Sędziowie zabierają władzy i dają ludziom

Rzeszowscy sędziowie zasądzają świadkom zwrot poniesionych kosztów stawienia się na rozprawę. Rzecznik dyscyplinarny ściga ich, uznając to za przestępstwo nadużycia władzy.

Zastępca Rzecznika Dyscyplinarnego dla Sędziów Michał Lasota ściga pięcioro sędziów z II Wydziału Karnego Sądu Okręgowego w Rzeszowie: Marcina Świerka, Tomasza Wojciechowskiego, Annę Romańską, Marzenę Ossolińską-Plęs i Martę Krajewską-Drozd, za delikt dyscyplinarny w postaci „oczywistej i rażącej obrazy prawa” będącej przestępstwem nadużycia władzy (art. 231 kk). Przestępstwo polega na tym, że zasądzili dla świadków, których wezwali na rozprawy, zwrot całości utraconego w danym dniu wynagrodzenia lub dochodu, a nie maksymalnie 82 zł 31 gr, jak stanowi kodeks postępowania karnego (art. 618). W przypadku sędziego Świerka dotkliwa strata dla skarbu państwa wyniosła raz 149,74 zł (zasądził 232,05 zł), a za drugim razem 417,69 zł (zasądził 500 zł zwrotu).

Sędzia Świerk i pozostali sędziowie uważają, że ograniczenie zwrotu strat dla świadka do 82,31 zł narusza konstytucję, bo skoro państwo nakłada na człowieka obowiązek i grozi karą za jego niespełnienie, to powinno rekompensować stratę w całości, a nie w części.

Sędziowie w normalnych warunkach zwróciliby się pewnie z pytaniem prejudycjalnym do Trybunału Konstytucyjnego. A tak mieli wybór: albo stosować przepis w ich ocenie niekonstytucyjny, albo – do czego konstytucja wprost daje im prawo – w konkretnej, jednostkowej sprawie samodzielnie zdecydować o pominięciu niekonstytucyjnego przepisu. Cel jest jak najbardziej prospołeczny: ochrona interesu obywatela przed pazernością władzy, która nie żałuje na „naszpikowany elektronika płot” na granicy ponad półtora miliarda, a obywatelom żałuje kilkuset złotych.

Sędziowie powołują się na wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2011 r. – uznał za sprzeczne z konstytucją ustawowe ograniczenie wysokości rekompensaty dla osób, które skazano w procesach politycznych w czasach PRL. W uzasadnieniach postanowień o zasądzeniu zwrotu dla świadków rzeszowscy sędziowie przywołują art. 2, czyli zasadę demokratycznego państwa prawnego i wynikającą z niej zasadę zaufania do państwa. Dalej: art. 64 konstytucji, czyli ochrona praw majątkowych, i art. 52, czyli wolność poruszania się po terytorium Rzeczypospolitej Polskiej oraz wyboru miejsca zamieszkania i pobytu. I wreszcie art. 31 ust. 3 pozwala wprowadzić ograniczenia praw i wolności, ale tylko jeśli są „konieczne w demokratycznym społeczeństwie” i tylko dla ochrony bezpieczeństwa, porządku, ochrony praw innych osób, zdrowia i moralności publicznej. Gdzie tu „konieczność”? Co ma wspólnego limit zwrotu z bezpieczeństwem, zdrowiem, moralnością czy prawami innych osób?

Rzecznik Lasota takimi konstytucyjnymi frymuśnościami się w swoim postanowieniu o wszczęciu postępowania nie zajął. Przepis jest naruszony, egro: jest delikt. A sędziom wara od konstytucji – ona dla „prezes Julii”, a nie dla wyrobników Temidy.

O możliwym przestępstwie swoich sędziów zawiadomił rzecznika Lasotę prezes SO w Rzeszowie Rafał Puchalski. Nie byle jaki to prezes – członek neo-KRS, latem rekomendowany przez koleżanki i kolegów do Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Jest prezesem SO w Rzeszowie, chociaż nominalnie jest sędzią Sądu Rejonowego w Jarosławiu. Tam jednak nie orzeka, bo jest delegowany do Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie. Co do nominacji do SN, to prezydent chyba ma jakieś wątpliwości, bo jeszcze jej nie podpisał, podobnie jak nominacji jego kolegi Łukasza Piebiaka, byłego wiceministra sprawiedliwości, do NSA.

Prezes Puchalski ma sławę podobną do innego kolegi z neo-KRS – prezesa Sądu Rejonowego w Olsztynie Macieja Nawackiego, tego, który teatralnie podarł uchwałę Zgromadzenia Sędziów swojego sądu. Sędziowie SO w Rzeszowie pozwali prezesa Puchalskiego o mobbing. Jedną z ofiar jest sędzia Świerk, którego Puchalski odwołał z pełnionej wiele lat funkcji przewodniczącego wydziału karnego. Świerk i inni sędziowie jego wydziału zasłynęli w 2018 r. tym, że przy tabliczkach z nazwiskami na stole sędziowskim umieścili napis „konstytucja”.

Prezes Puchalski, jak widać po doniesieniu do rzecznika dyscyplinarnego, jest bardzo wrażliwy na punkcie zgodności działań sędziego z prawem. Tymczasem orzeka w Sądzie Apelacyjnym od 2018 r., mimo że według prawa jego delegacja tam nie powinna być dłuższa niż dwa lata. Minister sprawiedliwości stosuje jednak do ulubionych sędziów taki myk, że deleguje ich wyżej „na czas pełnienia funkcji prezesa sądu X”. Takiego myku nie ma w ustawie i w tym roku Sąd Najwyższy uznał, że tacy sędziowie orzekają w wyższych instancjach niezgodnie z prawem, więc ich orzeczenia można kwestionować. Ale sędzia Puchalski nadal orzeka w SA w Rzeszowie, produkując wątpliwe wyroki.

Musiał włożyć sporo pracy, wertując akta spraw sędziów, żeby wyłuskać z nich „przestępstwo nadużycia władzy”. Po co cała historia z doniesieniem na sędziów do rzecznika dyscyplinarnego? Pierwsze, co przychodzi do głowy, to modne ostatnio wśród neoprezesów odsuwanie sędziów od obowiązków pod pretekstem, że powinni odpowiadać dyscyplinarnie. Odsunięcie może trwać miesiąc – co dla sędziego jest mocno dolegliwe. Potem zawiesza ich zawieszona Izba Dyscyplinarna SN, jak sędziego Macieja Ferka z Krakowa i Piotra Gąciarka z Warszawy. Ostatnio nie dała rady zawiesić sędzi Agnieszki Niklas-Bibik ze Słupska, też odsuniętej od sądzenia.

Czy o to właśnie chodzi w przypadku rzeszowskich sędziów? Sędzia Świerk wątpi: zawiesić trzeba by pięciu sędziów z sześcioosobowego wydziału, więc wydział zostałby sparaliżowany. Pytanie, czy to w ogóle jest argument dla władzy?