Rada do żyrowania łamania praw zwierząt?

Ustawa „futerkowa” wprowadza rozmaite rozwiązania dobre dla zwierząt. Ale nie poprawia mechanizmów jej egzekwowania. W dodatku wprowadza fasadowe ciało, które zamiast bronić zwierząt, może bronić tych, którzy zwierzęta wyzyskują i dręczą przed egzekwowaniem ustawy.

Każde prawo działa tylko wtedy, kiedy jest egzekwowane. Na przykład w Polsce przez rok (2013) obowiązywał całkowity zakaz uboju rytualnego, ale odbywał się nadal, i to na skalę przemysłową – np. TVN 24 odkrył w Tel Awiwie mięso koszerne z Polski sygnowane datą, kiedy ubój już od dawna był u nas zakazany. Inspekcja Weterynaryjna nie kontrolowała rzeźni pod tym kątem i opieszale reagowała na doniesienia organizacji prozwierzęcych. To samo jest z kontrolą schronisk dla bezdomnych zwierząt czy przemysłowych hodowli. A także ubojni, gdzie inspektorzy mają płacone od „sztuki”, więc nie opłaca się im spowalniać linii ubojowej drobiazgową kontrolą. I bywa, że zwierzęta są oprawiane żywcem.

Inspekcja Weterynaryjna podlega Ministerstwu Rolnictwa: resortowi zainteresowanemu nie dobrostanem zwierząt, ale interesem hodowców. Ustawa „futerkowa” wprowadza więc przy MSWiA Radę ds. Zwierząt. Ma to być organ doradczy szefa MSWiA, a do jej zadań ma należeć „analiza i monitorowanie stanu ochrony zwierząt” za pomocą dorocznych sprawozdań. Nie ma uprawnień władczych, nie może nic nakazać, ale miałaby przynajmniej dostęp do dokumentów i byłaby w stanie wykrywać i nagłaśniać nadużycia. Niestety została skonstruowana tak, że w praktyce może te nadużycia tuszować. Ma się składać z dziewięciu członków powoływanych – wedle uznania – przez ministra spraw wewnętrznych i administracji spośród „przedstawicieli organizacji społecznych, których statutowym celem działania jest ochrona zwierząt, lekarzy weterynarii, osób prowadzących hodowlę zwierząt i instytucji naukowych”.

Ustawa nie narzuca żadnych proporcji, a więc minister może powołać ją w taki sposób, że przewagę będą mieli członkowie reprezentujący interesy branży wykorzystujących zwierzęta: hodowców, doświadczalników i weterynarzy związanych z hodowcami i Ministerstwem Rolnictwa. Nie ma też trybu wyłaniania kandydatów – minister robi to po uważaniu.

Dziś Senat rozpoczyna – w komisji ustawodawczej – prace nad ustawą. Żeby rada nie stała się żyrantem nadużyć wobec zwierząt, należy określić proporcje przedstawicieli poszczególnych środowisk w jej składzie i kryteria ich powoływania. Skoro ma służyć ochronie zwierząt, to powinna się składać wyłącznie z przedstawicieli organizacji humanitarnej ochrony zwierząt, a przedstawiciele grup wykorzystujących zwierzęta powinni być powoływani co najwyżej jako konsultanci. W wersji złagodzonej przedstawiciele organizacji zwierzęcych powinni stanowić przeważającą większość – sześć osób – a do tego po jednym weterynarzu, hodowcy i doświadczalniku.

Należy też zapobiec temu, by pod szyldem ochrony zwierząt powoływano do rady przedstawicieli organizacji eksploatujących zwierzęta. Zdarzyło się to w komisjach etycznych ds. doświadczeń na zwierzętach. Organizacje doświadczalników powpisywały sobie do statutów ochronę dobrostanu zwierząt i obsiadły komisje jako ich obrońcy. Dlatego w ustawie należałoby zapisać, że do rady można wybrać tylko przedstawicieli organizacji, których HUMANITARNA (nie np. gatunkowa) ochrona zwierząt jest podstawowym celem działalności, i które ten cel mają wpisany np. od pięciu lat. Powinny się też legitymować konkretnym dorobkiem w dziedzinie humanitarnej ochrony zwierząt. I nie powinien on polegać wyłącznie na prowadzeniu szkoleń.

Każda poprawa losu zwierząt jest cenna, nawet jeśli nie obejmuje wszystkich sfer. Ale uchwalanie przepisów, których egzekwowanie będzie iluzoryczne, to czysta propaganda. Dlatego Senat powinien zawalczyć o uczynienie Rady ds. Zwierząt organem autentycznie kontrolnym. Nie wyobrażam sobie, jaki mógłby być w tej sprawie kontrargument poza jednym: że chodzi o ciało fasadowe. I o nieegzekwowanie ustawy.