Polska to nie jest kraj dla tęczowych ludzi

50 ambasadorów podpisało oświadczenie w obronie praw podstawowych osób LGBT w Polsce: „Uznajemy przyrodzoną i niezbywalną godność każdej jednostki, zgodnie z treścią Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Szacunek dla tych fundamentalnych praw, zawartych w zobowiązaniach OBWE oraz obowiązkach i standardach Rady Europy i Unii Europejskiej, jako wspólnot praw i wartości, zobowiązuje rządy do ochrony wszystkich swoich obywateli przed przemocą i dyskryminacją oraz do zapewnienia im równych szans. (…) Prawa człowieka są uniwersalne i wszyscy, w tym osoby LGBTI, mają prawo w pełni z nich korzystać”.

Odpowiedź MSZ: „Polskie prawo w równym stopniu chroni wszystkich ludzi: nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym ani gospodarczym – z jakiejkolwiek przyczyny. W pełni zgadzamy się z tym przesłaniem dzisiejszego listu ambasadorów akredytowanych w Warszawie” – tak zareagował na Twitterze wiceszef MSZ Paweł Jabłoński.

Otóż nie. Polskie prawo nie chroni osób LGBT na równi z innymi. Na przykład nie chroni ich przed przestępstwami z nienawiści na takich samych zasadach, jak chronione są mniejszości narodowe czy etniczne i osoby, wobec których popełniono przestępstwa na tle nietolerancji religijnej. Mimo że ze wszystkich badań wynika, że osoby LGBT są najmniej akceptowaną mniejszością w Polsce. Władze od lat uchylają się od rejestrowania przestępstw na tle homo- i transfobii, dzięki czemu mogą twierdzić, że takich przestępstw w Polsce nie ma.

Prawo nie chroni też na równi osób LGBT przed dyskryminacją w edukacji, ochronie zdrowia, usługach (patrz tzw. ustawa o równym traktowaniu). Jedyny przepis, który mógł chronić przed dyskryminacją w tej ostatniej sferze – z Kodeksu wykroczeń, o odmowie świadczenia usługi – został przez Trybunał Julii Przyłębskiej uznany za niekonstytucyjny tam, gdzie chodzi o wolność sumienia. Trybunał usankcjonował tym samym pogląd, wedle którego osobie nieheteronormatywnej nie przysługuje ludzka godność na równi z osobami hetero.

To samo zrobiło kilkadziesiąt samorządów lokalnych, ogłaszając „strefy wolne od ideologii LGBT”. A władza centralna i władza Kościoła katolickiego (mająca w Polsce cechy władzy państwowej) szczuje w oficjalnych wypowiedziach na „tęczowa zarazę” i straszy zagrożeniem dla polskiej rodziny, nie uznając tym samym za polskie rodzin osób LGBT.

A więc nie jest prawdą oświadczenie MSZ, że w Polsce osoby nieheteronormatywne są na równi z innymi chronione przed dyskryminacją. Nie są chronione ani prawnie, ani faktycznie. Przeciwnie: dla władzy odgrywają rolę kozła ofiarnego, na którym ma się zogniskować społeczna niechęć i agresja. Dziś to zorganizowane, państwowe prześladowanie osób LGBT jest problemem, a nie dyskusja nad kwestiami równości prawa do małżeństwa i adopcji dzieci.

I jest w tym metoda. Joachim Brudziński napisał swego czasu na Twitterze, że Polska jest najpiękniejsza bez LGBT. I rzeczywiście, władza wydaje się dążyć do tego, żeby obywatele nieheteronormatywni sami się z Polski wynieśli, uznając, że nie da się w niej bezpiecznie i godnie żyć. I tak się dzieje.

Niedawno dostałam wiadomość od znajomego, który wyniósł się do Luksemburga, tam wziął ślub z partnerem w miejskim ratuszu i szczęśliwie żyje. Właśnie wracał z egzotycznej podróży i przysłał mi zdjęcie formularza, jaki na pokładzie samolotu dostał do wypełnienia. Trzeba tam m.in. określić swoją płeć: „male”, „female” lub „other”. Po prostu. I świat się tam nie wali, a dzieci rodzi się więcej niż w Polsce.

A w Polsce dziecko dwóch Polek czy dwóch Polaków nie może dostać polskiego paszportu ani dowodu osobistego, bo w aktach stanu cywilnego nie można zamiast „matka” i „ojciec” napisać: „rodzic”. Niech lepiej się tacy rodzice ze swoim dzieckiem wynoszą.

Polska to nie jest kraj dla wszystkich obywateli.