Już się urządziliśmy w d…?

Prof. Marek Safjan, b. prezes Trybunału Konstytucyjnego, a od 14 lat sędzia TSUE, komentując ostatni projekt PiS nowelizacji ustawy o TK, mówił – oczywiście – o toksyczności pomysłu, by zmieniać zasady działania sądu konstytucyjnego pod określoną sytuację. I o tym, że to wyjątkowo drastyczne podeptanie nie tylko wartości, na jakich opiera się prawo, ale i zwykłej przyzwoitości. Ale powiedział też zdanie, które uświadomiło mi beznadziejność sytuacji. Otóż mówiąc o swoich nadziejach na powrót Polski do grona państw praworządnych, stwierdził: „Nie da się stworzyć kultury demokratycznego państwa prawa bez szerokiego poparcia społecznego”.

Niewątpliwie praworządności nie da się wprowadzić dekretami. To musi być wola obywateli, którzy rozumieją i popierają ideę praworządności i oczekują jej realizacji od władzy. Tymczasem „szerokie poparcie społeczne” w dzisiejszej Polsce ma PiS ze swoim programowym łamaniem praworządności, zwanym przełamywaniem imposybilizmu prawnego. Część wyborców od początku podziwiała PiS za skuteczność przeprowadzania politycznej woli bez oglądania się na prawo i zasady, część zaś przez ostatnie osiem lat po prostu przyzwyczaiła się do nowej, niepraworządnej normalności, uznając, że da się w niej żyć. Tak jak przyzwyczaili się – oni, ich rodzice i dziadkowie – do życia w PRL, gdzie władza PZPR – jak PiS – prawa i wolności zapewniała jedynie deklaratywnie, w konstytucji, a poza tym robiła to, co akurat pasowało jej interesom. Prawem było zaś to, co mówiła albo ad hoc ustanawiała sprzecznymi z konstytucją zarządzeniami (słynny lex telex).

Jak więc „tworzyć kulturę demokratycznego państwa prawa”, skoro większość aktywnych polityczne obywateli albo nie czuje potrzeby praworządności, albo uważa, że praworządność to decyzjonizm władzy?

Jak tu skutecznie walczyć o coś, do czego większość nie tęskni? Osiem lat rządów PiS zmieniło nie tylko ustrój państwa (co z satysfakcją ogłosił niedawno Jarosław Kaczyński). Zmieniło też naszą mentalność.

Zmiany w sądownictwie do tej pory owocowały przede wszystkim przebudzeniem moralnym części środowiska sędziowskiego. Części może nie bardzo licznej, za to ustanawiającej standard przyzwoitości, który podniósł poprzeczkę całemu środowisku. Środowisku podzielonemu, oczywiście. Na sędziów niezłomnych, „milczącą” większość i neosędziów, którzy skorzystali z możliwości awansu, gdzie dotychczasowe mierne osiągnięcia i nie najwyższa ocena pracy przez kolegium sądu były raczej atutem niż obciążeniem. Sędziowie niezłomni byli widoczni, neosędziowie raczej się nie afiszowali, choć były spektakularne wyjątki, najczęściej awansujące do neo-KRS.

Ale ostatnio pojawiło się nowe zjawisko: neosędziowie bez żenady bronią swoich interesów i „są z tego dumni”. Pamiętamy choćby niedawne wydarzenie, gdy neosędzia Agnieszka Brygidyr-Dorosz, ta, która skazała aktywistkę Justynę Wydrzyńską za udostępnienie środka poronnego proszącej o pomoc kobiecie. Ogłosiła z dumą podczas rozprawy, że właśnie awansuje (delegacja) do sądu apelacyjnego. Nie czuła żenady, że oto wydała oczekiwany przez władzę wyrok, w czasie gdy ważyła się sprawa jej awansu. Przeciwnie, była z tego dumna.

Wygląda to tak, jakby środowisko neosędziów postanowiło odwrócić wektor tego, co godne podziwu. To lojalność wobec władzy politycznej i wynikające z niej awanse, a nie walka z upolitycznieniem sądownictwa kosztem kariery, mają być nowym moralnym standardem. Neosędziom już nie wystarcza nagroda w postaci kariery zawodowej i finansowej, trzeba im jeszcze respektu.

A więc z dumą nie tylko wydają podobające się władzy wyroki, ale też prześladują niezależnych koleżanki i kolegów sędziów. Właśnie neoprezes Sądu Okręgowego w Warszawie Joanna Przanowska-Tomaszek przeniosła sędziego Piotra Gąciarka na stanowisko niewymagające sędziowskiego tytułu, a inna neosędzia, Izabela Szuminiak, zrobiła mu tzw. wytyk za niewykonanie wyroku neosędziego. Nie tylko odsuwanie od sądzenia, ale też kwestionowanie kompetencji i „brudzenie” kartoteki. „I czyje na wierzchu”? – zdają się mówić neosędziowie.

Ale znacznie większe znaczenie niż kolejne szykany wobec sędziów i „godnościowe” gesty neosędziów ma fakt, że tych ostatnich z miesiąca na miesiąc przybywa. Do tej pory mieliśmy „milczącą” (czytaj: robiącą swoje) większość, niedługo będziemy mieć neowiększość. Komentując dla OKO.press kolejne represje, jakie go spotkały, sędzia Piotr Gąciarek  powiedział też: „dziś w II wydziale karnym Sądu Apelacyjnego w Warszawie na 21 orzekających osób zostało jedynie 6 legalnych sędziów. A pozostali to neosędziowie i sędziowie delegowani przez ministra sprawiedliwości”. To znaczy, że pisowska zmiana w sądownictwie staje się  nieodwracalna.

Zmieniają się moralne wektory, zmienia się stosunek do praworządności, Pisowska zmiana w sądownictwie z patologii staje się nową normalnością. To nasza nowa „mała stabilizacja”, przez Stefana Kisielewskiego nazywana „urządzaniem się w d…”.