Haracze od wolnych mediów

Wymuszanie haraczy przez przestępcze gangi, czyli rekiet, było w Polsce plagą lat 90. Wymuszano je od restauratorów, właścicieli klubów i dyskotek, ale też np. od bazarowych handlarzy. Teraz czas na media. A z żądaniem haraczu rekietierzy występują w imieniu władzy.

Co się robi, kiedy gangsterzy stawiają alternatywę: albo płacisz i spokojnie prowadzisz biznes, albo cię spalimy? Ujawnia się szantaż. Taki był początek końca rekietowego Eldorado w początkach III RP.

Teraz to samo zrobili redaktorzy naczelni Onetu i Wirtualnej Polski: ujawnili szantaż. Najpierw Bartosz Węglarczyk opisał, jak to znienacka dostał „od ważnej osoby związanej z władzą” propozycję, by zatrudnił na stanowisku swojego zastępcy „osobę, która odpowiadałaby za to, żeby w Onecie reprezentowany był punkt widzenia rządu”. Owa osoba podlegałaby nie naczelnemu, ale zarządowi firmy (zarząd zwykle bardziej wyczulony jest na ewentualne biznesowe skutki niezadowolenia władzy). Mało tego: „ważna osoba” podała konkretne propozycje osób do zatrudnienia, także w charakterze dziennikarzy, którzy odpowiednio pilnowaliby interesów władzy.

Kilka dni później redaktor naczelny Wirtualnej Polski Paweł Kapusta opisał podobne zdarzenie dotyczące WP: „Gdy zaczęły się u nas pojawiać teksty śledcze [ujawniające afery władzy], pojawiła się też propozycja kupienia WP przez jedną ze spółek skarbu państwa. Gdy propozycja została kategorycznie odrzucona, pojawiła się inna: robienia wspólnych interesów. Kolejne nie generowało kolejne próby wpływania na redakcję. Ot, choćby przekaz od prezesa państwowej instytucji do członka zarządu WP z podpowiedzią, których dziennikarzy należałoby zwolnić, a których zatrudnić. Pojawiły się konkretne nazwiska i stanowiska, w tym konkretny kandydat na wicenaczelnego”.

I okazało się, że nie są to czcze propozycje, ale te z gatunku „kup pan cegłę”: w jednym tygodniu napłynęło do właścicieli portalu siedem wezwań od UOKiK do różnych spółek Wirtualnej Polski. Presserwis ustalił, że takich postępowań UOKiK prowadzi co najmniej dziesięć. Chodzi m.in. o prezentowanie „nieaktualnych lub niepełnych cen imprez turystycznych” i niewłaściwe moderowanie komentarzy na forum internetowym portalu, „niewłaściwe oznaczanie handlowego charakteru materiałów publikowanych w serwisie internetowym” (takie samo postępowanie ma Onet) czy złe wdrożenie przepisów ustawy o cenach nakładającej obowiązek podawania najniższej ceny z 30 dni.

UOKiK może nakładać kary, a Krajowa Rada RiT ma dodatkowo władzę nieprzyznania lub nieodnowienia koncesji na nadawanie. W TOK FM spółek Agora i „Polityki” odlicza się dni do końca nadawania – w listopadzie kończy się TOK FM koncesja. A nowej nie widać, choć właściciele wniosek o odnowienie koncesji złożyli rok wcześniej. Za to przewodniczący KRRiT Maciej Świrski wszczął postępowanie o jedną z wypowiedzi, która padła w TOK FM, co może być pretekstem do odmowy przedłużenia koncesji. Zatem, mówiąc językiem kodeksu karnego, w tym przypadku, podobnie jak w przypadku Wirtualnej Polski, groźba władzy „wzbudza uzasadnioną obawę, że będzie spełniona”. I ma wywołać efekt mrożący.

Uderzające jest podobieństwo sytuacji opisanych przez redaktorów Onetu i Wirtualnej Polski do zapomnianej już dziś „afery KNF” zwanej też „bank za złotówkę” z 2018 r. Tam chodziło o haracz od Leszka Czarneckiego, właściciela Getin Noble Banku. Haraczem miało być zatrudnienie za 40 mln zł człowieka wskazanego przez przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego Marka Chrzanowskiego. W zamian za to NBP miał nie rozpocząć procedury przejęcia banku Czarneckiego „za złotówkę” (takie prawo przygotowywano wtedy w parlamencie).

Wygląda na to, że wymuszanie haraczy – proceder rodzącej się w III RP „polskiej mafii” – stało się nie tyle metodą zarobku, ile narzędziem sprawowania władzy. Tym razem chodzi nie o pieniądze, a o prawo do informacji o działaniach władzy, którego gwarantem są m.in. wolne media.

Redaktorzy naczelni kilkudziesięciu polskich redakcji papierowych i elektronicznych wydali oświadczenie, że nie dadzą się zastraszyć: „Deklarujemy, że będziemy bronić niezależności polskiego dziennikarstwa, a zarządzane przez nas redakcje będą solidarnie i konsekwentnie informować społeczeństwo o każdej próbie wpływania władzy na media. Razem będziemy walczyć o utrzymanie wolnych i niezależnych mediów jako fundamentu demokratycznego społeczeństwa, chroniąc prawo obywateli do dostępu do wiarygodnych informacji”.

Wśród nazw redakcji podpisanych pod tym oświadczeniem nie ma tzw. mediów narodowych, jak „Sieci”, „Gazeta Polska” czy „DoRzeczy”, które od ośmiu lat dostają tłuste kąski od władzy. Nie ma też tytułów z puli „ORLEN press”, które władza odkupiła od „Polska Press”. Jak widać, bliżej tym redakcjom do interesów władzy niż do jej kontrolowania. Bliżej do całostronicowych płatnych ekstra ogłoszeń państwowych spółek niż do społeczeństwa i jego prawa do informacji. I niż do zawodu dziennikarza.