Emilia zostawiona przez prezesa

„Gazeta Wyborcza” opublikowała list prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego do Emilii Szmydt, bohaterki afery hejterskiej sterowanej z Ministerstwa Sprawiedliwości.

To odpowiedź na jej mail z prośbą o pomoc. Kaczyński deklaruje, że może udzielić pomocy w ramach swoich poselskich uprawnień: „Jeśli będzie Pani oczekiwała ode mnie wsparcia, którego mógłbym udzielić, działając w ramach uprawnień przysługujących parlamentarzystom, proszę o informację o zajętym stanowisku i sprecyzowanie problemu”.

List nie świadczy ani o znajomości Kaczyńskiego z Emilią, ani nawet o tym, że wiedział, że do niego pisała. To typowy list-gotowiec, jaki rozmaite urzędy, w tym biura poselskie, wysyłają w odpowiedzi na skargi ludzi. Dopisuje się w nich fakty dotyczące danej osoby. List jest podpisany przez Kaczyńskiego, ale to nie znaczy, że go czytał. Ani nawet że go podpisał. Możliwe, że pracownicy biura poselskiego dysponują stemplem podpisu.

Ale list świadczy też o tym, że Kaczyński wcale nie panuje nad wszystkim, co się dzieje. Jego pracownicy prawdopodobnie przeoczyli niebezpieczeństwo, mimo że – jak wynika z tekstu „Gazety Wyborczej” – jest groźba jej ujawnienia, bo koordynatorka hejtu czuje się skrzywdzona i może ją ujawnić. Emilia kilkakrotnie pisała do Kaczyńskiego o tym, co dzieje się w Ministerstwie Sprawiedliwości. Być może uznali ją za osobę niezrównoważoną, która wymyśla rozmaite historie, żeby zwrócić na siebie uwagę.

Można by sądzić, że prezes odpisał dla niepoznaki w tonie formalnym, ale podjął realne działania. Ale wiemy, że nie podjął, skoro afera wybuchła.

Można też snuć teorię spiskową: że prezes wiedział, że szykuje się afera, ale nie uprzedził ministra Ziobry i nie ratował sytuacji, bo na reputacji Ziobry mu – oględnie mówiąc – nie zależy. I nie byłby zmartwiony, gdyby poparcie dla niego i jego szczątkowego ugrupowania jeszcze bardziej spadło. Ale ta teoria nie jest prawdopodobna. Oznaczałaby bowiem, że prezes jest tak pewny wyborczego sukcesu PiS, że pozwala na wybuch afery kompromitującej metody partii tuż przed wyborami.

Czy prezes o sprawie wiedział, czy nie – nie ma to zasadniczego znaczenia. Afera hejterska w resorcie sprawiedliwości pokazuje mechanizmy sprawowania władzy przez ludzi PiS. A stosują je, bo jest dla nich przyzwolenie, żeby nie powiedzieć: zachęta partii. „Za czynienie dobra nie wsadzamy” – mówił do Emilii były wiceminister Piebiak. Wsadzić – nie wsadzili. Ale, jak widać, w potrzebie opuszczają, ratując własny tyłek.