Pat w sprawie sędziego Tulei

Nie dowiedzieliśmy się w czwartek, czy aresztują, czy nie sędziego Igora Tuleyę. Sąd odroczył decyzję do 29 listopada „ze względu na szczególną zawiłość”.

Uzasadnienie odroczenia brzmi dziwnie, bo sprawa wydaje się prosta jak drut. Sędziego prokuratura chce oskarżyć o ujawnienie materiałów ze śledztwa (w sprawie „głosowania kolumnowego”), podczas gdy według kpk to sędzia jest gospodarzem postępowania i on decyduje o tym, czy posiedzenie sądu jest jawne, czy nie. I czy może być nagrywane.

To zresztą stwierdził w czerwcu 2020 r. Jacek Wygoda, odmawiając w pierwszej instancji uchylenia sędziemu immunitetu. A gdy druga instancja jednak immunitet uchyliła, to samo orzekł Adam Roch, wówczas członek Izby Dyscyplinarnej, odrzucając (w pierwszej instancji) wniosek prokuratury o zgodę na aresztowanie Tulei, który odmówił dobrowolnego stawienia się w prokuraturze. Aresztowanie ma na celu doprowadzenie do prokuratury i postawienie mu zarzutu. Więc teraz sądzący sprawę zatrzymania w drugiej instancji skład (przewodniczący Wiesław Kozielewicz, sprawozdawca Małgorzata Wąsek-Wiaderek i Dariusz Kala) tak naprawdę musi wybrać pomiędzy prawem a polityką. A „zawiłość sprawy” oznacza, że nie mógł się w tej sprawie dogadać.

Oczywiście zatrzymanie i doprowadzenie do prokuratury sędziego, który stał się symbolem oporu przeciw upolitycznieniu sądownictwa, byłoby gestem wrogim, prowokacją wobec Komisji Europejskiej, z którą w sprawie pieniędzy na KPO rząd, a nawet prezes PiS chce się ostatnio dogadywać. Zbigniewowi Ziobrze zaś chodzi o to, żeby im pomieszać szyki.

To polityczne tło sprawy. Skład, który sądził w czwartek, chyba zdaje sobie sprawę z tego politycznego ciśnienia, bo zrobił rzecz dziwaczną: na początku posiedzenia ogłosił, że rozstrzygnięcie, które ma zapaść, może zostać uznane za niebyłe. Chodzi o to, że sędzia Tuleya (konsekwentnie bojkotujący Izbę Dyscyplinarną, a teraz Izbę Odpowiedzialności) złożył wniosek o wyłączenie sędziów Kozielewicza i Kali ze względu na brak gwarancji bezstronności, jako że ostentacyjnie odmawiają stosowania się do uchwały trzech połączonych IZB SN w sprawie ważności powołania neosędziów. Wniosek został złożony z wyprzedzeniem, więc był czas na jego rozpatrzenie. Na początku posiedzenia przewodniczący Kozielewicz ogłosił jednak, że wniosek został przyjęty, ale rozpatrzony będzie w innym czasie. I jeśli sędziowie zostaną wyłączeni, to ich rozstrzygnięcie będzie nieważne. To w takim razie po co w ogóle było to dwugodzinne posiedzenie?

Albo skład sądzący boi się awantury politycznej i zostawia przestrzeń do zmiany jego postanowienia, albo przeciwnie: chce orzec mimo wszystko. Tylko w takim razie dlaczego nie orzekł?

Za dwa tygodnie orzeczenia też może nie być, jeśli wniosek o wyłączenie sędziów zostanie pozytywnie rozpatrzony.

Jeśli zaś orzeczenie będzie i Izba Odpowiedzialności podtrzyma rozstrzygnięcie Izby Dyscyplinarnej, wcale nie kończy to sprawy sędziego Tulei. Unia domaga się jego powrotu do orzekania, ale ziobrowy rzecznik odpowiedzialności dyscyplinarnej i prezes Sądu Apelacyjnego w Warszawie Piotr Schab nie godzą się na ten powrót, mimo że sąd pracy wydał postanowienie o dopuszczeniu go do orzekania. Według Schaba obowiązuje nie późniejsze postanowienie sądu pracy, a wcześniejsze postanowienie Izby Dyscyplinarnej o uchyleniu immunitetu. Jeśli więc Ziobro nie odpuści, sędzia Tuleya do orzekania nie wróci, a Komisja Europejska nie dogada się z polskim rządem. I pieniędzy na KPO nie będzie.

A Ziobro raczej nie odpuści. Co począć?

Na czwartkowym posiedzeniu Izby Odpowiedzialności pełnomocnik sędziego Tulei adwokat Michał Zacharski zasugerował rozwiązanie tego pata: przez obejście ludzi Ziobry. Przypomniał, że sędzia skierował jeszcze do Izby Dyscyplinarnej odwołanie od odebrania mu immunitetu (ma takie prawo, jeśli druga instancja na niekorzyść zmieniła decyzję o pozbawieniu go wolności). Odwołanie to nie zostało rozpatrzone i teraz odziedziczyła je Izba Odpowiedzialności. Wystarczy więc pozytywnie rozpatrzeć odwołanie, przywrócić Tulei immunitet i ani rzecznik-prezes Schab, ani jego zastępca Przemysław Radzik nie będą już mieli argumentu. Tak zrobiono w sprawie Pawła Juszczyszyna, którego do orzekania, mimo wyroku sądu pracy, nie dopuszczał prezes sądu i członek neo-KRS Maciej Nawacki.

Proste i nieskomplikowane. Oczywiście, jeśli kierować się wyłącznie prawem. Na razie pat trwa.