Koagulacja umysłów, czyli ugotowana żaba

Trudno nie zauważyć, jakim „złotem politycznym” (cytat z premiera, za mailami Dworczyka) jest dla PiS sytuacja na granicy. Zdobył punkty, dzielnie stawiając czoła uchodźcom, wyrzucając bezkompromisowo chorych, głodnych, kobiety w ciąży i dzieci do lasu, przez zasieki.

Nie bawił się w sentymenty jak opozycja: że może i wyrzucać, ale dowozić zupę i wpuścić lekarzy. Pokazał, że w sprawie „bezpieczeństwa Polaków” tylko on jest naprawdę bezkompromisowy i w żadne humanitarne sentymenty się nie wdaje. I ludzie to docenili.

Teraz „wojna”! I to już nie hybrydowa, ale prawdziwe, fizyczne ataki zdesperowanych, głodnych, przemarzniętych ludzi zbrojonych przez białoruską dyktaturę i gaz pieprzowy, a kto wie, w co jeszcze. A w tle Putin i rosyjska armia, czyli groźba konfliktu międzynarodowego. Znowu jesteśmy przedmurzem chrześcijaństwa i twardo stawimy opór. Jedno, czego można by sobie życzyć, to aby ta sytuacja trwała do wyborów.

Zaostrzenie na granicy w cudowny sposób wybawia PiS od kombinowania, co by tu zrobić, żeby teren przygraniczny pozostał zamknięty po upływie (na początku grudnia) stanu wyjątkowego. Bo jeśli wojna – to każde obostrzenie, jakie władzy przyjdzie do głowy, będzie usprawiedliwione i przyjęte ze zrozumieniem. Rok temu ćwiczyliśmy to w związku z masowymi protestami, gdy zakazano zgromadzeń powyżej pięciu osób pod pretekstem pandemii covid-19. A osoby uczestniczące w demonstracjach po wyroku Trybunału Przyłębskiej dostały zarzuty spowodowania masowego zagrożenia dla zdrowia i życia.

Nic więc prostszego niż pod pretekstem wojny na granicy przedłużyć potrzebne władzy zakazy, które uniemożliwiają udzielanie pomocy humanitarnej uchodźcom i usuwają kontrolę społeczną. W sobotę wyjaśnił to w RMF FM minister-koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński. Powiedział, że do ustawy o ochronie granic zostanie wprowadzony przepis, który będzie regulował obecność dziennikarzy w okolicach granicy. Nie tymczasowo, nie w konkretnym miejscu, ale wszędzie i na zawsze. Wielu szczegółów nie zdradził, tyle że władza będzie udzielać zezwoleń. I też nie wiadomo na co. Na wjazd do strefy i swobodne poruszanie się czy raczej na przebywanie w wyznaczonym przez władzę miejscu przy granicy? I według jakich kryteriów? Tak czy inaczej, na stałe dziennikarze będą mieć szlaban na dostęp do terenów przygranicznych. Szlaban będzie uchylać władza – po uważaniu. Minister Kamiński powiedział, że o dostęp będą się mogły ubiegać media „ogólnopolskie”. A więc nie lokalne i nie zagraniczne.

Ta szykowana ustawa przejdzie zapewne przez Sejm, tak jak ustawa o murze granicznym czy wywózkowa: pod hasłami obrony niepodległości i bezpieczeństwa, błyskawicznie. Będzie sprzeczna z konstytucją, bo nawet ustawą nie można – co orzekały wielokrotnie sądy m.in. w sprawach o zakazach covidowych – w sposób niekonieczny ograniczać konstytucyjnych wolności i praw: poruszania się, przepływu informacji, prawa do informacji o działaniach władz, wolności wykonywania zawodu (dziennikarza). Przypomnijmy: ograniczenia nie mają być czasowe. Mają być wpisane do ustawy i dawać władzy swobodę w regulowaniu dostępu do strefy przygranicznej. Poza tym dziennikarze staliby się grupą ustawowo dyskryminowaną w dostępie do tych terenów. Inne grupy zawodowe, a także np. turyści, mieliby wolny wstęp. Taka dyskryminacja również naruszałaby konstytucję.

A co jeśli dziennikarz wejdzie na zakazany dla niego teren incognito, jako turysta? Prokuratura będzie go ścigać, jeśli opublikuje z tego materiał bez zezwolenia?

PiS podgrzewa polską żabę od sześciu lat i jesteśmy już w takim stanie koagulacji umysłowej, że słowa ministra Kamińskiego wywołały nie dyskusję o niekonstytucyjności ustawowego obowiązku zyskiwania zezwoleń na wstęp do strefy przygranicznej, ale o tym, że wykluczone mają być media lokalne. I pomyśleć, że pięć lat temu, gdy marszałek Sejmu usiłował wprowadzić ograniczenia dla dziennikarzy poruszania się po Sejmie, środowisko dziennikarskie – całe! – zaprotestowało jednym głosem. Teraz nikt nie protestuje. Wojna to wojna. A jak się kiedyś skończy – to wtedy, ewentualnie, będziemy się martwić zakazem i zabiegać o uchwalenie nowelizacji ustawy. Albo nie, bo się przyzwyczaimy.

Za to po stronie białoruskiej jest pełna dostępność dla mediów. Także zagranicznych, które zapewne zastanawiają się, po której właściwie stronie zasieków jest autorytarny reżim.