Prezes Julia, bezstronność i tajemnice

Czy o wyrwaniu zębów ustawie o dostępie do informacji publicznej będą orzekać osoby, które mają w tym osobisty interes? RPO rozważy, czy złożyć wnioski o ich wyłączenie.

Na czele składu Trybunału Konstytucyjnego, który ma orzec w sprawie dostępu do informacji, stoi „prezes Julia”, która pod naciskiem opinii publicznej zgodziła się w końcu na ujawnienie – jawnego z mocy ustawy – oświadczenia majątkowego, utajnionego na jej wniosek przez pierwszą prezes SN Małgorzatę Manowską. Sprawozdawcą (czyli sędzią, który przygotowuje projekt wyroku) jest Krystyna Pawłowicz, która również poprosiła (tym razem prezes Przyłębską) o utajnienie swojego oświadczenia majątkowego. A w składzie są sędziowie i dubler, którzy także swoje oświadczenia w tym roku utajnili: Bartłomiej Sochański, Michał Warciński, Justyn Piskorski oraz Jarosław Wyrembak.

Prezes Przyłębska jest zresztą znana z niechęci do jawności. Swoje urzędowanie rozpoczęła zarządzeniem, że rozpraw przed Trybunałem nie można filmować ani nagrywać dźwięku. Dziennikarze mogą najwyżej posłuchać. A opinia publiczna – obejrzeć rozprawę w internecie. Rozpraw zresztą prawie nie ma, orzeczenia zapadają na posiedzeniach niejawnych. Taka tendencja jest od początku rządów prezes Przyłębskiej w TK, ale precyzyjnych danych, w ilu z rozstrzygniętych wyrokami sprawach odbyły się rozprawy, nie ma, bo w statystykach tej informacji się nie uwzględnia. A gdyby o takową się zwrócić – TK zapewne odpowiedziałby, że to informacja wymagająca przetworzenia, trzeba więc wykazać interes publiczny w jej otrzymaniu. I zapłacić. Albo że nie podlega wnioskowi o informację, bo jest każdorazowo przed rozprawą podawana na stronie TK i można sobie zliczać na piechotę. Więc trzeba by się procesować… Mam z prezes Przyłębską trzy sprawy o dostęp do informacji publicznej przed NSA.

Teraz zapytałam, czy sędziowie, którzy utajnili majątki, zamierzają się ze sprawy o dostępie do informacji publicznej wyłączyć ze względu na tzw. zewnętrzną bezstronność sędziego (czyli to, czy w odbiorze społecznym sędzia w danej sprawie daje gwarancje bezstronności). Przez tydzień nie dostałam nawet potwierdzenia, że moje pytanie dotarło – mimo monitu.

Władzy ciąży obowiązek informacyjny, a władzy PiS w szczególności. Do tego stopnia, że regulując nowe sprawy, od razu wyłącza je spod ustawy o informacji publicznej (tak było np. z zakazaną strefą na granicy polsko-białoruskiej czy z budową na niej muru za ponad 1,5 mld zł, bez przetargu). Do tego dochodzi sprawa „tłustych kotów”, których posady i majątki władza wolałaby przed opinią publiczną ukryć. Tak jak w przypadku prezes Przyłębskiej, która utajniła oświadczenie majątkowe, żeby się nie wydało, że Trybunał płacił jej za wynajmowane w Warszawie mieszkanie, mimo że tuż pod Warszawą kupiła dom. Prawa nie złamano, ale wygląda to nieładnie. „Prezes Julia” tłumaczyła to zagrożeniem swojego życia przez nieznane osoby, które dokonywały wtargnięć do jej mieszkania, ale doniesień o tych wtargnięciach nie składała.

Skoro prezes TK nie odpowiada na pytanie o zamiar wyłączenia się, zwróciłam się z pytaniem do Rzecznika Praw Obywatelskich Marcina Wiącka, który przystąpił do tej sprawy, czy złoży takie wnioski o wyłączenie sędziów? Biuro RPO odpowiedziało: „Z uwagi na ich wagę oraz znaczenie sprawy zawisłej przed TK dla ochrony praw obywatelskich RPO zbada okoliczności faktyczne wskazane przez Panią Redaktor. Na podstawie szczegółowej analizy RPO podejmie decyzję w tej sprawie, o której Panią poinformujemy”.

Obowiązek udzielania informacji jest solą w oku władzy. Mogłaby zmienić ustawę, ale boi się narazić opinii publicznej. A więc, jak w sprawie zakazu aborcji, wyjmuje gorące kasztany z ognia cudzymi rękami. Konkretnie rękami pierwszej prezes SN Małgorzaty Manowskiej i Trybunału Przyłębskiej.

Półtora roku temu prezes Manowska wniosła do Trybunału wniosek o uznanie za sprzeczne z konstytucją najważniejszych przepisów ustawy o dostępie do informacji publicznej. Chodzi głównie o:

  • zbyt szeroką i niejasną – jej zdaniem – definicję „informacji publicznej”: (że to „każda informacja o sprawach publicznych”). Ustawa obowiązuje od 1997 r. i obrosła tomami orzecznictwa precyzującego tę definicję. Prezes Manowska uważa też, że taki szeroki krąg zobowiązanych narusza prywatność funkcjonariuszy władzy i innych osób, których informacja publiczna może dotyczyć.
  • zbyt szeroki i niedookreślony krąg instytucji i osób zobowiązanych do udzielania informacji publicznej – prezes Manowska zarzuca niedookreśloność użytym w ustawie sformułowaniom „władze publiczne”, „inne podmioty wykonujące zadania publiczne”, „osoby pełniące funkcje publiczne” oraz „związek z pełnieniem funkcji publicznych”.
  • przepis, który mówi, że wnioskując o informację, nie trzeba wykazać „interesu prawnego” – czyli nie trzeba dowodzić, że ma się szczególne, poza obywatelskim, prawo do uzyskania wiedzy o działaniach władzy publicznej i innych podmiotów wykonujących władzę publiczną lub korzystających z publicznych pieniędzy.
  • przepis karny ustanawiający karę grzywny za nieudzielenie informacji – prezes Manowska także uważa go za niedookreślony.

Spekulowano, że prezes Manowska wniosła tę sprawę do Trybunału m.in. w interesie Tadeusza Rydzyka, który wraz ze współpracownikami fundacji Lux Veritatis stanął przed sądem karnym z prywatnego oskarżenia Stowarzyszenia Watchdog Polska o nieudzielenie informacji publicznej. Ale sama pierwsza prezes SN też boryka się z problemem wniosków o informację publiczną.

Jeśli Trybunał Przyłębskiej orzeknie zgodnie z wnioskiem prezes Manowskiej, ustawa o dostępie do informacji stanie się nieprzydatna dla uzyskiwania przez obywateli zagwarantowanego konstytucją dostępu do informacji o działaniach władzy publicznej. Już dziś wiele informacji trzeba sobie wyprocesowywać, nieraz latami, w sądach administracyjnych, a potem wyprocesować wykonanie tych wyroków. Po wyrwaniu ustawie zębów nie będzie już o co. A konstytucyjne prawo dostępu do informacji o działaniach władzy będzie zapewniało tyle samo co „wolność słowa, druku, zgromadzeń i wieców, pochodów i manifestacji” zagwarantowane w art. 83 konstytucji PRL.

Wnioskiem prezes Manowskiej Trybunał Przyłębskiej miał się zająć 15 grudnia zeszłego roku, ale udaremnili to… posłowie PiS Arkadiusz Mularczyk i Marek Ast, którzy jako przedstawiciele marszałka Sejmu nie stawili się przed Trybunałem, bo byli zajęci w Sejmie. Marszałek Elżbieta Witek napisała im usprawiedliwienie i poprosiła o zmianę terminu rozprawy. Taka sytuacja zdarzyła się bodaj pierwszy raz w historii Trybunału. A posłowie raczej nie sami zdecydowali o swojej absencji.

Sprawa spadła z wokandy już drugi raz. Po raz pierwszy – w listopadzie 2021 r., jak głosi plotka, z powodu braku jednomyślności wśród sędziów. Bo „prezes Julia” niejednomyślności nie lubi.

Zobaczymy, czy lubi dbać o „zewnętrzną bezstronność”, czyli społeczną wiarygodność orzeczeń Trybunału. Choć jej trybunałowi już chyba żadna sprawa nie jest w stanie zaszkodzić wizerunkowo.