Wolność słowa, wolność zniewagi

Czy sądowy zakaz dla Zbigniewa Ziobry to cenzura? Można argumentować, że wygłosił opinię. Ale nie sposób nie zauważyć, że powiedzieć o owej opinii „obraźliwa” czy „szkalująca”, to nic nie powiedzieć. A z wolności słowa korzysta w ten sposób człowiek, który ma władzę nad wymiarem sprawiedliwości i prokuraturą.

Sąd Okręgowy w Warszawie zastosował tzw. zabezpieczenie powództwa w procesie o ochronę dóbr osobistych, którego zapowiedź („wezwanie przedsądowe”), z wnioskiem o zakaz do czasu osądzenia sprawy, złożyła reżyserka Agnieszka Holland i jej prawnicy. Sąd zakazał Zbigniewowi Ziobrze rozpowszechniania porównań jej twórczości do działań zbrodniczych reżimów nazistowskich i totalitarnych. Chodziło o wypowiedzi nawiązujące do jej filmu „Zielona granica”.

Sam Ziobro, politycy i stronnicy rządzącej prawicy uznali zakaz za cenzurę, naruszenie wolności słowa i debaty publicznej. „Agnieszka Holland może porównywać polskich żołnierzy i funkcjonariuszy Straży Granicznej do bandytów, sadystów i niemieckich nazistów. Może mówić o rządzących i demokratycznie wybranych w Polsce, że są brunatną hołotą, czyli nazistami. A ja nie mogę odpowiedzieć na te jej słowa, stając w obronie funkcjonariuszy Straży Granicznej, którzy są tak okropnie przez nią wyzywani i obrażani” – stwierdził Ziobro, nazywając orzeczenie „zamachem na wolność słowa”.

Z kolei wicepremier Jarosław Kaczyński zadeklarował: „Nie przeszkodzą nam wyroki – w cudzysłowie – sądów, które zakazują nam, np. ostatnio ministrowi Ziobrze, by wypowiadać się w sprawie tego filmu. To jest po prostu całkowicie sprzeczne z konstytucją. W Polsce konstytucja gwarantuje wolność słowa”.

Zabezpieczenie powództwa przez zakaz publikacji do czasu osądzenia sprawy jest od lat krytykowane jako forma tłumienia debaty publicznej. W szczególności jeśli dotyczy mediów, a tematem są osoby publiczne, zwłaszcza funkcjonariusze władzy. Chodzi nie tylko o cenzurę prewencyjną, ale przede wszystkim o to, że proces trwa latami. Najsłynniejsza sprawa dotycząca zakazu filmu o korporacji AMWAY „Witajcie w życiu” Henryka Dederki trwała w różnych odsłonach blisko 20 lat.

W związku z tą krytyką kilkanaście lat temu zmieniono przepis dotyczący zabezpieczenia powództwa, dodając (art. 755, par. 2 kc), że jeśli zabezpieczenie dotyczy publikacji, to „może być udzielone tylko wtedy, gdy nie sprzeciwia się temu ważny interes publiczny. Udzielając zabezpieczenia, sąd określa czas trwania zakazu, który nie może być dłuższy niż rok”. Niestety, nie bardzo zadziałało. Sądy nie motywują, dlaczego uznały, że zabezpieczeniu „nie sprzeciwia się ważny interes publiczny”, a na wniosek strony, która zażądała zabezpieczenia, można je dowolnie przedłużać. To godzi nie tylko w wolność słowa, ale też w prawo do sądu, bo ten, kto chce zatrzymać publikację, praktycznie osiąga swój cel bez wygrania procesu.

Uważam, że taki prewencyjny zakaz, jeśli trwa – w przypadku bieżącej debaty publicznej – dłużej niż 30 dni, jest patologią. Należy ograniczyć go do minimum i stosować tylko w zupełnie wyjątkowych przypadkach. A sprawa inwektyw pod adresem Agnieszki Holland jest właśnie zupełnie wyjątkowa.

1. To, co na temat reżyserki powiedział Zbigniew Ziobro, nadaje się na proces karny o znieważenie (art. 216 par 2 kk: „Kto znieważa inną osobę za pomocą środków masowego komunikowania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku”). Agnieszka Holland skorzystała z drogi cywilnej, a nie karnej (być może dlatego, że Ziobrę chroni immunitet poselski), ale to nie zmienia prawnej oceny niezwykle obraźliwej formy wypowiedzi Ziobry. Owszem, ustalony przez Trybunał w Strasburgu standard wolności słowa chroni także wypowiedzi, które „bulwersują i oburzają” (sprawa Handyside v. Wielka Brytania), ale muszą się odnosić do rzeczywistych faktów. Sąd oceni, czy film „Zielona granica” daje powody do tak emocjonalnej i drastycznej oceny, jak porównanie reżyserki do hitlerowskich propagandystów.

2. Wypowiedź Zbigniewa Ziobry była de facto wypowiedzią w kampanii wyborczej, w której rządzący temat „obrony przed falą uchodźców” uczynili kluczowym, a nawet uchwalili referendum w sprawie poparcia dla tzw. relokacji uchodźców w obrębie UE. Agnieszka Holland w wyborach nie startuje, została – ona, jej film i ekipa, która go współtworzyła – wykorzystana w kampanii rządzącej prawicy wbrew swojej woli, a więc tak brutalnego ataku na nią nie można uznać za uprawniony element walki wyborczej.

3. Nie można uznać, że reżyserka sprowokowała ministra do tak drastycznej oceny filmu. W odróżnieniu od wypowiedzi Ziobry Agnieszka Holland nikogo filmem nie atakuje, nie znieważa, nie postponuje. Łącznie ze Strażą Graniczną. Pokazuje jedynie różnorodność postaw i dramat wyborów. A pokazane sytuacje zdarzyły się naprawdę, na co są dowody w postaci nagrań robionych przez aktywistów i dziennikarzy oraz zeznania świadków.

4. Jest ogromna dysproporcja pomiędzy stronami w tej sprawie. Potwarcą jest członek rządu RP, w dodatku minister sprawiedliwości/prokurator generalny, a więc człowiek, który ma władzę nad wymiarem sprawiedliwości i organami ścigania. I występuje z pozycji władzy tak w stosunku do sądu, do którego odwołała się reżyserka, jak do niej samej. Warto przypomnieć, że raz już państwo przegrało sprawę w Trybunale Praw Człowieka za słowa ministra/prokuratora Ziobry: „już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie”, przesądzające o winie doktora G.

A więc nie ma w tej sprawie ani prowokacji ze strony reżyserki, ani „równości broni”: artystka została zaatakowana przez członka autorytarnego rządu działającego w poczuciu bezkarności z powodu swojej pozycji. To modelowa sytuacja, w której prewencyjnemu zakazowi publikacji „nie sprzeciwia się ważny interes publiczny”. Przeciwnie, ważnym interesem publicznym jest zabezpieczenie artystki przed nadużywaniem władzy przez rządzących.