Opozycja idzie w ślady Ordo Iuris

Koalicja Obywatelska zapowiada wniosek o odwołanie przez Sejm Rzecznika Praw Dziecka. Lewica apeluje, by sam się podał do dymisji. Powtarzają więc działania Ordo Iuris w stosunku do RPO Adama Bodnara.

Odwoływanie czy naciskanie na dymisję konstytucyjnego organu, którego gwarancją niezależności jest nieodwoływalność, to działanie antykonstytucyjne. Nie ma tu nic do rzeczy, że jedno odwołanie jest uzasadnione, a inne nie – nie, bo każda ze stron jest przekonana, że są po temu powody.

Organ kontrolny musi mieć gwarancję niezależności, inaczej nie mógłby odgrywać swojej roli. Trzeba dbać, by na te funkcje wybierać odpowiednich, kompetentnych i odpowiedzialnych ludzi. A jeśli robią coś niewłaściwego – krytykować, debatować, dlaczego nie mają racji, edukować, jak być powinno. Żądając odwołania czy naciskając na dymisję, powiela się standardy PiS, które sprowadzają niezależność do posłuszeństwa lub przynajmniej schodzenia z drogi, by się nie narazić.

Mikołaj Pawlak od początku kompletnie nie nadawał się na urząd Rzecznika Praw Dziecka. Zajmował się rozwodami kościelnymi, co raczej nie jest działalnością na rzecz dzieci. A jako dyrektor Departamentu Spraw Rodzinnych i Nieletnich w Ministerstwie Sprawiedliwości zajmował się nieletnimi, którzy popadli w konflikt z prawem. Nie zaowocowało to znanymi szerzej inicjatywami chroniącymi ich prawa, np. w zakładach poprawczych czy schroniskach dla nieletnich. RPD dał się poznać jako zwolennik fizycznego karania dzieci, dowodził, że „klaps to nie bicie”, tylko metoda wychowawcza. Bronił więc prawa rodziców do stosowania wybranych przez siebie metod wychowawczych, nawet jeśli krzywdzą dziecko.

Dorota Zawadzka, psycholog dziecięcy i telewizyjna „Superniania”, opublikowała petycję w sprawie jego odwołania. Wymienia szereg powodów – wszystkie absolutnie słuszne. Brak formalnych kompetencji, brak wiedzy o psychologii dziecka, gloryfikacja kar cielesnych („sam z estymą wspominam, że dostałem od ojca w tyłek, jak oblałem nogę swojego brata denaturatem, a następnie ją podpaliłem”), lansowanie podejścia, że dzieci są własnością rodziców, edukacja seksualna jest „seksualizacją”, bagatelizowanie problemu pedofilii wśród księży.

Wszystko to racja. Pawlak nie powinien być Rzecznikiem Praw Dziecka, bo wizja, którą lansuje, jest sprzeczna z konstytucją i międzynarodowymi konwencjami nakazującymi szanować podmiotowość i godność dziecka. Ale został rzecznikiem i wzywanie do usuwania go jest powielaniem antykonstytucyjnej praktyki.

A sama sprawa, która wszystkich zbulwersowała, dając powód do żądania dymisji, wcale nie jest jednoznaczna i absurdalna. Chociaż świadczy o zaniedbywaniu przez Pawlaka jego obowiązków.

W mediach wyśmiewa się bowiem jego doniesienie do prokuratury o podejrzeniu nielegalnego internetowego handlu środkami hormonalnymi używanymi w terapii osób transpłciowych. Za „Tygodnikiem Solidarność” Pawlak twierdzi, że sprzedaje się je nieletnim bez wskazań lekarskich.

Nie wiemy, czy taki proceder ma miejsce, ale jeśli ma, to jest nielegalny. Jednak jest także wynikiem bardzo poważnego problemu, którym powinien się zająć RPD – w obronie praw transpłciowej młodzieży. Problem polega na bardzo złej dostępności terapii hormonalnej, która powinna się rozpocząć razem z okresem dojrzewania. Wtedy jest stosunkowo najmniej obciążająca i pozwala organizmowi rozwinąć się w kierunku zgodnym z jego tożsamością płciową. Aby rozpocząć terapię, potrzeba orzeczenia lekarskiego o transpłciowości (zwykle kilku specjalistów) i zgody rodziców. O jedno i drugie bardzo w Polsce trudno, bo nie ma – z winy Platformy Obywatelskiej, która de facto uniemożliwiła jej uchwalenie w latach 2011-15 – ustawy o uzgodnieniu płci regulującej tę procedurę. Do tego – już z winy ideologów „antygender” – lekarze i rodzice są straszeni i wprowadzani w błąd co do samego problemu transpłciowości przedstawianego jako fanaberia i wojna kulturowa, choć istniejącego we wszystkich kulturach i od zawsze.

Niemożność uzyskania zaświadczeń o transpłciowości otwierających drogę do terapii hormonalnej i upokorzenia z tym związane były powodem samobójczej śmierci Milo Mazurkiewicz. Rok temu w Warszawie skoczyła z mostu, zostawiając pożegnalny wpis: „Mam dość ludzi (psychologów, lekarzy, terapeutów) mówiących, że nie mogę być tym, kim jestem, bo wyglądam w nieodpowiedni sposób. Traktujących mnie, jakbym to wszystko wymyśliła i potrzebowała papierów, aby to udowodnić”.

Młode osoby transpłciowe, nie mogąc przekonać rodziców i lekarzy, szukają pomocy w internecie. Tam znajdują informacje, jakie leki się zażywa, w jakich dawkach i gdzie je można kupić. Sprzedaż bez recepty to przestępstwo i realne zagrożenie dla zdrowia. Zagrożeniem jest też zażywanie leków bez kontroli lekarza i psychologa. Ale winę za to, że taki czarny rynek powstał, ponosi władza, a także rzecznik Pawlak, lansujący tezy o „ideologii gender”, która namawia do wyboru płci. Transpłciowość to nie wybór, a tym bardziej nie fanaberia. To uwięzienie w ciele niepasującym do płci, z którą osoba się identyfikuje. I związane z tym cierpienie, które leczy się, pomagając zmienić ciało tak, by zgadzało się z płcią odczuwaną.

A na marginesie: gdy kilka dni temu episkopat wydał oświadczenie o powoływaniu przy diecezjach poradni leczących z homoseksualizmu, gdzie, jak wiadomo, jedną z metod jest podawanie hormonów obniżających popęd seksualny, rzecznik Pawlak nie widział w tym nic zdrożnego. Gdy chodzi o wspieranie procesu uzgadniania płci osób transpłciowych – doznał antyhormonalnego wzmożenia.