Nie będzie sprawy Kamińskiego. Będą niezależne sądy?

Sąd Najwyższy (w składzie trzech sędziów) zdecydował o zawieszeniu postępowania w sprawie Mariusza Kamińskiego do czasu rozpatrzenia przez Trybunał Konstytucyjny wniosku marszałka Sejmu. Marszałek wnioskował o rozstrzygnięcie sporu kompetencyjnego w sprawie ułaskawienia Kamińskiego przez prezydenta.

Ta decyzja SN oznacza koniec sprawy Kamińskiego i innych. Nie muszą się bać prawomocnego uznania za winnych nadużycia władzy, a co za tym idzie – zakazu kandydowania do Sejmu, Senatu, europarlamentu czy w wyborach samorządowych. Bo od kary prezydent może ułaskawić. A żeby umożliwić kandydowanie osobie skazanej za przestępstwo umyślne – trzeba by zmienić konstytucję.

Formalnie Sąd Najwyższy jedynie zawiesił postępowanie. Teoretycznie może je podjąć po powrocie sprawy z Trybunału Konstytucyjnego. Ale w praktyce raczej nikt się nie spodziewa, by Trybunał Konstytucyjny rozstrzygnął na rzecz Sądu Najwyższego „spór kompetencyjny”, który – zdaniem PiS – zaistniał między SN a prezydentem. Zresztą całkiem możliwe, że Trybunał Dobrej Zmiany w ogóle tego „sporu kompetencyjnego” w najbliższych latach nie rozpatrzy. Wokanda jest rozpisana do października i tej sprawy tam nie wpisano. A Kamińskiemu i PiS taki stan rzeczy się opłaca: sprawa jest zablokowana i – zależnie od tego, jak kto na nią patrzy – Kamiński jest albo uniewinniony, albo skazany, ale nieprawomocnie. A więc może kandydować w wyborach – nawet na prezydenta, co nie jest takie nie do pomyślenia, jeśli PiS zrezygnuje z reelekcji Andrzeja Dudy.

Postanowienie Sądu Najwyższego tworzy kuriozalną sytuację: oto trzy miesiące wcześniej Sąd Najwyższy, w składzie siedmiu sędziów, w odpowiedzi na pytanie prawne składu SN, który dostał kasację w sprawie Kamińskiego, orzekł, że prezydent nie może skutecznie ułaskawić nikogo przed prawomocnym skazaniem. W uzasadnieniu napisał m.in, że Sąd Najwyższy nie uzurpuje sobie prezydenckiego prawa łaski, a więc że żadnego sporu kompetencyjnego nie ma. Sąd nie decyduje bowiem, czy prezydent może ułaskawiać czy nie. Rozpatruje jedynie, jak – według prawa – tę swoją wyłączną prerogatywę prezydent może wykonywać.

I oto teraz skład trzyosobowy SN (sędziowie: przewodniczący Andrzej Stępka, sprawozdawca Piotr Mirek i Małgorzata Gierszon) uznają, że ta sprawa nie jest rozstrzygnięta.

Oczywiście trójka sędziów widzi tę sprzeczność. Dlatego ogłoszenie postanowienia SN zaczął od wyjaśnienia, że nie wypowiedział się w sprawie istnienia lub nie sporu kompetencyjnego. Sędziowie w uzasadnieniu przekonują, że po prostu nie mieli innego wyjścia, bo muszą zastosować odpowiedni przepis ustawy o TK, art. 86 ust. 1, który mówi: „Wszczęcie postępowania przed Trybunałem powoduje zawieszenie postępowań przed organami, które prowadzą spór kompetencyjny”.

Tyle że aby ten przepis zastosować, musieli najpierw uznać, że spór kompetencyjny istnieje. Czyli zaprzeczyć uchwale siedmiu sędziów z maja, gdzie argumentowano, że sporu nie ma. Trójka sędziów (Andrzej Stępka, Piotr Mirek i Małgorzata Gierszon) popadła w sprzeczność z własnym rozumowaniem – i nie da się tego ukryć.

Można twierdzić, że tej sprzeczności nie zauważyli. Że po prostu zastosowali przepis mechanicznie, czyli (w przekonaniu niektórych) bezstronnie. Jednak sąd nie jest od „mechanicznego” stosowania przepisów, tylko od stosowania ich odpowiedzialnie, mądrze, po to, żeby czynić sprawiedliwość. A więc nie zdali we wtorek sędziowskiego egzaminu z tych cech.

Jeśli poszli świadomie po linii najmniejszego oporu, korzystając z pretekstu, też oblali egzamin: z odpowiedzialności za praworządność.

Może przestraszyli się utraty urzędu? Prezydent zawetował ustawę w tej sprawie, ale chyba nikt się nie łudzi, że nie będzie kolejnej. Jeśli tak – oblali egzamin z wewnętrznej niezawisłości.
Oczywiście świat się nie zawali od tego, że Mariusz Kamiński i trzech innych funkcjonariuszy CBA uniknie skazania. Choć ich nieodpowiedzialność będzie zachętą dla innych funkcjonariuszy władzy do łamania prawa w interesie własnym czy partii politycznej.

Natomiast świat się wali, niestety, gdy brakuje w nim instytucji stojących na straży prawa.

To oczywiście tylko troje sędziów na blisko dziewięćdziesięciu sądzących w Sądzie Najwyższym. W dodatku fakt, że orzekli inaczej niż skład siedmioosobowy SN dwa miesiące wcześniej, dowodzi, że nie ma w Sądzie Najwyższym „ustawek” czy zmowy między sędziami, jak chciałby to widzieć PiS. Ale to żadne pocieszenie. Za chwilę PiS przejmie SN – i nie będzie przypadków.

Po protestach obywatelskich w obronie sądów RPO Adam Bodnar powiedział, że sędziowie zaciągnęli wobec społeczeństwa moralny dług. Oczywiście nie miał na myśli tego, że mają orzekać tak, jak „każe ulica”, ale że mają orzekać odpowiedzialnie i odważnie.

Pozostawienie całej sprawy Trybunałowi Konstytucyjnemu nie byłoby jeszcze półtora roku temu jakimś wielkim problemem. Ktoś by skomentował, że SN umył ręce, ktoś inny, że mądrze zrobił, unikając rywalizacji z Trybunałem. Tylko że żyjemy już w zupełnie innym państwie. Więc to już nie jest zwykłe kunktatorstwo czy ugodowość. To jest oddawanie państwa prawa walkowerem.