PiS się nawraca

Ministerstwo Sprawiedliwości ma rację: trzeba kontynuować wielomiesięczne odczytywanie ścianom i krzesłom sentencji wyroku w sprawie Amber Gold. Procedury są święte, bo bez nich nie ma uczciwego procesu. Gdybyż ministerstwo było tak pryncypialne w innych sprawach!

Sądząca sprawę Amber Gold sędzia Lidia Jedynak z Sądu Okręgowego w Gdańsku od maja odczytuje na pustej sali wyrok w tej sprawie. Kosztem sądzenia innych spraw. Bo wyrok trzeba odczytać, nawet gdy nikt nie przyszedł tego posłuchać. I nawet jeśli czytanie ścianom uchybia powadze sądu.

Wyrok składa się z sentencji i uzasadnienia. W sentencji m.in. jest opis czynu, często polegającego na wielu czynach cząstkowych. A także wszyscy pokrzywdzeni. Nie liczba pokrzywdzonych, ale ich imiona i nazwiska. A w przypadku Amber Gold tych pokrzywdzonych jest ponad 18 tys. Każdemu przyporządkowany jest konkretny czyn na jego szkodę.

Przez lata nikt nie pomyślał o tym, żeby zmienić przepisy w sprawach, w których jest wielu pokrzywdzonych. By np. ogłosić, że lista pokrzywdzonych będzie w wyroku pisemnym i do wglądu dla zainteresowanych w sekretariacie sądu. Albo by przynajmniej strony mogły wyrazić zgodę na pominięcie konieczności odczytywania wszystkich oskarżonych.

Ten sam problem pojawiał się, gdy np. z powodu zmiany składu sądu w sprawie karnej proces trzeba było zacząć od nowa. I albo na nowo przesłuchiwać wszystkich świadków, albo odczytać ich trwające nieraz wiele godzin zeznania. Jednak wprowadzono przepis, że za zgodą stron można je włączyć do akt, uznając za odczytane.

Jan Kanthak, rzecznik Ministerstwa Sprawiedliwości, komentując absurd czytania wyroku ścianom, słusznie zauważył, że to archaizm z czasów, gdy wielu ludzi nie umiało czytać i jedynym sposobem, by zapoznali się z wyrokiem w swojej sprawie, było jego odczytanie przez sąd. Więc zmieniono przepis o ogłaszaniu – teraz można pominąć wyliczankę, jeśli jest bardzo długa, ale uprzednio poinformowawszy o tym strony:

Art. 418: § 1b. Jeżeli ze względu na obszerność wyroku jego ogłoszenie wymagałoby zarządzenia przerwy lub odroczenia rozprawy, przewodniczący, ogłaszając wyrok, może poprzestać na zwięzłym przedstawieniu rozstrzygnięcia sądu oraz zastosowanych przepisów ustawy karnej. Przed ogłoszeniem wyroku przewodniczący uprzedza obecnych o takim sposobie ogłoszenia wyroku i o jego przyczynie oraz poucza o możliwości zapoznania się z pełną treścią wyroku po jego ogłoszeniu w sekretariacie sądu.

Przepis wszedł w życie w zeszły czwartek. Sąd poinformował, że dziś ogłosi wyrok w sensie potocznym, czyli: jaką karę dostaną twórcy Amber Gold. Uznano, że dalszych nazwisk pokrzywdzonych odczytywać już nie trzeba. I tu wkroczył odpowiedzialny za legislację wiceminister sprawiedliwości Marcin Warchoł: „Jeżeli już doszło do odczytywania wyroku i jest ono w trakcie, to niestety nie można zastosować tego przepisu, bo nie można stosować przepisów w połowie”.

Święte słowa! Sąd odwołał zakończenie ogłoszenia wyroku. Rzecznik, sędzia Tomasz Adamski, poinformował, że wszelkie decyzje należą do sędzi Jedynak. To prawda. Tyle że sędzia nie może pomijać prawa. A minister ma rację. Skoro przepis mówi, że „przed ogłoszeniem wyroku przewodniczący uprzedza obecnych o takim [skróconym] sposobie ogłoszenia wyroku”, to znaczy, że nie może tego zrobić w trakcie ogłaszania.

„Przed” znaczy przed. Gdyby sędzia Jedynak chciała prawo zinterpretować tak, jak jej wygodniej (a przy okazji lepiej dla wymiaru sprawiedliwości i powagi sądu), to oskarżeni mogliby wyrok skutecznie podważyć jako wydany niezgodnie z prawem. I proces w pierwszej instancji trzeba by powtórzyć.

Procedury służą sprawiedliwemu osądzeniu. Są tym, co wiąże w jednakowy sposób strony i sąd. Są gwarancją – dzięki nim wiemy, czego możemy się spodziewać i czego wymagać. Czasem bywają niepotrzebne czy archaiczne, ale wtedy trzeba je zmienić, a nie łamać czy pomijać.

I tylko można żałować, że funkcjonariusze PiS nie byli równie pryncypialni, gdy Sejm uchwalał – bez żadnej podstawy prawnej – nieważność uchwał poprzedniego Sejmu o powołaniu sędziów do Trybunału Konstytucyjnego. Gdy obsadzał w Trybunale dublerów. Gdy prezydent uznał wybranych ze złamaniem pisowskich przepisów prezesa i wiceprezesa TK. Gdy przerywał kadencje sędziów w Krajowej Radzie Sądownictwa, kadencje pierwszej prezes Sądu Najwyższego, a sędziów SN przenosił na przymusową emeryturę. A ostatnio – gdy uznał, że decyzja urzędnika ochrony danych osobowych (wydana bez podstawy prawnej) stoi ponad prawomocnym wyrokiem sądu o ujawnieniu list poparcia dla kandydatów do neo-KRS.

Ale to już było. Ważna jest przyszłość. Cudowne nawrócenie PiS na poszanowanie procedur jest godne pochwały i oby trwało. Tym bardziej że lada dzień Trybunał Sprawiedliwości UE ogłosi wyrok w sprawie legalności powołania neo-KRS, a co za tym idzie – legalności nominacji sędziowskich dokonanych z jej udziałem. W grę wchodzą 543 nominacje, w tym blisko 300 sędziów już orzeka. Na czele z całą Izbą Kontroli Nadzwyczajnej i Izbą Dyscyplinarną Sądu Najwyższego.

Sędzia powołany z naruszeniem procedur – czyli z udziałem niewłaściwie obsadzonego organu – nie jest sędzią. Wydane z jego udziałem orzeczenia nie są w myśl prawa orzeczeniami i nie mają mocy prawnej. Jeśli więc TSUE uzna, że neo-KRS była powołana wadliwie – to nawrócony, szanujący procedury PiS będzie musiał wycofać ich z orzekania. I przywrócić starą KRS. Dura lex sed lex.