniej z ich punktu widzenia.