Tusku, nie idź tą drogą!

Donald Tusk podczas sobotniej konwencji w Radomiu zapowiedział usunięcie Adama Glapińskiego ze stanowiska prezesa NBP za niekompetencje i dlatego, że jest „nielegalny”. Można zrozumieć wiecową retorykę, konieczność upraszczania przekazu itd. Ale wygląda na to, że szef PO dopuszcza przyszłe porządkowanie Polski metodą przełamywania „imposybilizmu prawnego”. Czyli sprawdzoną i skuteczną, jak się okazuje przez ostatnie siedem lat, metodą Jarosława Kaczyńskiego.

O tym, że powołanie Adama Glapińskiego może naruszać ustawę o banku centralnym, mówili niektórzy prawnicy. Niektórzy byli innego zdania. Ci, którzy uważają, że nie spełniał kryteriów do powołania, wskazują, że jako prezes NBP jest też w zarządzie banku, a tam można być tylko przez dwie kadencje. Glapiński zaś – ich zdaniem – rozpoczął trzecią. Jako pierwszą liczą powołanie do zarządu w lutym 2016 r. Potem, w czerwcu tego roku, został szefem NBP, który w zarządzie jest z mocy prawa – i to niektórzy prawnicy liczą jako drugą kadencję. Można tak liczyć, ale można też uznać, że kadencję rozpoczął jako zwykły członek zarządu, a potem kontynuował jako prezes NBP. Czy różne opinie prawników mogą być podstawą do przerwania konstytucyjnie gwarantowanej kadencji?

Wadliwego wyboru konstytucja nie wymienia jako dopuszczalnej przyczyny usunięcia ze stanowiska. Prezydent zamówił opinie prawne i na ich podstawie zdecydował, że zgłoszenie ponownej kandydatury Glapińskiego na szefa NBP jest dopuszczalne. Miał takie prawo. Sejm, w przewidzianej prawem procedurze, tę kandydaturę przegłosował i Glapińskiego powołał. I to by było na tyle. Można by jeszcze rozważać możliwość zakwestionowania ważności tego wyboru na podstawie kwestionującego go prawomocnego wyroku sądu, ale nie bardzo wiadomo, jaki sąd miałby kompetencję, by to orzec.

Zapowiadanie, że Glapińskiego odwoła się z powodu nieważności wyboru, to powtórzenie patentu PiS, który na początku kadencji przegłosował w Sejmie uchwałę uznającą za nieważną uchwałę Sejmu poprzedniej kadencji o powołaniu sędziów do TK. O ile pamiętam, to się Platformie nie podobało. Teraz, gdy miałoby ułatwić jej rządzenie, wyraźnie zyskało na atrakcyjności.

Szefa NBP, według ustawy, jeśli zdrowotnie jest zdolny do wykonywania funkcji, można odwołać tylko w razie skazania go prawomocnym wyrokiem. Może zamiast chodzić na skróty, lepiej zbadać, czy nie złamał prawa jako szef NBP, np. gospodarując pieniędzmi na wynagrodzenia dla swoich asystentek? Albo czy nie sprzeniewierzył się swojej konstytucyjnej roli stania na straży złotego i obniżał jego wartość, dodrukowując puste pieniądze, czym działał na szkodę finansów publicznych?

Kadencja jest jedną z najważniejszych gwarancji niezależności. PiS złamał ją, uchwalając prawo pozwalające ministrowi sprawiedliwości przerwać kadencje prezesów i wiceprezesów sądów i powołać na ich miejsca zaufanych ludzi. Uchwalił zmianę ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa, by przerwać kadencję starej i obsadzić KRS swoimi ludźmi. Uchwalił skrócenie wieku emerytalnego dla sędziów, żeby pozbyć się części sędziów z Sądu Najwyższego i przerwać kadencję jego prezeski Małgorzaty Gersdorf. Trybunał Sprawiedliwości UE orzekł, że takie przerwanie kadencji naruszyło gwarancje bezstronności sądów.

PiS tworzył choćby pozory prawa, uchwalając prawo naruszające zasady praworządności i konstytucję. Donald Tusk wie, że może nie zdołać nawet takiego bezprawnego prawa uchwalić, bo zawsze może je zawetować prezydent Andrzej Duda. Albo uznać za niekonstytucyjne Trybunał Przyłębskiej. Dlatego mówi o załatwianiu takich spraw „środkami administracyjnymi”. Idzie więc jeszcze dalej w „przełamywaniu imposybilizmu prawnego” niż PiS.

Dokąd w ten sposób zajdziemy? Bo raczej nie do przywrócenia praworządności.