Prezydent daje pretekst

Prezydent Andrzej Duda ogłosił, że przedstawia projekt reformy, która zakończy spór z Unią o praworządność i odblokuje pieniądze na Krajowy Plan Odbudowy. Zobaczymy, co powie Unia. Ale projekt niczego nie zmienia na lepsze w sprawie postępowań dyscyplinarnych. Przeciwnie, wprowadza nowy delikt, za który będzie można prześladować sędziów, jeszcze większy chaos w sądach i zdominowanie Sądu Najwyższego przez neosędziów.

Reforma postępowania dyscyplinarnego ma polegać na – zapowiadanej wielokrotnie – likwidacji Izby Dyscyplinarnej i powołaniu nowej Izby: Odpowiedzialności Zawodowej. Sędziowie dotychczasowej Izby Dyscyplinarnej mają być rozparcelowani po innych Izbach, co oznacza, że zdominują je neosędziowie. No chyba że wybraliby możliwość przejścia w – bardzo atrakcyjny finansowo – stan spoczynku.

Sędziów do Izby Odpowiedzialności Zawodowej rekrutować się ma drogą losowania 33 kandydatów spośród wszystkich sędziów SN (z wyjątkiem prezesów Izb). Z tego grona prezydent ma wybrać 11. Przy obecnym stanie osobowym SN oznacza to, że może wybrać samych neosędziów. Albo dorzucić kilku sędziów, żeby nie było gadania.

Sędziowie w Izbie Odpowiedzialności odpracowywaliby tylko część swojego pensum, resztę w innych Izbach. Dzięki temu władza upiecze trzy pieczenie na jednym ogniu: zdominuje Izby neosędziami i utrzyma polityczną kontrolę nad orzeczeniami dyscyplinarnymi. A także pozwoli państwu zaoszczędzić na pensjach, bo neosędziowie Izby Dyscyplinarnej dostawali o 40 proc. wyższe uposażenie.

Kolejnym zyskiem władzy z tego projektu ma być dodatkowy delikt dyscyplinarny, który prezydent określił jako „odmowę wymiaru sprawiedliwości”. Zapewne chodzi o odmowę sądzenia z neosędziami: wielu sędziów złożyło taką deklarację, by nie przyczyniać się do mnożenia wątpliwych wyroków.

Kolejna propozycja, która ma – zapewne – być argumentem dla Unii, że skoro zarzuca ona Izbie Dyscyplinarnej stronniczość, to jej rozstrzygnięcia będą teraz poddane weryfikacji. Mianowicie każdy sędzia osądzony „za orzekanie” może zażądać, aby jego sprawę ponownie rozpatrzyła Izba Odpowiedzialności. Będzie to dotyczyło czterech sędziów, których prezesi sądów zawiesili w czynnościach za uchylenie orzeczeń neosędziów, a Izba Dyscyplinarna to zawieszenie podtrzymała: Macieja Ferka, Piotra Gąciarka, Macieja Rutkowskiego i Krzysztofa Chmielewskiego. Ewentualnie także Pawła Juszczyszyna ściganego za dociekanie podpisów na listach poparcia do neo-KRS. Tylko pytanie, jaka jest różnica pomiędzy rozpatrzeniem sprawy przez neosędziów z Izby Dyscyplinarnej a neosędziów z Izby Odpowiedzialności?

Kolejne propozycje są podobnie absurdalne co niedawne lex Kaczyński. Oto prezydent proponuje „test bezstronności sędziego”: każdy obywatel będzie mógł zażądać takiego sprawdzianu wobec sędziego sądzącego jego sprawę. Dotyczy to także wyroków przeszłych, od początku PRL. Pomijając już, że gdyby ludzie rzeczywiście chcieli z tego korzystać, zatka to i tak przeciążone sądy i wstrzyma rozpatrywanie spraw, to przecież po 1989 r. uchwalono specjalną ustawę, na mocy której na wniosek zainteresowanych unieważniono tysiące wyroków politycznych i wypłacono ludziom odszkodowania. Czy teraz będzie się weryfikować sędziów w związku z procesami o miedzę sprzed 50 lat?!

Projekt nic nie poprawia, za to wiele pogarsza. Ma dać pretekst Unii do wycofania się z blokowania pieniędzy. Skórka zdecydowanie nie jest warta wyprawki. Gdyby Unia z pretekstu skorzystała, władza będzie twierdzić, że wyroki TSUE dotyczące Izby Dyscyplinarnej można wyrzucić do kosza. A prędzej czy później okaże się, że trzeba będzie te nowe przepisy skarżyć do TSUE. I zabawa zacznie się od nowa.