Dookołaziobro

Ziobrowa prokuratura przegrała z niezależnym sądem: nie udało się skazać prokuratora, który umorzył sprawę przyczynienia się lekarzy do śmierci ojca Zbigniewa Ziobry. Sprawa jest ilustracją układu zamkniętego, który trudno będzie uzdrowić.

Prokurator P., były szef Prokuratury Rejonowej w Ostrowcu Świętokrzyskim, w 2008 r. umorzył śledztwo w sprawie przyczynienia się krakowskich lekarzy 16 lat temu do śmierci ojca Zbigniewa Ziobry. Od czterech lat jest ścigany przez specjalnie powołany przez Ziobrę w Prokuraturze Krajowej Wydział Spraw Wewnętrznych do ścigania przestępstw sędziów i prokuratorów. Był oskarżony o poświadczenie nieprawdy w zeznaniu majątkowym. O rzekomym przestępstwie Wydział Spraw Wewnętrznych dowiedział się dzięki samemu winowajcy, który zorientowawszy się, że oświadczenie jest nieprawdziwe, zameldował o tym przełożonym i zrobił korektę. Chodziło o to, że nie podał oszczędności żony, z którą był w separacji. A nie podał, bo zapewniła go, że żadnych oszczędności nie ma.

Zanim prokurator P. stanął przed sądem, trzeba było mu uchylić immunitet. Sąd Dyscyplinarny dla Prokuratorów działający przy Prokuratorze Generalnym nie dopatrzył się jednak przestępstwa i nie zgodził na uchylenie mu immunitetu. Prokuratura Krajowa odwołała się do Izby Dyscyplinarnej SN. Tam – jak relacjonuje obrońca prokuratora mec. Bartosz Tiutiunik – sprawę miał sądzić skład z udziałem Adama Rocha, tego samego, który nie zgodził się na doprowadzenie siłą do prokuratury sędziego Igora Tulei, a potem nie orzekał, uznając, że Izba Dyscyplinarna została zawieszona decyzją TSUE (obecnie jest prezesem ID). Ale skład, który miał odebrać prokuratorowi T. immunitet, się zmienił i zamiast Rocha pojawił się były prokurator Jacek Wygoda. Wygoda i Małgorzata Bednarek (założycielka nazywanego „ziobrowym” Stowarzyszenia Prokuratorów Ad Vocem) uchylili prokuratorowi W. immunitet (przy głosie odrębnym ławnika).

Sąd pierwszej instancji – Monika Maciejewska – uniewinnił W. Dziś to samo zrobił sędzia Andrzej Rembowski z Sądu Okręgowego w Łodzi. Sądził sprawę samotnie, mimo że normalnie takie sprawy odwoławcze sądzi skład trzyosobowy. Przepisy covidowe, przygotowane w ministerstwie Ziobry, pozwoliły sądzić jednoosobowo. I nie zostały zniesione wraz z odwołaniem stanu epidemii.

Kolegialność sądzenia jest jedną z gwarancji prawa do sprawiedliwego sądu, bo rozkłada ciężar sądzenia. Na sądzącym samotnie sędzim ciąży większa presja. Sędziowie w sprawie prokuratora W. najwyraźniej jej nie ulegli. Kilka dni wcześniej samotnie sądząca sędzia Sylwia Suska-Obidowska z Sądu Okręgowego w Bydgoszczy skorzystała z innego covidowego, nieuchylonego przepisu pozwalającego sądzić na posiedzeniu niejawnym, jeśli sąd uzna, że jest zagrożenie covidem. Sędzia oddaliła, bez obecności zainteresowanych, powództwo, uznając, że w sądzie w Bydgoszczy istnieje poważne zagrożenie wirusem (w skali kraju oficjalne dane podają kilkadziesiąt przypadków dziennie, w woj. kujawsko-pomorskim – kilkanaście). Powództwo wniósł senator Krzysztof Brejza (KO), a skierowane było przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Co dalej w sprawie prokuratora P.? Prokuratura może wnieść skargę kasacyjną. A ostatecznie ma do dyspozycji skargę nadzwyczajną, którą rozpatruje Izba Kontroli Nadzwyczajnej SN. Ta Izba składa się wyłącznie z neosędziów umieszczonych tam z udziałem neo-KRS, której członkiem jest Ziobro i która składa się w dużej części z popieranych przez niego ludzi. Izba ma władzę zmienić każde orzeczenie sądu. A sprawy do niej ma prawo kierować także prokurator generalny, czyli Zbigniew Ziobro.

To stworzony przez Zbigniewa Ziobrę, dzięki poparciu parlamentu, układ zamknięty. Prawie zamknięty, bo Izbie Kontroli Nadzwyczajnej zdarza się odrzucić skargi nadzwyczajne prokuratora generalnego. Układ działa szczególnie sprawnie w przypadku prokuratorów: gdziekolwiek się obrócą, zawsze na końcu jest Ziobro, jego ludzie i prawo, które napisał, żeby sobie zapewnić nieograniczoną władzę.

Ta sytuacja ma dwa skutki. Pierwszy taki, że jeśli kiedyś dojdzie do rozliczenia władzy, Ziobro nie musi się bać odpowiedzialności za łamanie prawa, bo go nie łamie: zagwarantował sobie wszystkie uprawnienia, których potrzebuje, by rządzić w sądownictwie i prokuraturze. Drugi skutek jest niezwykle toksyczny w perspektywie lat i próby uzdrowienia – kiedyś – prokuratury. Bo prokuratorzy już siódmy rok ćwiczeni w wasalizmie mogą, nawet uwolnieni, nie móc i nie chcieć korzystać z przysługującej im niezależności. Szczególnie że wielu przyszło już do prokuratury ziobrowej, dobrze wiedząc, czego się od nich oczekuje, i gotowych to robić. W dodatku widzą, co dzieje się z takimi, którzy – jak prokurator W. – serio traktują zasadę niezależności. Im dłużej to trwa, tym bardziej może się okazać, że nie będzie z kim budować niezależnej prokuratury.

I o to chodziło: system jest wtedy skuteczny i trwały, gdy nie musi być narzucany, bo zakorzeni się w głowach. Ziobro w prokuraturze osiąga to, do czego minister Czarnek dąży w szkołach i co robi Gliński, sterując powstawaniem i rozwojem słusznych ideologicznie organizacji i zabezpieczając ich byt materialny na lata (np. fundując siedziby organizacji Roberta Bąkiewicza).