Dwie wieże, czyli postsprawiedliwość PiS

Prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie oszustwa Jarosława Kaczyńskiego na szkodę austriackiego dewelopera Gerarda Birgfellnera.

Uzasadnienie prokuratury obraża inteligencję przeciętnego konsumenta mediów niepisowskich. Prokuratura twierdzi, że „Gerald Birgfellner nie przedstawił żadnych dokumentów potwierdzających poniesione przez niego koszty”, podczas gdy „Gazeta Wyborcza” drukowała kopię faktury na 1,5 mln zł. A na nagraniach przedłożonych w prokuraturze Kaczyński potwierdza, że zlecał Birgfellnerowi prace dotyczące projektu „bliźniaczych wież”, i przyznawał, że za nie nie zapłacił.

„Postępowanie wyjaśniające” w sprawie oszustwa na szkodę Birgfellnera trwało osiem miesięcy. To rekord świata, bo według prawa może trwać najwyżej 30 dni. Ale Zbigniew Ziobro wprowadził przepis, zgodnie z którym prokurator nie popełnia przewinienia dyscyplinarnego, jeśli „działanie lub zaniechanie prokuratora podjęte [było] wyłącznie w interesie społecznym”. Dobro prezesa PiS oczywiście leży w „interesie publicznym”. A „za dobro nie wsadzamy” – jak powiedział domniemany szef farmy trolli, były wiceminister sprawiedliwości i sędzia Łukasz Piebiak.

Wszystko jest na czas. Odmowa śledztwa w sprawie oszustwa Kaczyńskiego pojawiła się po wyborach, żeby nie psuć przedwyborczej atmosfery oskarżeniami, że „ręka rękę myje” itp. Podobnie jak sprawa ustawy o ujawnieniu majątków małżonków wysokich funkcjonariuszy państwa. Przed wyborami PiS ją uchwalił – demonstrując, że „prawdziwa cnota krytyk się nie boi”, by po wyborach ją zablokować rękami prezydenta, który posłał ustawę do TK.

PiS uczynił też wirtualną możliwość złożenia przeciw Kaczyńskiemu tzw. subsydiarnego aktu oskarżenia przez pokrzywdzonego – jeszcze bardziej wydłużył prawną drogę do niego. Po wpłynięciu do prokuratury zawiadomienia Birgfellnera zmieniono kodeks postępowania karnego. Do tej pory pokrzywdzony mógł się żalić do sądu na odmowę wszczęcia postępowania lub jego umorzenie, a gdy po raz drugi prokuratora odmówiła lub umorzyła – mógł iść do sądu. Teraz dołożono kolejny stopień – prokuratura de facto musi odmówić trzy razy. Ma więc trzykrotnie większą możliwość przewlekania sprawy miesiącami i latami. Niektórzy prawnicy interpretują ten przepis jeszcze bardziej restrykcyjnie: muszą być trzy umorzenia z rzędu. Jeśli ten łańcuch umorzeń przerwie decyzja prokuratora nadrzędnego nakazująca prowadzić postępowanie i ono znowu zostaje umorzone, to zabawa zaczyna się od nowa i może skończyć się przedawnieniem karalności czynu, bez możliwości wniesienia subsydiarnego aktu oskarżenia i osądzenia merytorycznego sprawy przez sąd.

Tak to, nie mogąc ujarzmić sędziów, PiS po prostu ogranicza prawo do sądu, by nie dopuścić sędziów do orzekania w sprawach niewygodnych dla PiS. No i zawsze w odwodzie jest prezydent, który może każdego ułaskawić już na etapie postępowania przygotowawczego w prokuraturze dzięki orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej. Jeśliby więc jakimś cudem doszło do skierowania do sądu aktu oskarżenia przeciwko prezesowi PiS – prezydent Duda po prostu go ułaskawi, nie dopuszczając do procesu.

Pięknie się wszystko zazębia i uzupełnia w tej pisowskiej postsprawiedliwości.