Spiski i korelacje, czyli nowa komisja rosyjska
Premier Tusk wydał zarządzenie o powołaniu rządowej komisji do spraw badania wpływów rosyjskich. To komisja wewnętrzna i tajna. O tym, czego się dowiemy o jej pracach, zdecyduje rząd. Definicja „wpływów” jest ściśle wzorowana na tej z pisowskiej ustawy o tzw. komisji rosyjskiej. A wiec rząd Tuska ma narzędzie, które może być użyte do poprawy bezpieczeństwa państwa, do walki politycznej, a także do polowania na czarownice. Jak będzie – zobaczymy.
Według zarządzenia przez wpływy rosyjskie i białoruskie na bezpieczeństwo wewnętrzne i interesy RP rozumie się powodujące szkody dla bezpieczeństwa wewnętrznego lub interesów RP „każde działanie osób związanych z Federacją Rosyjską lub z Republiką Białorusi, prowadzone metodami zarówno prawnie dozwolonymi, jak i bezprawnymi, którego skutkiem było lub zgodnie z zamiarem tych osób miało być w szczególności…” – i tu następuje PRZYKŁADOWY, otwarty katalog rozmaitych sytuacji, w tym: *udostępnianie prawnie chronionych informacji – co jest przestępstwem, przez wydanie decyzji administracyjnej lub innego aktu stosowania prawa; *dysponowanie środkami publicznymi (kontrakty zawierane przez Orlen?); *stanowienie przepisów prawa; *zawarcie umowy międzynarodowej; *prezentowanie stanowiska Rzeczypospolitej Polskiej na forum międzynarodowym, w tym w ramach prac organizacji międzynarodowej, której Rzeczpospolita Polska jest członkiem (np. stanowiska polskiego rządu o zgodności z unijnym prawem niewykonywania orzeczeń TSUE?); *rozpowszechnianie fałszywych informacji lub wpływanie w inny sposób na opinię publiczną (np. działalność telewizji rządowej Jacka Kurskiego?); *podjęcie określonych działań przez stowarzyszenia, fundacje, związki zawodowe, organizacje pracodawców lub partie polityczne (np. ostatnie protesty przeciwko „zielonemu ładowi” z hasłami antyunijnymi i antyukraińskimi?).
Komisja ma się zająć badaniem wpływów od 2004 r. do dziś – a więc szmat czasu i nieograniczony w zasadzie zakres tematyczny. Będzie kolejnym organem pomocniczym Rady Ministrów, jakich wiele już działa i działało w przeszłości. Przykładowo: Międzyresortowy Zespół do spraw Zagrożeń Terrorystycznych, Międzyresortowy Zespół do spraw Przywracania Praworządności oraz Porządku Konstytucyjnego czy Międzyresortowy Zespół do spraw Funduszu Kościelnego.
Komisja „białorusko-rosyjska” ma działać przy Ministerstwie Sprawiedliwości. Liczyć ma od 9 do 13 ekspertów z różnych dziedzin, rekomendowanych przez: szefa MSWiA, Koordynatora Służb Specjalnych, Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Ministra Finansów, Ministra Spraw Zagranicznych, Ministra Obrony Narodowej, Ministra Aktywów Państwowych oraz Ministra Cyfryzacji. Na wniosek Adama Bodnara premier już powołał jej przewodniczącego: gen. Jarosława Stróżyka, szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego, dyplomatę wojskowego, wiceszefa wywiadu NATO i specjalistę nauki o bezpieczeństwie – jak podano w komunikacie. Przewodniczący będzie sprawował władzę niepodzielną. Komisja ma składać premierowi raz w roku raporty ze swojej działalności. Jeśli wykryje naruszenie prawa – będzie składała doniesienia do prokuratury.
Z tego, że przewodniczącym komisji jest wojskowy, i to z kontrwywiadu, można wnosić, że będzie działała dyskretnie i na potrzeby wewnętrzne – rządu, a nie zewnętrzne, propagandowe, jak miała to robić komisja powołana przez władzę PiS, której celem była polityczna infamia konkurentów. Choć, oczywiście, premier będzie miał bieżące informacje i może decydować, które i jak wykorzysta. Dla państwa najlepiej byłoby, żeby wykorzystywał je dla oczyszczenia organów państwa z ludzi mogących – świadomie czy nie – stanowić zagrożenie i wprowadzenia odpowiednich szkoleń i procedur, które z jednej strony chroniłyby osoby działające z ramienia władzy przed uleganiem obcym wpływom, a z drugiej – eliminowały możliwość ich zatrudniania.
Ale prace komisji – w szczególności kontrolowane przecieki z nich – mogą podsycać teorie spiskowe i spowodować polowanie na czarownice. Tak stało się w sprawie katastrofy smoleńskiej, która koniec końców zaowocowała mitem, że Tusk w zmowie z Putinem zamordowali prezydenta Lecha Kaczyńskiego, co ilustrowano słynnym spacerem obu panów po sopockim molo i uściskiem nad dymiącym wrakiem prezydenckiego tupolewa.
Zanim więc my zaczniemy polować na czarownice, dopatrując się w rządzie PiS rosyjsko-białoruskiej agentury, warto wmontować sobie w schemat myślenia filtr oddzielający związek przyczyna-skutek od korelacji, czyli niepowiązanego ze sobą przyczynowo-skutkowo współistnienia zdarzeń czy zjawisk. To potrzebne tym bardziej, że przepisana z pisowskiej ustawy definicja „wpływów rosyjskich i białoruskich” w zarządzeniu premiera Tuska tego nie oddziela. Jest w tym pewna racja, bo interesuje się ona skutkiem, czyli tym, czy dana sytuacja miała negatywny wpływ na bezpieczeństwo. I ma służyć zapobieganiu takim sytuacjom.
Ale taka korelacja w opinii publicznej może się przeistoczyć w teorię spiskową. Na przykład jeśli z faktu, że Daniel Obajtek spowodował w Orlenie straty, na czym skorzystała Rosja, wysnujemy wniosek, że jest rosyjskim czy białoruskim agentem – będzie to o niejeden most za daleko. Owszem: Putin z radością przyjmuje zapewne wszelkie gospodarcze niepowodzenia w Polsce, ale nie do każdego przykłada rękę. Nie musi – wystarczą „pożyteczni idioci”, którzy albo słuchają niewłaściwych rad, albo sami z siebie robią głupoty, bo nie znają się na rzeczy. Wniosek: zatrudniać trzeba nie dyzmów i misiewiczów, ale fachowców.
Ale teorie spiskowe i tak powstaną – to cecha ludzkiej natury, nasza potrzeba uproszczonego tłumaczenia świata. Watro sobie jednak zdawać sprawę, że ci, którzy je rozpowszechniają, nieświadomie powodują chaos i zamęt, co z kolei leży w interesie tych, przeciwko którym teorie te są wymierzone. Czyli: kolejna destrukcyjna korelacja.