Chaos wizowy czy PiS-owy

Nie ma jednej afery wizowej, jest wiele afer wizowych, które nakładają się na siebie – zeznał przed sejmową komisją śledczą ds. afery wizowej Jakub Osajda, były dyrektor Biura Prawnego MSZ.

Ale to, co mówił, skłania raczej do innego podsumowania – że afera była jedna: rządy PiS. Afera indolencji, niekompetencji, chaosu i złodziejstwa podlana patriotycznym sosem na osłodę. Relacje zaś pomiędzy ludźmi władzy i z ludźmi władzy były nie tyle mafijne – bo mafia jest dobrze zorganizowana i karna – ile w stylu polskich pierwocin przestępczości zorganizowanej z lat 90.: gangów wołomińskiego czy pruszkowskiego. Zero pomyślunku, umiejętności i moresu, sto procent zadufania i bezczelności. Potwierdza to działająca już od jakiegoś czasu komisja ds. wyborów kopertowych: chaos, brak centrum dowodzenia, wzajemna nieufność, cele wyłącznie egoistyczne – zgarniać pod siebie i zachować władzę, żeby uniknąć odpowiedzialności. Zobaczymy, czy także komisja ds. Pegasusa pokaże to, czego się spodziewamy: skłócenie politycznych koterii, totalny brak zaufania, wzajemną inwigilację i gromadzenie „haków”.

Obok samej afery wizowej mamy do czynienia także ze zwykłym partactwem legislacyjnym i niedopełnieniem obowiązków przez wysokich politycznych funkcjonariuszy – zeznawał w poniedziałek Jakub Osajda. Mówił m.in. o tym, że ustawę o służbie zagranicznej zmieniono tak, żeby nie można było kontrolować, co się dzieje w zagranicznych placówkach dyplomatycznych, w szczególności, jak radzą sobie osoby tam umieszczane, które – także dzięki zmianom w ustawie – nie musiały już posiadać do takiej pracy kwalifikacji.

Osajda był chętny do zeznań, bo to jego właśnie – obok b. wiceministra MSZ Wawrzyka i jego asystenta o niejasnym pochodzeniu i roli Edgara Kobosa (zwanego w PiS „złotym dzieckiem”, bo młody, bogaty i ma wszędzie koneksje) – wyznaczono do roli „kozła ofiarnego”, gdy wyszła na jaw afera wizowa. O tym, że partia zdecydowała zrobić go „kozłem”, dowiedział się od innego dyrektora w MSZ Mateusza Pali i odebrał to jako próbę zastraszenia: – Bez jakiejkolwiek swojej woli zostałem wmieszany w rozgrywki polityczne na najwyższym szczeblu. Z informacji uzyskanych od szefa gabinetu politycznego Zbigniewa Raua oraz jego małżonki wynikało, że decyzja o zwolnieniu mnie z pracy oraz zamieszczeniu mojego nazwiska w komunikacie [w odpowiedzi na pojawienie się informacji o aferze wizowej w mediach] została podjęta na Nowogrodzkiej w nocy z 14 na 15 września 2023 r. przez członka sztabu wyborczego PiS, który przekonał do tego prezesa PiS. Pomimo realnej obawy co do tego, do czego mogą się jeszcze posunąć, wszak zniszczono mi już nazwisko i karierę, dokonując próby uśmiercenia mnie cywilnie, skierowałem sprawę przeciwko MSZ na drogę właściwych postępowań sądowych – zeznawał Osajda.

Twierdził też, że zastraszana była jego ciężarna wówczas żona (radczyni prawna w PKO BP), ale nie wyjaśnił – mimo pytań – czego od niej żądano i czym grożono. Nie pokazał też (mimo że podobno wziął ze sobą) screenów wiadomości z pogróżkami. I nie chciał ujawnić ich treści. Zdradził jedynie, że nie chciano, by udzielali wypowiedzi w mediach. Można było odnieść wrażenie, że zeznając w ten sposób, Osajda daje komuś (politykom PiS?) znać, że jeśli nie poniechają go jako „kozła”, to on ma co pokazać i dopowiedzieć. Także zachowanie pełnomocnika, którego ze sobą przyprowadził, mogło potwierdzić taką grę: ostentacyjnie powstrzymywał swojego mandanta przed ujawnianiem niektórych informacji i dokumentów, twierdząc, że mogą być objęte tajemnicą dyplomatyczną. To brzmiało szczególnie dziwnie w kontekście nieudzielenia informacji o treści gróźb wobec żony.

Również zachowanie pisowskich członków komisji wizowej można uznać za potwierdzenie, że między PiS a Osajdą toczy się jakaś gra: żywo sprzeciwiali się pokazaniu przez Osajdę posiadanych przez niego – jak zapewniał – dokumentów. Powoływali się przy tym na tajemnicę dyplomatyczną.

Oszajca zeznał też, że wśród ściąganych „po nazwisku” do pracy w Polsce były osoby zamawiane przez konkretnych ludzi PiS: – Minister Wawrzyk wskazywał, że np. Rafał Bochenek [rzecznik PiS] dzwonił, żeby do jakiegoś jego czy jego rodziny gospodarstwa byli pracownicy ściągnięci – oświadczył Osajda. A Edgar Kobos miał mu mówić, że w związku z brakiem ukraińskich mężczyzn ściąga do swojego gospodarstwa pracowników z Dalekiego Wschodu. Imienne listy osób, które należy ściągnąć do pracy, przynosił Wawrzykowi Kobos. Miał być w tej sprawie w MSZ ze trzydzieści razy. Poza tym był człowiekiem Wawrzyka na posyłki. I woził go własnym samochodem. Wawrzyk ponoć twierdził, że załatwił Kobosowi jakiś węgiel, dzięki czemu Kobos zaoszczędził milion złotych, wiec teraz ma być mu za co wdzięczny…

I tak toczyło się życie w PiS-owskim MSZ. W pisowskiej dyplomacji. W pisowskim rządzie. W państwie PiS. Z tej perspektywy wydaje się cudem, że po ośmiu latach to państwo jeszcze działa. Może to był zresztą ostatni moment, by je jeszcze odratować?