Kościół krzywdzi. Państwo bezczynne?

Kościół obwinia osoby nieheteronormatywne, że wybrały homoseksualizm, i każe im się leczyć metodą zakazywaną w kolejnych krajach i uznaną za okrutną. Państwo ma obowiązek bronić obywateli przed okrutnym traktowaniem. Także przez instytucje religijne.

Kościół zaleca homoseksualnym wiernym terapię konwersyjną, czyli przestawienie z orientacji homo na hetero. Taką terapię organizacje psychologów i seksuologów uważają za nienaukową i szkodliwą. I z tego powodu w szeregu państw jest zakazywana – m.in. w Niemczech, Albanii, na Malcie, w Brazylii, w mieście Meksyk. Ostatnio zakazano jej w australijskiej Camberze (stolica i jednocześnie oddzielna jednostka administracyjna) i w stanie Queensland. W USA w stanach Vermont, Kalifornia, New Jersey, Illinois, Oregon, Waszyngton, Hawaje oraz miastach Leelah Alcorn i Seattle. W 2018 r. Parlament Europejski potępił stosowanie terapii konwersyjnej i wezwał państwa członkowskie do zdelegalizowania ich. A rok temu Komitet Praw Człowieka ONZ zalecił Polsce jej zakazanie.

Czy polską odpowiedzią będzie dalsze rozszerzanie takich praktyk?

Kościół katolicki planuje, by taka „terapia” prowadzona była w każdej diecezji. Zalecenie wydała w zeszły piątek Konferencja Episkopatu Polski. Pisze w nim, że Kościół „na miarę swoich możliwości i posiadanych w swoim depozycie nadprzyrodzonych środków chce wychodzić naprzeciw tym osobom i pomagać im w zrozumieniu istoty grzechu oraz wystrzeganiu się okazji do grzechu. Stąd widzi potrzebę, aby w diecezjach byli zatrudnieni specjaliści, świeccy i duchowni, gotowi przyjść z pomocą duchową i terapeutyczną osobom doświadczającym wskazanych trudności ze sferą płciową i pragnącym takiej pomocy”.

Pytanie, czy ta „pomoc” rzeczywiście ma być tylko dla chcących się jej dobrowolnie poddać? Bo skoro Kościół zobowiązuje wiernych do „leczenia”, to trudno mówić o pełnej dowolności. Podobnie w przypadku młodzieży, którą w celu „leczenia” przyprowadzą rodzice.

Czy Kościół ma prawo wymagać od wiernych poddania się okrutnemu traktowaniu?

Terapia konwersyjna czyni trwałą krzywdę psychiczną osobom jej poddanym. Raport brytyjskiej Fundacji Ozanne z 2019 r. podaje, że jedna piąta osób, które przeszły taką terapię, próbowała popełnić samobójstwo. 22 osoby, które wzięły udział w badaniu, stwierdziły, że w ramach terapii zostały zmuszone do uprawiania seksu z osobą płci przeciwnej, jedna piąta badanych próbowała popełnić samobójstwo. W badaniu wzięło udział 4600 osób, z czego co dziesiąta przyznała, że miała osobiste doświadczenia związane z próbą zmiany orientacji seksualnej. Spośród 458 respondentek i respondentów mających doświadczenie z terapią 43 stwierdziło, że zostali zmuszeni do leczenia przez duchownych lub rodziców.

Terapia konwersyjna polega m.in. na wywoływaniu podniecenia seksualnego na widok osoby tej samej płci z jednoczesnym rażeniem prądem, żeby owo podniecenie zaczęło wywoływać lęk przed bólem. Kolejnym elementem jest psychoterapia, podczas której przekonuje się osobę homoseksualną, że może wybrać heteroseksualność, tak jak „wybrała” homoseksualność. Elementem terapii może być też „leczenie” hormonalne, polegające na obniżaniu popędu płciowego. Homoseksualizm bywa tez leczony elektrowstrząsami, co praktykuje się przede wszystkim w Chinach.

Najbardziej znaną ofiarą takiej terapii jest genialny brytyjski matematyk Alan Turing, który podczas II wojny światowej kierował zespołem pracującym nad złamaniem kodu niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma. Turing dostał do wyboru: więzienie za homoseksualizm (do lat 70. karany w Wielkiej Brytanii) albo terapia. Był „leczony” hormonami i psychoterapią. Popełnił samobójstwo, trując się cyjankiem.

Terapia konwersyjna opiera się na założeniu, że homoseksualizm jest chorobą. Tymczasem w 1974 r. WHO wykreśliła go z listy chorób. Z drugiej strony – co nie jest logiczne – terapia zakłada, że orientację seksualną można wybrać. Stąd nakłania się „pacjentów” do zmiany. Kościół katolicki wprowadza tu jeszcze element grzechu: skoro człowiek „wybiera” homoseksualizm, to znaczy, że grzeszy przeciw Bogu, którego zamierzeniem była heteroseksualność. W piątkowym stanowisku biskupi napisali: „Ludzka natura wskazuje także na istotę płciowości kobiety i mężczyzny, sensowność posiadanej przez nich zdolności rozrodczej, panowanie nad pożądaniem seksualnym i zdolność do wzajemnego poświęcenia w miłości (czynienie daru z siebie). Tak określana tożsamość płciowa kobiety i mężczyzny zakłada duchowo-podmiotową, zgodną z prawidłowo ukształtowanym sumieniem, odpowiedzialność za własną męskość i kobiecość oraz ich komplementarnie relacyjną więź w małżeństwie i rodzinie”. A więc Kościół obciąża osoby homoseksualne winą za nieprawidłowo ukształtowane sumienie, skoro nie pracowały nad sobą, żeby mieć właściwą orientację.

Kościół i państwo są autonomiczne w swoich dziedzinach – jak stanowi konstytucja i konkordat. Ale to nie znaczy, że Kościół może z wiernymi robić, co zechce. Tym bardziej że wobec władzy Kościoła nad wiernymi trudno uznać, że poddawani są terapii konwersyjnej z pełną świadomością i za dobrowolną zgodą. W dodatku metody tej terapii powodują cierpienie, więc można je uznać za okrutne traktowanie. Kodeks karny przewiduje przestępstwo znęcania się psychicznego i można się zastanawiać, czy terapia konwersyjna nie mieści się w tym pojęciu. Szczególnie że wobec wiernych Kościół wykorzystuje stosunek zależności.

Zatem państwo nie może się wyzbyć odpowiedzialności za to, co Kościół robi wiernym w ramach terapii konwersyjnej. Jeśli ktoś, kto został jej poddany i doznał krzywdy, zgłosi się do prokuratury – ta ma obowiązek wszcząć postępowanie.

Obowiązek państwa ochrony przed pseudoleczeniem i okrutnym traktowaniem powinien też doprowadzić do uchwalenia zakazu takich praktyk. Szczególnie wobec dzieci i młodzieży najbardziej podatnych na skrzywdzenie.

W lutym 2019 r. Nowoczesna złożyła w Sejmie projekt zakazu terapii konwersyjnej. Sejm nigdy nad nią się nie pochylił. W tej kadencji podobnego projektu nie złożono.