Duma i uprzedzenie

Najpierw była pikieta pod kolumną Zygmunta w 30. rocznicę zamieszek w gejowskim klubie Stonewall w Nowym Jorku w 1969 r. Pod kolumną stanęło kilka osób z bandankami na twarzach. Rocznica zamieszek na całym świecie była obchodzona pod hasłem „Dumy Gejowskiej”. W Polsce duma musiała zasłaniać twarze. To był znak tamtego czasu: wyoutowanych i działających publicznie było w Polsce kilkanaście osób. Nie było politycznej walki z osobami LGBT, bo one „nie istniały”.

Sobotnią Paradę Równości, w 50. rocznicę zamieszek w Stonewall, otworzył (po raz pierwszy) prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. List do paradowiczów skierowali ambasadorowie 53 państw. Parada miała ok. 50 tys. uczestników. Wszyscy radośni, tęczowi, wyluzowani. Nie było martyrologii. Były hasła o równości i związkach jednopłciowych, bawiono się, wznoszono okrzyki w stylu Pomarańczowej Alternatywy: „LGBT-RTV-AGD”.

Pojawiły się też – jak na wcześniejszym Marszu Równości w Krakowie – akcenty odczytane jako szydzenie z religii. W Krakowie było to serce z wpisaną w środek waginą i tęczowymi wstążkami niesione przez niby-biskupa w otoczeniu dziewcząt w tęczowych aureolach na głowie. Odczytano to jako parodię procesji Bożego Ciała. W Warszawie Szymon Niemiec, organizator pierwszych parad, odprawił mszę. Był w białej szacie, miał tęczową szarfę na szyi, a jeden z jego „ministrantów” – durszlak na głowie.

Liturgia nie była odwzorowaniem mszy katolickiej. Szymon Niemiec jest formalnie wyświęconym kapłanem Zjednoczonego Ekumenicznego Kościoła katolickiego, wyświęconym przez metropolitę tego Kościoła w USA. Nie wiem, jaka jest liturgia tego Kościoła i czy durszlak na głowie jest jej elementem, ale Szymon Niemiec przez lata jako kapłan udzielał gejowskich ślubów.

Jeśli było to szydzenie z religii, to nie jest to dobry sposób na szukanie akceptacji u tych, którzy odrzucają osoby LGBT. Zamiast ranić wiernych, lepiej krytykować hierarchów Kościoła, którzy głoszą i sankcjonują nietolerancję wobec osób nieheteroseksualnych, oskarżając je o „niszczenie rodziny”.

Kościół w Polsce jest na prawa osób LGBT niezmiennie zamknięty. Mimo to przez 20 lat zmieniła się społeczna otwartość: osoby nieheteroseksualne stały się „oczywistą oczywistością”. Nie zawsze akceptowaną, ale istnieją w życiu społecznym i politycznym – są wybierane do parlamentu, na wójtów, prezydentów miast, bywają celebrytami. Ponad połowa obywateli akceptuje postulat legalizacji związków partnerskich. Warszawa przyjęła „Deklarację LGBT”. Jednocześnie agresja władzy politycznej wobec osób nieheteroseksualnych jest większa niż kiedykolwiek. Władza publicznie szczuje na te co najmniej 2,5 mln obywateli. Kolejne samorządy lokalne przyjmują deklaracje anty-LGBT, wykluczając nieheteroseksualnych mieszkańców. Przemysław Czarnek, wojewoda lubelski, nazwał ich narzędziem szatana. I przyznaje medale przedstawicielom samorządów, które stały się „strefami wolnymi od ideologii LGBT”.

W kwestiach prawa nic nie zmieniło się za władzy prawicy, lewicy ani liberałów. Nadal dyskryminuje ono ofiary przestępstw motywowanych homofobią, bo politycy nie godzili się objąć prześladowania ze względu na orientację i tożsamość płciową ochroną, jaką mają mniejszości narodowe i grupy wyznaniowe. Nie godzili się nawet na prowadzenie statystyk przestępstw na tle homofobii. Nie ma ustawy o związkach partnerskich. Nie ma ustawy regulującej prawa osób transpłciowych do uzgodnienia płci. W maju samobójstwo popełniła transpłciowa Milo. Skoczyła z mostu. Nie wytrzymała procedury, którą musiała przejść, by starać się o formalne uznanie jej za kobietę. Ale w tym samym czasie uczniowie jeleniogórskiej podstawówki zaapelowali do nauczycieli, by ich transpłciowej koleżance na świadectwie wpisano żeńskie imię.

A marsze równości i tolerancji idą już w 18 miastach w Polsce.