Prawo także dla ONR

Zgadzam się z Krzysztofem Burnetką, że należy natychmiast egzekwować prawo, gdy podczas zgromadzenia dojdzie do jego łamania. Na przykład gdy skandowane są rasistowskie hasła czy prezentowane faszystowskie symbole (problem w tym, że orzecznictwo sądów nie pomaga się zorientować, kiedy już mamy do czynienia z takim przestępstwem, a kiedy jeszcze nie).

Nie zgadzam się z jego postulatem, by zgromadzeń ONR zakazywać PREWENCYJNIE. To byłoby naruszeniem samego jądra wolności zgromadzeń.

Właśnie rozpoczął się proces Obywateli RP za blokowanie marszu ONR, który odbył się w kwietniu w Warszawie dla uczczenia rocznicy powstania tej organizacji. Oenerowcy skandowali: „Śmierć wrogom ojczyzny”, „Wielka Polska narodowa”, „Precz z lewacką demokracją” i „My nie chcemy tu islamu, terrorystów, muzułmanów”.

Obywatele RP usiłowali zablokować ten marsz, siadając na jego trasie. Policja usuwała ich siłą, by dać przejść ONR. Teraz dziewiętnastu Obywateli RP odpowiada przed sądem za wykroczenie polegające na przeszkadzaniu legalnemu zgromadzeniu.

Sprawę komentuje na łamach POLITYKA.pl Krzysztof Burnetko. Pisze: „To, że organizacje pokroju Obozu Narodowo-Radykalnego mogą urządzać na ulicach polskich miast manifestacje, a obywatele, którzy przeciw temu zaprotestowali, stawiani są przed sądem, pokazuje, dokąd zmierza kraj i państwo”.

Burnetko wyraża przekonanie, że tego marszu władze Warszawy powinny po prostu zakazać, bo łamie prawo już u samego swojego celu, jakim jest szerzenie nienawiści i ksenofobii. I budzi najgorsze społeczne instynkty. I że społeczeństwa przed taką ideologią powinno bronić państwo – m.in. właśnie udaremniając takie marsze. A Obywatele RP zrobili to, co zaniedbało państwo, i za to należy się im szacunek, a nie sąd. Sąd zaś należy się rasistom z ONR. I samej organizacji.

Uważam, że to, co robią antyfaszyści, Obywatele RP i wszyscy ludzie dobrej woli, protestując przeciwko zgromadzeniom ONR i innym ksenofobicznym i nienawistnym organizacjom, także przez blokowanie ich własnym ciałem, jest moralnie słuszne i społecznie dobroczynne.

Od lat niezmiennie uważam natomiast, że zakazywanie zgromadzeń – wszystko jedno, kto jest ich organizatorem – tylko dlatego, że PRZYPUSZCZA SIĘ, iż będzie łamane prawo, przy czym przypuszczenie to nie wynika ani z deklarowanych przez organizatorów celów, ani z deklarowanego scenariusza jego przebiegu, jest naruszaniem konstytucyjnej wolności zgromadzeń. Dlatego zawsze byłam przeciwna postulatom zakazywania zgromadzeń, także zgłaszanych przez ONR.

Jeśli ONR zostałoby sądownie uznane za organizację łamiąca prawo (podkreślam, że chodzi o ORGANIZACJĘ, a nie jej poszczególnych członków czy sympatyków), to można by zakazać na tej podstawie zgromadzenia zgłaszanego przez NIELEGALNĄ organizację. Ale wtedy z pewnością zgromadzenia nie zgłaszałby ONR, tylko np. „grupa obywateli patriotów”. A zakazanie takiego zgromadzenia tylko dlatego, że wśród zgłaszających byliby byli członkowie ONR, też byłoby oparte jedynie na PRZYPUSZCZENIU, że dojdzie do łamania prawa. A więc byłoby niekonstytucyjne.

Tym, którzy uważają, że zakazanie ONR-owi zgromadzeń z powodu PRZYPUSZCZEŃ jest po prostu moralnie słuszne i w tym wypadku nie należy się bawić w kazuistykę prawną, przypomnę, że dokładnie tak samo rozumował np. prezydent Warszawy Lech Kaczyński, zakazując Parady Równości w Warszawie na podstawie PRZYPUSZCZENIA, że podczas niej dojdzie do obrażania moralności publicznej (co jest złamaniem kodeksu wykroczeń), a ruch na rzecz emancypacji osób LGBT lansuje postulaty zagrażające bytowi narodu polskiego i jego tkance moralnej. W 2007 roku przegrał przed Trybunałem w Strasburgu, który stwierdził, że poglądy moralne władzy nie mogą być powodem ograniczania wolności zgromadzeń.

Porównanie tych dwóch sytuacji nie znaczy, że zrównuję moralnie czy jakkolwiek inaczej cele ONR i ruchu LGBT. Znaczy tyle tylko, że wchodzenie w oceny moralne celów organizacji przez władze publiczne, a konkretnie przez władzę wykonawczą, jest niezwykle niebezpieczne dla wolności i praw człowieka, tworząc precedensy, które je unicestwiają.

Z tego też powodu uważam, że to właśnie świadectwo sprzeciwu dawane publicznie przez ludzi dobrej woli jest najlepszą, najzdrowszą i najbardziej słuszną moralnie reakcją na nienawiść. Podobnie jak np. konsumencki bojkot sklepów sprzedających antysemickie, ale nieuznane za przestępcze publikacje. Czy bojkot firm odzieżowych wykorzystujących półniewolniczą pracę.

Mieszanie do tego państwa, a w szczególności władzy wykonawczej, jest natomiast dla praw człowieka toksyczne. Zakazanie przez władze Warszawy marszu ONR natychmiast sprowokowałoby oczekiwanie, że tak samo zostanie np. potraktowany „łańcuch świateł” w obronie sądów, jako działanie antypaństwowe, wymierzone w reformy zapowiedziane prze namaszczoną przez „suwerena” władzę.

Blokowanie marszu ONR, podobnie jak blokowanie przemarszów smoleńskich w proteście przeciwko prawu, które – dla komfortu prezesa PiS – ograniczyło wolność zgromadzeń, to nieposłuszeństwo obywatelskie. Zasadą takiego nieposłuszeństwa jest łamanie prawa, które uważa się za niesprawiedliwe. Ale także poddanie się za to karze.

Pytanie, czy ta kara powinna nastąpić? Czy rzeczywiście zaistniało wykroczenie? Czy obywatelski sprzeciw przeciw ksenofobicznym hasłom, nawet jeśli nie przekraczają granicy prawa karnego, rzeczywiście może być uznany za w najmniejszym nawet stopniu społecznie szkodliwy? Czy przepis kodeksu wykroczeń, który nie odnosi się do społecznej szkodliwości, nie jest sprzeczny z konstytucją?

To oceni sąd. I będzie to bardzo ważne rozstrzygnięcie. W dodatku sąd powinien je podjąć sam, bo nie ma już Trybunału Konstytucyjnego, któremu mógłby zadać pytanie prawne w tej sprawie. Po raz kolejny okaże się, czy nasz system konstytucyjny jest zdolny do samoobrony, czy też sędziowie – jedyni, którzy mogą tę samoobronę uruchamiać – znowu ukryją się z za formalizmem: że przepis literalnie brzmi: „kto przeszkadza legalnemu zgromadzeniu”, obwinieni przeszkadzali, a z jakiego powodu – to nie jest już sprawa sądu.