KE: „Lex Tusk” godzi w demokrację

Komisja Europejska wszczęła postępowanie w sprawie uchybienia prawu Unii ustawą o komisji do badania wpływów rosyjskich, zwaną „lex Tusk”. Rząd ma 21 dni na odpowiedź. Zatem wiemy, skąd wzięła się błyskawiczna nowelizacja prezydenta Andrzeja Dudy. Ale tej ustawy poprawić się po prostu nie da. Sama w sobie pomyślana jest jako wyborczy przekręt. Można mówić tylko o jego większej lub mniejszej skuteczności – czy raczej szkodliwości.

„Komisja uważa, że nowa ustawa nadmiernie ingeruje w proces demokratyczny. Działalność specjalnej komisji, np. dochodzenia i publiczne rozprawy, może prowadzić do nadszarpnięcia reputacji osób kandydujących w wyborach oraz – przez stwierdzenie przez specjalną komisję, że dana osoba działała pod rosyjskimi wpływami – może ograniczyć skuteczność praw politycznych osób wybranych w demokratycznych wyborach” – czytamy w komunikacie.

A więc KE zauważyła oczywisty kontekst wyborczy „lex Tusk”: że ma służyć odebraniu wiarygodności politykom opozycji, którzy wystartują w wyborach, i odebrać poparcie ugrupowaniom, do których należą. Krótko mówiąc, powiedziała, że król jest nagi – w tym przypadku PiS, od ośmiu lat wycierający sobie usta demokracją, wolą większości i suwerenem, którego władza jest sługą. Ten sam PiS usiłuje manipulować owym suwerenem, odbierając mu wolność wyboru ugrupowania, któremu powierzy władzę.

Odebranie wolności wyboru polega nie tylko na manipulacji wiedzą wyborców, ale też wyeliminowaniu z procesu wyborczego polityków, na których komisja ds. wpływów nałoży „środek zaradczy” w postaci zakazu pełnienia stanowisk. KE zauważa, że ustawa narusza tu prawo do sądu, bo daje jedynie niewstrzymującą wykonania decyzji możliwość kontroli prawidłowości jej wydania przez sąd administracyjny.

Lekarstwem na zarzut o środkach zaradczych i braku możliwości odwołania się do sądu ma być prezydencka nowelizacja. Ale nie załatwia ona kwestii odebrania przez komisję ds. wpływów wiarygodności politykom, których „przeczołga” w publicznym spektaklu. Nie odpowiada też na kolejny zarzut KE: że nowa ustawa zawiera bardzo szeroką i niesprecyzowaną definicję „wpływów rosyjskich” i „działalności”, dzięki czemu działania pod owym wpływem można przypisywać dowolnie. Także – jak zauważa KE – piętnować działania legalne.

Tak więc prezydencka nowelizacja sprawy nie załatwi. Zresztą bardziej prawdopodobne, że PiS zgłosi poprawki na etapie Senatu, gdzie teraz jest ustawa. I zacznie się dookreślanie pojęcia „działalności pod wpływem”. Nie może się skończyć sukcesem, bo to pojęcia publicystyczne, a kontekst jest polityczny. A więc na koniec poprawki będą pozorne. Pytanie, czy KE zechce się nimi zadowolić, czy też postawi sprawę jasno: jest ustawa – nie ma pieniędzy?