Demony sędziego Szmydta

Sprawa zdrady sędziego Tomasza Szmydta obudziła demony. Był szpiegiem już wcześniej czy dopiero teraz zdradził, by chowając się za osłoną Łukaszenki, uniknąć jakichś swoich prywatnych kłopotów? To się okaże. Albo nie. Ale rosyjski i białoruski reżym już korzystają. I nie chodzi o tajemnice, które im ma do ujawnienia. Chodzi o zamieszanie, którego efektem może być kolejny kryzys niezależności sądownictwa.

Już wiemy, że Tomasz Szmydt nie uciekł polskim służbom, bo go o nic nie podejrzewały. Przyznał to w „Kropce nad i” człowiek dobrze poinformowany, bo koordynator służb specjalnych, minister Tomasz Siemoniak. Teraz więc zamiast rabanu, że go wypuszczono, jest raban o to, że go nie śledzono. Minister Siemoniak i inni członkowie rządu zapewniają, że służby nie inwigilują sędziów i prokuratorów. Od kiedy? Na przykład prokuratorkę Ewę Wrzosek inwigilowały, a i sędziowie niepokorni, walczący z upolitycznieniem sądów, mają liczne poszlaki, że byli poddani kontroli operacyjnej. Zresztą nie ma zakazu inwigilacji żadnej grupy zawodowej, a więc też sędziów.

I jest drugi raban, tym razem oparty na faktach, z którego mogą wyniknąć poważne szkody dla państwa. Po 25 latach od uchwaleniu ustawy o ochronie informacji niejawnych (związanej z wejściem Polski do NATO) powraca temat weryfikacji sędziów przez służby specjalne – a więc władzę wykonawczą, bo służby podlegają rządowi.

25 lat temu toczył się o to zacięty spór. Ustawa o ochronie informacji niejawnych nie wyłączyła sędziów i prokuratorów spod obowiązku uzyskiwania certyfikatu bezpieczeństwa, co spowodowało protest Krajowej Rady Sądownictwa, środowisk sędziowskich i prokuratorskich, rzecznika praw obywatelskich, organizacji strażniczych i dużej części środowiska prawniczego. Poddanie elementów wymiaru sprawiedliwości kontroli służb specjalnych oznaczało bowiem, że te służby, a za ich pośrednictwem rządzący, będą mieli wpływ na to, kto prowadzi i sądzi konkretne sprawy i kto w ogóle będzie mógł być sędzią czy prokuratorem.

Przyznawanie certyfikatu to decyzja w dużym stopniu uznaniowa. Owszem, można się odwołać do sądu administracyjnego (m.in. takimi odwołaniami zajmował się w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Warszawie sędzia Tomasz Szmydt), ale skoro sędziowie mieliby być weryfikowani przez służby, to znowu służby decydowałyby, kto może takie odwołanie rozpoznawać. Poza tym kryteria odmowy są na tyle luźne i uznaniowe, że jest z nimi jak z wnioskami o kontrolę operacyjną: sędziowie najczęściej przyznają rację służbom, bo to służby, a nie sąd, znają się na tych sprawach. Wreszcie podczas prześwietlania sędziego służby dowiadują się o nim mnóstwa rzeczy – także prywatnych – które potem mogą być materiałem do szantażu. Już samo to, że może być szantażowany, może negatywnie wpływać na wewnętrzne poczucie niezawisłości sędziego.

Do tego mamy uchwałę składu siedmiu sędziów Sądu Najwyższego z 28 września 2000 r. I (II ZP 21/00). Odpowiadając na pytanie prawne pierwszego prezesa SN, siódemka sędziów stwierdziła, że weryfikacja sędziów przez służby jest nie do pogodzenia z konstytucją, w tym zasadą trójpodziału władz i niezależności sędziów i niezawisłości sędziów.

Zagrożenia płynące z uzyskania przez służby władzy nad sędziami i prokuratorami są oczywiste. W przeciwieństwie do korzyści, jakie miałoby to przynieść państwu. Szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę ostatnie osiem lat i to, jak władza potrafiła wykorzystać instytucje państwa i procedury mające gwarantować praworządność – do jej rozmontowywania. Wyobraźmy sobie choćby tylko to, jak panowie Kamiński i Wąsik albo ich godni następcy nadzorują proces sprawdzania sędziów.

W „Kropce nad i” minister Siemoniak, zapowiadając prace nad nowelizacją przepisów, przyznał, że może to rzeczywiście niezręcznie, żeby służby weryfikowały sędziów, i że może powinni to robić sędziowie. Kto jednak zweryfikuje sędziów do weryfikowania? I kto ich przeszkoli?

Może to KRS powinna przyznawać certyfikat dopuszczania do tajemnic? Tylko póki co całkiem sporo tam członków okazujących swoje polityczne sympatie. A co kilka lat rządy się zmieniają. Jak zapobiec, by KRS nie przejmowali ludzie, dla których zasada trójpodziału władz jest krępującym rządzenie przeżytkiem? W końcu przez początkowe lata Polski PiS w KRS rządzili ludzie Łukasza Piebiaka uważanego za mózg afery hejterskiej. I nie ma żadnych gwarancji, że ta władza nie wróci.

Nie wylewajmy sędziowskiej niezawisłości z kąpielą oburzenia na Tomasza Szmydta. Bezpieczeństwa od tego nie przybędzie.