Zaradkiewicz dekomunizuje Sąd Najwyższy
Dr habilitowany Kamil Zaradkiewicz, zdolny prawnik, postanowił jednak przejść do historii metodą Herostratesa.
Ma być zapamiętany jako Wielki Dekomunizator. Człowiek, który od blisko pięciu lat korzysta z łaskawości władzy (posada w spółce Naftoport, funkcja dyrektora departamentu w Ministerstwie Sprawiedliwości, w końcu sędziego Izby Cywilnej SN) i o tę łaskawość zabiega, wygłaszając poglądy sprzeczne z nauką i etyką prawniczą. Twierdzi np., że wyroki Trybunału Konstytucyjnego (oczywiście tego niesłusznego) „nie zawsze są ostateczne”, a osoby, które zaczęły karierę za czasów PRL, są skażone służalczością wobec władzy i nie mają prawa być sędziami.
Wychowanek prof. Marka Safjana, protegowany prezesów Trybunału Konstytucyjnego Jerzego Stępnia i Andrzeja Rzeplińskiego – musi się uwiarygodnić w oczach nowej władzy. A więc uwiarygadnia się jako dekomunizator. Tak jak peerelowski prokurator Stanisław Piotrowicz uwiarygadnia się żarliwym oddaniem i gotowością wypełnienia każdego zadania na polecenie władzy.
Pół roku temu dr Zaradkiewicz skompletował i ogłosił listę 747 „komunistycznych” sędziów, czyli osób, które otrzymały pierwszą nominację w czasach PRL od Rady Państwa. Była to zresztą odpowiedź na podważenie prawomocności mianowania z udziałem neo-KRS jego samego i innych sędziów. Konstruując tę listę, przestrzegał naczelnej zasady władzy PiS: „wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze”. Równiejsza okazała się Julia Przyłębska, która nie trafiła na listę mimo nominacji w 1988 r. Zaradkiewicz tłumaczył, że nie brał pod uwagę sędziów TK. Nie wyjaśnił, dlaczego.
Kolejnym aktem wojny dekomunizacyjnej dr. Zaradkiewicza było złożenie do Trybunału Sprawiedliwości UE pytania prejudycjalnego o to, czy sędziowie z nominacji peerelowskiej Rady Państwa mają przymiot niezawisłości. Było to oczywiście lustrzane odbicie pytań prejudycjalnych o status sędziów mianowanych z udziałem neo-KRS powołanej przez polityków – w tym jego. Prawnicy wyśmiewali to pytanie, przypominając, że większość sędziów mianowanych w PRL potem otrzymywała nominacje z rąk prezydentów III RP. Ale nie chodziło o prawny sens, lecz o gest, o demonstrację żarliwego ideowego zaangażowania (idea, jak często w działalności Zaradkiewicza, pięknie splata się z własnym interesem).
W pierwszym dniu w funkcji „komisarza” w Sądzie Najwyższym Zaradkiewicz wysłał do PAP oświadczenie: „Jesteśmy świadkami oczekiwanego przez polskie społeczeństwo przełomu w funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości”. Trudno – przynajmniej w pierwszym momencie – nie odnieść tego „przełomu” do faktu tymczasowego przejęcia rządów w Sądzie Najwyższym.
Dalej napomina sędziów SN, by nie politykowali, nie udzielali się publicznie i dbali o swoje obowiązki. „Władza sądzenia wiąże się ze szczególną odpowiedzialnością, wymagającą powściągliwości jej piastunów w korzystaniu z wolności słowa i nakazującą nieangażowanie się w spory, w tym polityczne, które to zaangażowanie mogłoby wzbudzać wątpliwość co do bezstronności sędziego i niezależności sądu” – z takim pouczeniem sędzia z rocznym stażem zwrócił się do koleżanek i kolegów, którzy orzekają do kilkunastu, kilkudziesięciu lat.
Ogłosił też, że od dziennikarzy, pracowników naukowych i polityków oczekuje „powstrzymania się od wezwań do ferowania określonej treści rozstrzygnięć czy innych prób ingerencji w sferę niezawisłości sędziowskiej, także przybierających formę zinstytucjonalizowaną”. Co zresztą zabrzmiało dwuznacznie, bo w instytucjonalnych naciskach na wymiar sprawiedliwości przoduje – z oczywistych względów – ten, kto dzierży władzę, czyli PiS.
Wreszcie poniedziałkowe dekomunizacyjne „wejście smoka”: komisarz Zaradkiewicz polecił zdjęcie sześciu portretów pierwszych prezesów Sądu Najwyższego, którzy sprawowali urząd za PRL. Portrety są częścią pocztu prezesów wiszącego w holu SN. Historia to zapamięta, władza zauważy. I o to chodzi.
Komisarz Zaradkiewicz zapowiedział ponadto, że zweryfikuje zarządzenie byłej już prezes Małgorzaty Gersdorf o niekierowaniu korespondencji – w tym nowych spraw – do zawieszonych uchwałą Izb Kontroli Nadzwyczajnej i Dyscyplinarnej. I wyznaczył na piątek 8 maja datę Zgromadzenia Ogólnego sędziów SN, na którym ma być wybranych pięciu kandydatów na pierwszego prezesa.
Sam zapowiada, że „nie zamierza kandydować”. Ale to człowiek niezwykle ambitny: fakt, że PO-PSL nie wybrały go w 2015 r. na sędziego Trybunału Konstytucyjnego, na co miał wielką nadzieję (ale też merytoryczne kwalifikacje), spowodował, że przeszedł na pisowską stronę mocy. Czyli na pozycję wyznawcy decyzjonizmu – koncepcji politycznej, w której wola władzy może stać ponad praworządnością.
Jakoś trudno uwierzyć, że jego ambicja sięga „tylko” stanowiska sędziego Sądu Najwyższego. Może nie zgłosi chęci kandydowania, ale zgłosi go kto inny, a on podejmie wyzwanie – z „dekomunizacją” Sądu Najwyższego na ustach? W Trybunale Konstytucyjnym PiS przeprowadził już wariant, w którym tymczasowy komisarz – Julia Przyłębska – został prezesem.
Jest to tym bardziej prawdopodobne, że w środowisku prawniczym krążą opowieści o mobbingu, jaki stosował jako wieloletni dyrektor Biura Prawnego TK. A można sądzić, że politykom PiS sporą przyjemność dawałaby myśl, że teraz podobne porządki wprowadza w SN. PiS liczy, że „starzy sędziowie” będą jak najszybciej odchodzić w stan spoczynku, a może też składać urząd. Rządy dr. Zaradkiewicza walnie by się do tego przyczyniły.
Herostrates Zaradkiewicz podpali Sąd Najwyższy?
Komentarze
Zaradkiewicz nie jest mądry, on jest UCZONY! co oznacza, że jest obkuty i znajdzie na wszystko uzasadnienie i odpowiedni cytat. Ani pierwszy, ani jedyny taki padalec ze skazzami w życiorysie i deficytem charakteru. Można go dość tanio kupić. Kaczyński takich lubi. Wykona każdy rozkaz i nawet wykaże się inicjatywą.
To wszystko co Pani opisała to niestety bardzo smutny obraz stanu SN. Ale niestety nie jest winą złodzieja, że kradnie ale okradanego, który wiedząc o tym lekce sobie ważył sytuację tj. np. stan sądownictwa w Naszym Kraju. Dziś bierność i bezwład zarówno sądów jak i polityków sprzed epoki PiS, dotycząca niewydolności i czasami jawnej niesprawiedliwości wychodzi bokiem i rujnuje wizerunek praworządności w Polsce. Chciano wybrać przedwcześnie Sędziów TK, to Pis pokazał, że tak nie wolno i zrobił z TK co chciał.
Profesor Rzepliński mocą orzeczenia TK stwierdził, że moje pieniądze, które zgromadziłem w OFE nie są moje i je znacjonalizował a PiS dokonał reszty z czystym sumieniem. I ta niby reprywatyzacja kamienic, które zamiast stać się własnością prawowitych spadkobierców, stały się własnością cwaniaków mających dojście do urzędników a później wszystko było potwierdzane mocą Sądów RP i ich orzeczeń.
W 2015 r. tuż przedwyborami prezydenckimi red. Jerzy Baczyński doskonale opisał sytuację i to co czeka nas po przegraniu wyborów przez prezydenta B. Komorowskiego. Ale niestety nie opisał jak zachowa się dzisiejsza opozycja. Ta niestety rozczarowała. Kiedy jest się na fali i sprawuje się rządy jest dobrze ale kiedy jest się w opozycji to nagle objawia się cała nędza intelektualna. Mówienie tylko o PiS, że jest złe to nie wystarczy. Ostatnio p. Karolina Wigura w drugim śniadaniu mistrzów powiedziała, że bez propozycji ZA (pozytywnej opowieści) dla Polaków nie ma szans na odsunięcie PiS od władzy. A dla mnie osobiście zupełnym nieporozumieniem są donosy polskich przecież polityków opozycji na działanie polskiego przecież parlamentu i prezydenta wybranego przez Naród. Nikt nie narzucił władzy jak w PRL jak XVIII wiecznej Rzeczypospolitej. Czy nie lepiej jednak wygrać wybory i zdobyć władzę, niż kompromitować się wobec instytucji unijnych, że nie jest się w stanie przekonać własnych obywateli do swoich racji? A także kompromitować taką instytucję jak TSUE i zmuszać ją do wydawania pokrętnych wyroków, które każdy interpretuje jak chce bo są niejasne a w przypadku ingerencji w organizację wymiaru sprawiedliwości nawet nie powinny być wydawane, gdyż mogą być podważane bo UE nie ma w tych sprawach (stety lub niestety) żadnych kompetencji. Ale niewykonanie wyroku TSUE będzie Nasz Kraj stygmatyzować. Bo gdy dojdzie do sporu między krajami członkami UE w sprawie jakiejś ważnej strategicznie czy gospodarczo dla Polski, to przegrany wobec Naszego Kraju będzie miał wymówkę aby nie stosować się do orzeczenia. Przykład to sprawa przepustowości i dostępu do lądowej odnogi gazociągu Nord Stream. Wtedy Niemcy podporządkowali się wyrokowi dla nich niekorzystnemu. Ale gdy TSUE będzie próbował orzekać w sprawach nie będących w jego kompetencji to kraje unijne będą te orzeczenia ignorować a wtedy TSUE i jego sędziowie stracą autorytet jako osoby nie znające swojej roli i kompetencji).
„Komu wiele dano od tego wiele wymagać się będzie”. To zdanie z Ewangelii zarówno do rządzących jak i do opozycji. A drugie „Kto mieczem wojuje od miecza zginie” dla rządzących przed epoką PiS, dla dzisiejszej opozycji i dla rządzących dziś.
Obrzydliwy paszkwil „Gazety Wyborczej” na Zaradkiewicza oparto na kłamstwach Rzeplińskiego? Jest ważne oświadczenie. „Gazeta Wyborcza” homofobicznym tekście powoływała się na notatkę z rozmowy ówczesnego Prezesa TK Andrzeja Rzeplińskiego z „młodym prawnikiem”. Ten miał powiedzieć Prezesowi, że Kamil Zaradkiewicz pojawił się w piżamie pod TK, gdyż był pod wpływem grzybów halucynogennym. Portal tvp.info ustalił, że chodzi o Mariusza Bobińskego, który w Trybunale pracuje od 2004 r., jest doktorem prawa, a w czasie opisywanych wydarzeń, za kadencji Rzeplińskiego był wicedyrektorem Zespołu Prezydialnego TK. Prawnik twierdzi, że przekazywał Rzeplińskiemu inne informacje niż te, na które powołała się wczoraj „Gazeta Wyborcza”
Ogłosił pan Zet, że nie zamierza, a następnie ogłosi, że po usilnych namowach całych rzesz sędziów, ananimowych, jednak zgłosi swój akces i poświęci się dla Polski.
Z tym, że po wypłynięciu na światło dzienne jego survivalowych nocnych eskapad szanse na nominację mogły gwałtownie zmaleć. Po prostu Prezes może nie zrozumieć, że rewolucjonista musi się wyszumieć. Chociaż z drugiej strony Prezes ceni lojalność ponad wszystko, więc może grzybki pójdą w niepamięć.
Osobiście sądzę, że charakterologicznie pan Zet pasuje do ferajny idealnie. Ciągnie swój do swego.