Niewybuch

Lex TVN zostało uchwalone nagle i niespodziewanie. Trwają spekulacje, co się stało, skoro spokojnie od września leżało sobie w szufladzie marszałka Sejmu po senackich poprawkach. Przeważa opinia, że miało coś „przykryć”, toczy się dyskusja o to, co dokładnie. Na przykład podwyżki cen prądu i gazu. Jest też koncepcja, że zdradę polskiego żołnierza, który wybrał wolność na Białorusi. Albo rewelacje „Gazety Wyborczej”, że BOR-owcy kłamali w zmowie co do tego, że słynna kolumna wioząca premier Beatę Szydło i miała wypadek w Oświęcimiu dawała sygnały dźwiękowe. A może nalot policji na kwaterę wolontariuszy KIK, którzy ratują życie migrantów na granicy z Białorusią? Albo obyczaje Jacka Kurskiego dotyczące dysponowania ochroniarzami na posyłki?

Do przykrycia jest tak wiele, że najtrafniejsze będzie chyba stwierdzenie, że projekt mógł przykryć wszystko. Ale – jak to w państwie PiS – na chwilę, bo i tak zaraz coś wyskoczy. Więc właściwie po co?

Fakt faktem, że do uchwalenia doszło. Choć lex TVN pozostaje strzelbą wiszącą na ścianie od pierwszego aktu, która najpóźniej w ostatnim akcie wypali. Pytanie, kiedy ten ostatni nastąpi? Zmieniło się to, że mniej jest już etapów, po których może nastąpić antrakt. Bo prezydent ma 21 dni, żeby zdecydować o podpisaniu lub nie ustawy. Nie może tego przewlec, bo z upływem terminu ustawa upadnie. Może natomiast ją zawetować, a tym samym uśmiercić, bo potrzebnej do odrzucenia jego weta większości 3/5 głosów PiS już nie ma. Może też sprawę odwlec, posyłając do Trybunału Przyłębskiej. I tego się spodziewamy.

Prezydent jeszcze latem sugerował, że widzi ze strony lex TVN zagrożenie dla wolności mediów i wolności prowadzenia działalności gospodarczej. I słusznie. Nikt chyba w Polsce, łącznie ze zwolennikami lex TVN, nie wątpi, że celem jest likwidacja największej i najpopularniejszej w Polsce niezależnej stacji telewizyjnej i wzmocnienie monopolu rządowych i prorządowych mediów. Nikt też nie wątpi, że dla amerykańskich właścicieli stacji wymuszenie na nich odsprzedaży części udziałów oznacza gigantyczną stratę finansową, ponieważ sam fakt wymuszenia sprzedaży drastycznie obniży wartość tych udziałów.

Argumenty, że w innych krajach – unijnych i nie tylko – są ograniczenia dla zagranicznego kapitału w mediach, o tyle nie mają nic do rzeczy, że tam były „od zawsze” lub wprowadzano je z takim vacatio legis, które umożliwiało dostosowanie się do nowych przepisów bez rujnujących strat. W przypadku lex TVN vacatio legis to 30 dni, a cała operacja zmiany właściciela ma się odbyć w sześć miesięcy. Skąd w tym czasie Discovery miałoby znaleźć polski podmiot do odsprzedania 51 proc. udziałów? Ustawa podpowiada: może to być „Skarb Państwa”, „spółka realizująca misję publiczną”, „państwowa osoba prawna” lub „spółka z bezpośrednim lub pośrednim udziałem Skarbu Państwa” (Orlen może dokupiłby TVN do medialnej kolekcji?).

Zaskarżając ustawę do Trybunału, prezydent może też wziąć pod uwagę tryb, w jakim odrzucono poprawki Senatu. Regulamin Sejmu (art. 54 ust. 5) stanowi, że izba ta może się zająć poprawkami nie wcześniej niż „trzeciego dnia od doręczenia posłom” sprawozdania sejmowej komisji o rozpatrzeniu tych poprawek. Tu upłynęły godziny, nie dni. Wprawdzie w przepisie jest zastrzeżenie: „chyba że Sejm postanowi inaczej”. Ale „postanowić” musi jakimś oficjalnym aktem. Na przykład odbyć głosowanie nad przystąpieniem do głosowania poprawek Senatu bez trzydniowego terminu lub przynajmniej przyjęciem tego trybu przez aklamację. Tu nic takiego nie było. Przeciwnie, posłowie opozycji głośno protestowali.

Jeśli ustawę badałby niezależny od władzy Trybunał Konstytucyjny, musiałby ocenić, czy w ogóle została uchwalona, zważywszy na naruszenie trybu. Potem musiałby wziąć pod uwagę oczywiste skutki, jakie wywoła lex TVN dla kontrolnej roli mediów w Polsce (art. 14 konstytucji), skoro grozi odebraniem niezależności czołowej w Polsce stacji telewizyjnej. A także dla wolności prowadzenia działalności gospodarczej (art. 22) – skoro zmusza właściciela do odsprzedania udziałów. Rozważyłby sprawę pod kątem wynikających z zasady demokratycznego państwa prawnego (art. 2 konstytucji) ochrony praw słusznie nabytych oraz interesów w toku. Musiałby zbadać, czy deklarowane przez ustawodawcę cele, jak bezpieczeństwo państwa czy równość podmiotów gospodarczych, mogą być osiągnięte mniej drastycznymi, nienaruszającymi istoty konstytucyjnych praw i wolności sposobami. A niewątpliwie mogłyby.

I to na gruncie obowiązującego prawa. Bo KRRiT może dziś odebrać koncesję (art. 38 ustawy o radiofonii i telewizji) m.in. wtedy, gdy: rozpowszechnianie programu powoduje zagrożenie interesów kultury narodowej, bezpieczeństwa i obronności państwa lub narusza normy dobrego obyczaju; rozpowszechnianie programu powoduje osiągnięcie przez nadawcę pozycji dominującej w dziedzinie środków masowego przekazu na danym rynku właściwym w rozumieniu przepisów o ochronie konkurencji i konsumentów; nastąpi przejęcie bezpośredniej lub pośredniej kontroli nad działalnością nadawcy przez inną osobę.

Trybunał Konstytucyjny powinien też wziąć pod uwagę orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, przytoczone choćby w opinii Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka przygotowanej dla Sejmu, a dotyczące prawa państw do koncesjonowania mediów elektronicznych. W tym decyzję Europejskiej Komisji Praw Człowieka z 1986 r., Verein Alternatives Lokalradio Bern i Verein Radio Dreyeckland Basel przeciwko Szwajcarii: „system koncesjonowania, który nie spełniałby wymagań pluralizmu, tolerancji i ducha otwartości, bez których nie istnieje demokratyczne społeczeństwo, pozostaje w sprzeczności z art. 10 ust. 1 Konwencji, gwarantującym swobodę wypowiedzi”.

Od Trybunału Przyłębskiej spodziewamy się zaś w tej sprawie przede wszystkim tego, że będzie kolejnym gwoździem, na którym zawieszono tę nabitą strzelbę. Wystrzeli, kiedy reżyser zdecyduje. Jak trzeba będzie – nie wystrzeli do końca kadencji Andrzeja Dudy i jeden dzień dłużej.

Wyrok Trybunału Przyłębskiej może nie zakończyć sprawy. Bo jeśli prezydent zaskarży także tryb uchwalenia ustawy, to Trybunał może orzec, że został złamany, a w pozostałym zakresie sprawę umorzy z powodu zbędności orzekania. To zaś rozpocznie grę od początku: można będzie uchwalić ustawę w tym samym kształcie i obracać nią dowolnie długo na różnych szczeblach legislacyjnej drogi. Strzelba – ciągle nabita – będzie wisieć na ścianie.

A cały zespół TVN każdego dnia ma pamiętać, że strzelba wisi. Ma to mrożąco działać zarówno na krytyczne komentowanie działań władzy, jak i na powstawanie nowych materiałów śledczych – choćby takich jak ten niedawny o karierach osób, które wpłaciły środki na fundusz wyborczy Mateusza Morawieckiego. Czy o „kamienicy Banasia”, który koniec końców sprawił, że PiS nie przejął Najwyższej Izby Kontroli.

Koncern Discovery zaś, dopóki strzelba nie wypali i ustawa nie wejdzie w życie, nie może uruchomić przewidzianego w polsko-amerykańskim traktacie o wzajemnej ochronie inwestycji trybu dochodzenia przed międzynarodowym arbitrażem strat spowodowanych lex TVN. I utraconych korzyści. Bo dopóki nie ma realnych strat – nie ma sprawy. A straty mogą się pojawić dopiero wtedy, kiedy właściciel zostanie zmuszony do sprzedaży.

Władza PiS grą z lex TVN niewątpliwie prowokuje amerykańskie retorsje wobec polskich firm w USA. Bo skoro Polska de facto wypowiada traktat o wzajemnej ochronie inwestycji, to druga strona nie jest zobowiązana do lojalności. Ta gra wydaje się absurdalna w sytuacji, gdy nie dostaliśmy subwencji – 4,7 mld euro z unijnego Funduszu Odbudowy – i szukamy, od kogo by tu pożyczyć pieniądze.

Więc dlaczego oni to robią? Czy ktoś liczy zyski i straty z tej operacji?

Niekoniecznie. To nie musi być gra w szachy. To może być gra bez reguł, w której o ruchu decyduje chwilowy impuls, lokalne przesilenie, doraźna kalkulacja. Im bardziej zaskakujący, dziwaczny i niezrozumiały ruch – tym lepiej, bo współgracze głupieją. I zaczynają podejrzewać, że grają z wariatem. A z takim lepiej ostrożnie.

Apel do prezydenta o zawetowanie lex TVN: https://apel.tvn.pl/