Idzie i ryczy. Idzie i dymi

Idzie Marsz Niepodległości. Tradycyjnie oprócz biało-czerwonych powiewają nad nim flagi z falangą, krzyżami celtyckimi i hasła o „białej Polsce”. A także „zakazy pedałowania” i podobne deklaracje rasistowskiej wiary. Skanduje: „Otwórz ogień, Strażo Graniczna”. Spłonął portret Donalda Tuska i niemiecka flaga.

Na czele marszu organizator tej imprezy państwowej szef Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych Jan Józef Kasprzyk. Patronat urzędu – symboliczny, bo trzon marszu to przecież kombatanci. In spe co prawda, ale już niedługo. Bo Wielka Wojna nadciąga.

Zapowiedział ją w inauguracyjnym przemówieniu Robert Bakiewicz: „Trwa wojna nie tylko ta na granicy. Także ta z Niemcami, z Unią Europejską. Trwa wojna cywilizacji. Dzisiaj trwa zmiana układu sił międzynarodowych. Trwa bezwzględna wojna. Hegemon, Stany Zjednoczone, schodzą z pozycji lidera. Porządkuje się na naszych oczach nowy świat. Od nas będzie zależało, jak ta nowa Polska będzie wyglądała, czy zostanie nam tylko hymn i biało-czerwona, czy będziemy gotowi nieść krużganek [pewnie chodziło o kaganek] chrześcijaństwa”.

Wojna jako idea założycielska nowego ładu, nowej Polski. Wojna, na której mogą odznaczyć się męstwem. Toczą już wojnę z „pedałami”, „lewactwem”, „islamistami”, „Żydami” i „komunistami”. Przejęli powstanie warszawskie, ozdabiając kije bejsbolowe „Małym Powstańcem”, potem AK i „żołnierzy wyklętych”, mieszając ich z kultem leśnych band. Przeżuwszy i wypluwszy powstanie, zajęli się połykaniem podziemnej opozycji PRL: dziś na błoniach Stadionu Narodowego jakiś ichni zespół śpiewał z kibolskim akcentem „Janek Wiśniewski padł”.

W dymie z flar, w huku petard maszerują „rodziny z dziećmi”. Niech się dzieci uczą patriotyzmu. Niech się oswajają z hukiem i dymem, bo przecież kiedyś zostaną żołnierzami Najjaśniejszej, Biało-czerwonej. Na razie dla wprawy kostką brukową nie porzucają, bo miasto – na życzenie wojewody Radziwiłła – usunęło ją z trasy. A także kosze na śmieci i rowery miejskie. Wojewoda najwyraźniej docenił zapał patriotyczny uczestników marszu i wolał nie ryzykować, bo potem złe języki oczerniałyby patriotów.

Wszystko jak zawsze. I – jak zawsze – utyskiwania „naszej bańki”, że dlaczego to musi tak wyglądać i czy nie możemy iść razem, ramię w ramię, radośnie.

Nie możemy, bo nic nas nie łączy: mamy inne wartości, inną wizję historii, inne wyobrażenia o państwie i wspólnocie, o rodzinie, człowieczeństwie. Inne odczucie dobra i zła. Nawet język mamy inny. Inne znaczenie tych samych pojęć. Choćby takiego jak patriotyzm. Nie ma wspólnoty. Nie możemy razem.

Ja nie mogę razem. Nie chcę. Odmawiam.