Zdanowska, czyli prawo suwerena

Łodzianie, którzy głosowali w wyborach na Hannę Zdanowską, chcą apelować do prezydenta Andrzeja Dudy o jej ułaskawienie, bo wojewoda łódzki Zbigniew Rau (z PiS) zapowiada, że jako osobie „prawomocnie skazanej” wygasi jej mandat na podstawie ustawy o pracownikach samorządowych.

Zdanowskiej nie trzeba ułaskawiać. Jeśli sprawa trafi do NSA, ten może się powołać na wolę suwerena i wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2007 r. – uważa prof. Ewa Łętowska, która była wtedy sprawozdawcą jako sędzia TK. Wyrok zapadł na tle sprawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, którą ówczesny wojewoda mazowiecki – z PiS – chciał pozbawić mandatu tuż po wyborach samorządowych.

Hannę Zdanowską skazano we wrześniu na grzywnę za niepodanie w zeznaniu podatkowym, że pożyczyła od swojego partnera 20 tys. zł. Ustawa o pracownikach samorządowych – art. 6 ust. 2 – mówi, że „pracownikiem samorządowym zatrudnionym na podstawie wyboru lub powołania może być osoba, która (…) nie była skazana prawomocnym wyrokiem sądu za umyślne przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego lub umyślne przestępstwo skarbowe”. Na tej podstawie chce ją odwołać wojewoda Rau. Gdyby odwołał ją przed wyborami (też była prezydentką Łodzi) – byłby w prawie. Ale tego nie zrobił – być może bojąc się, że taki gest przed wyborami samorządowymi przysporzyłby PiS-owi wrogów.

Teraz sytuacja się zmieniła: Hanna Zdanowska startowała mimo wyroku, bo kodeks wyborczy (uchwalony zresztą później niż ustawa o pracownikach samorządowych) zakazuje startu tylko osobom skazanym prawomocnie na karę pozbawienia wolności. A Zdanowska została ukarana grzywną.

Prawnicy dyskutują o sprzeczności przepisów o pracownikach samorządowych i kodeksu wyborczego. PiS twierdzi, że sprzeczności nie ma, bo Zdanowska mogła startować – i wtedy dotyczył jej kodeks wyborczy, a teraz musi ustąpić, bo obowiązuje ją ustawa o pracownikach samorządowych.

Prof. Ewa Łętowska mówi inaczej: sprzeczności nie ma, bo ustawę wcześniejszą – o pracownikach samorządowych – należy rozumieć w zgodzie, a nie w sprzeczności z kodeksem wyborczym. „Zakresy obu ustaw nie pokrywają się, gdy idzie o osobę, która stanęła do wyborów, spełniając wymogi kodeku wyborczego. Natomiast ustawę o pracownikach samorządowych, z ostrzejszymi przesłankami co do karalności, stosuje się do sytuacji, gdy pracownik jest skazany już po wyborze” – tłumaczy prof. Łętowska.

Za taką interpretacją przemawia nie tylko logika, nie tylko wola ustawodawczy (który chciał z wyborów wyeliminować jedynie osoby skazane na więzienie), ale też poszanowanie gwarantowanego konstytucją czynnego (wola wyborców) i biernego (prawa do bycia wybranym) prawa wyborczego, o czym orzekł Trybunał Konstytucyjny w sprawie Hanny Gronkiewicz-Waltz.

Wojewoda z PiS wygasił w 2007 r. mandat Hannie Gronkiewicz-Waltz za to, że tuż po wyborze o jeden dzień spóźniła się z terminem złożenia oświadczenia majątkowego związanego z gospodarczą działalnością jej męża. Były to przepisy świeżo uchwalone, na ich złożenie było bodaj kilkanaście dni. I nie było jasne, jaka działalność podpada pod oświadczenie. Sprawa tych przepisów trafiła do Trybunału Konstytucyjnego za sprawą posłów PO. Trybunał (sprawa K8/2007) orzekł, że zignorowanie z błahego powodu woli wyborców jest reakcją nieproporcjonalną, a przez to naruszającą konstytucyjne prawo wyborcze nie tylko osoby wybranej, ale i tych, którzy na nią głosowali.

Wyrok w tej sprawie ma kluczowe znaczenie dla sytuacji Hanny Zdanowskiej. Wyborcy wiedzieli, że jest skazana, wiedzieli, za co. Cała sprawa była nagłaśniana uporczywie przez rządowe media, bo Zdanowska miała być dowodem zgnilizny moralnej poprzedniego „układu rządzącego”. Nie zniechęciło to łodzian: ponad 70 proc. wyborców ją poparło. Suweren wyraził swoją wolę w pełni świadomie.

Jeśli więc wojewoda Rau wygasi Hannie Zdanowskiej mandat, a ta odwoła się do NSA, NSA musi wziąć pod uwagę wyrok TK na tle sprawy Hanny Gronkiewicz-Watlz, czyli interpretację prawa na rzecz poszanowania woli suwerena.