Wojna z uchodźcami

Rząd zapowiada stan wyjątkowy na Podlasiu i Lubelszczyźnie. Żeby go wprowadzić zgodnie z konstytucją, musiałoby wystąpić „zagrożenie konstytucyjnego ustroju państwa, bezpieczeństwa obywateli lub porządku publicznego”.

Na razie jedyne zagrożenie, które istnieje, to zagrożenie dla zdrowia i życia ludzi, którzy zgodnie z polskim i międzynarodowym prawem próbują składać na „zielonej granicy” wnioski o azyl. Nie zagrażają porządkowi publicznemu, co najwyżej proszą miejscowych o jedzenie. Porządkowi publicznemu zagraża natomiast straż graniczna, łamiąc prawo: odmawiając przyjmowania wniosków o azyl i wypychając tych ludzi za granicę. Czasem brutalnie, tak że ranią się o drut żyletkowy.

Szef MSWiA Mariusz Kamiński malował nieokreślone niebezpieczeństwo w postaci „pojawiania się na granicy uzbrojonych ludzi”. Jedyni uzbrojeni tam to pogranicznicy: polscy i białoruscy. Zawsze tam byli, ale nie wprowadzano z tego tytułu stanu wyjątkowego. Premier Morawiecki tłumaczył zaś, że chodzi o wojnę hybrydową toczoną przez Łukaszenkę. Póki co zaowocowała najwyżej kilkuset bezbronnymi cywilami na polskiej granicy.

Obecna w Polsce wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej od praw człowieka Věra Jourová wyraziła zaufanie do polskiego rządu, jak wiadomo słynącego z praworządności i wrażliwości na prawa człowieka: „Lepiej zostawić to ludziom, którzy zajmują się bezpieczeństwem wewnętrznym Unii Europejskiej. Ufam polskim władzom, że zrobią wszystko jak należy, aby przywrócić stabilną sytuację”. Sytuacja jest niestabilna? Z powodu kilkuset osób?

Tak, jasne, ma być „fala”. „Fala uchodźców”, jak „ideologia LGBT”. Nie ludzie: „fala”, „ideologia”. Sprawdzony sposób na wyjęcie grupy ludzi ze wspólnoty: urzeczowić. „Fali” póki co nie ma. Są za to aktywiści organizacji zajmujących się prawami człowieka i pomocą uchodźcom. To dzięki nim wiemy, co się dzieje na granicy. To oni przekazują informacje dziennikarzom, a ci informują opinię publiczną. I to prawdopodobnie „godzi w porządek publiczny”, budząc niepokój. Bo trudno się nie niepokoić informacjami, że władza łamie prawo. A już zupełnie nie da się pominąć, że koczujący pod Usnarzem Górnym chorują i pilnie potrzebują lekarza, którego pogranicznicy i wojsko nie dopuszczają. Swoją drogą, nawet na wojnie przepuszcza się sanitariuszy, by pozbierali rannych. Ale to chyba taki XX-wieczny przeżytek epoki humanitaryzmu.

Aktywiści ustalili dane koczujących osób, ujawnili, że kłamliwą propagandą polskich władz jest twierdzenie, że władze Białorusi podrzucają nowych w miejsce zmęczonych koczowaniem, więc nie ma się co roztkliwiać nad ich losem. Aktywiści dokumentują przypadki łamania prawa przez zawracanie uchodźców, którzy dostali się na teren Polski. I wszystkimi tymi informacjami godzą w porządek publiczny.

W stanie nadzwyczajnym władza może ograniczać różne konstytucyjne prawa i wolności (art. 228 konstytucji i następne). Nie można ograniczyć jedynie zasady niezbywalnej godności, prawa do obywatelstwa, ochrony życia zasady humanitarnego traktowania, zakazu działania prawa karnego wstecz, prawa do sądu, wolności sumienia i wyznania, prawa do petycji i ochrony rodziny. A więc można ograniczyć wolność słowa, prawo dostępu do informacji o działaniach władzy publicznej, wolność działania organizacji pozarządowych czy wolność poruszania się. Władza już zapowiada, że na terenie, na którym obowiązywać będzie stan wyjątkowy, nie będzie można przebywać bez zameldowania.

I o to chodzi: o odcięcie przepływu informacji o tym, co władza robi na granicy. W PRL zagłuszano Wolną Europę i inne źródła niezależnej informacji. Teraz władza zmierza do tego samego, odcinając media – i społeczeństwo – od informacji. Minister Kamiński nie bez powodu popełnił freudowską pomyłkę, mówiąc o „stanie wojennym”.