Gdzie dwóch się bije

Sprawę „testu na bezstronność sędziego” Sąd Najwyższy może rozstrzygnąć, zanim skłóceni koalicjanci dojdą do jakiegoś porozumienia na temat prezydenckiego projektu.

Premier mówi, że rozmowy z Solidarną Polską o poparciu dla prezydenckiego projektu przekształcenia Izby Dyscyplinarnej SN i rozmowy z Komisją Europejską o akceptacji Krajowego Planu Odbudowy są „na etapie zaawansowanym”. Marek Ast (PiS), przewodniczący sejmowej komisji sprawiedliwości pracującej nad tym projektem, zapowiada w rządowym radiu, że zostanie uchwalony do końca maja. I że zależy to od tego, „czy będzie porozumienie między panem prezydentem a ministrem sprawiedliwości”. Z kolei wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki w wywiadzie w „Sieciach” żali się na szantaże i roszczenia Solidarnej Polski, grożąc przedterminowymi wyborami. A więc porozumienie z SP wcale się rychło nie rysuje.

Dwa tygodnie temu przerwano prace nad projektem, a w tym tygodniu nie zaplanowano posiedzenia komisji sprawiedliwości na ten temat. Jest posiedzenie we wtorek, ale w sprawie zmiany ustawy o księgach wieczystych i hipotece oraz ustawy o przetwarzaniu informacji kryminalnych. Oczywiście zawsze przedmiot prac można zmienić, ale to, że nie zaplanowano pracy nad prezydenckim projektem, pokazuje, że do porozumienia daleko.

Żądanie wysuwane przez ziobrystów jest zwykłą hucpą, kpiną z orzeczeń międzynarodowych trybunałów i oczekiwań zgłaszanych przez Komisję Europejską, wśród których jest przywrócenie do pracy zawieszonych sędziów. Otóż chcą oni, żeby zamiast – mocno zresztą wątpliwego – „testu bezstronności sędziego” w ustawie dać „test apolityczności”, gdzie ma się badać, czy sędzia nie przejawia „aktywności publicznej, która może rzutować na jego bezstronność”. A więc chodzi np. o wypowiedzi krytyczne wobec „reformy” wymiaru sprawiedliwości czy samego ministra Ziobry albo o udział w zgromadzeniach o takiej tematyce, np. w Marszu Tysiąca Tóg czy w pikietach w obronie sędziów prześladowanych dyscyplinarnie.

Trudno potraktować takie żądania poważnie, jeśli rząd liczy na odblokowanie rozmów z Unią o KPO. A więc trudno spodziewać się porozumienia w sprawie żądań ziobrystów. Dlatego zapewne marszałek Terlecki straszy przedterminowymi wyborami.

Nie godząc się na prezydencki „test bezstronności”, ziobryści argumentują, że to droga do odsuwania od sądzenia sędziów powołanych przez neo-KRS. Gdyby tak było rzeczywiście, prezydencki projekt nie byłby taki zły, jaki jest. Ale to mechanizm pozorny: strona ma trzy dni na złożenie wniosku o zbadanie bezstronności sędziego, którego jedynym argumentem nie może być powołanie z udziałem neo-KRS. Trzeba wykazać, że sędzia nie gwarantuje bezstronności w konkretnej sprawie. Taki mechanizm – wyłączenia sędziego – jest w prawie od zawsze, więc ustawa prezydencka nic nowego nie wnosi. Oprócz absurdalnego terminu na złożenie wniosku: trzy dni od ustalenia składu sądu.

Tak więc ziobryści walczą z wyimaginowanym zagrożeniem i nie jest pewne, czy w ogóle sami w nie wierzą. Rzecz wygląda raczej na pretekst, by coś dodatkowego dla siebie przy okazji ugrać.

A tymczasem do Sądu Najwyższego coraz szerszym strumieniem płyną kasacje oparte na argumencie, że sąd był niewłaściwie obsadzony, bo zasiadał w nim neosędzia. Jest ich już kilkadziesiąt. Podobnie dzieje się w Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu, który orzekł jesienią (w sprawie Advance Pharma), że Polska ma systemowy problem z procedurą powoływania sędziów przez upolitycznioną neo-KRS i że powołane tak osoby nie są sędziami, a ich orzeczenia – orzeczeniami sądów.

2 czerwca Izba Karna SN ma rozpatrzeć pierwszą sprawę z tej kategorii. To akurat nie kasacja, tylko pytanie prawne jednego z sądów. Sąd pyta o dwie sprawy. Po pierwsze, czy może sam, z urzędu, zbadać prawidłowość powołania sędziego, czy też musi czekać na wniosek strony w tej sprawie? To ważne, bo teraz sędziowie, którzy sami wyłączają się ze spraw, w których sądzą neosędziowie lub uchylają orzeczenia wydane przez neosędziów, poddawani są szykanom dyscyplinarnym na mocy ustawy „kagańcowej” i zawieszani w obowiązkach.

I drugie zagadnienie, które 2 czerwca stanie przed sędziami Izby Karnej SN: czy do oceny bezstronności sędziego wystarczy sposób jego powołania (z udziałem upolitycznionej neo-KRS), czy też trzeba zbadać wpływ tego powołania na orzekanie. A więc Sąd Najwyższy będzie rozstrzygał, który standard jest w Polsce obowiązujący – ten wynikający z orzecznictwa Trybunału w Strasburgu (że dyskwalifikuje samo pochodzenie sędziego „z nieprawego łoża”, tj. neo-KRS), czy standard zasugerowany w wyroku TSUE z listopada 2019 r. i wyrażony w wykonującej go uchwale trzech połączonych Izb SN ze stycznia 2020 (że badać trzeba przebieg procesu nominacji konkretnego sędziego i jego wpływ na bezstronność i niezawisłość w konkretnych okolicznościach). Tę uchwałę SN za sprzeczną z konstytucją uznał Trybunał Przyłębskiej, ale nie mógł jej uchylić, bo nie ma mocy ani oceniać, ani unieważniać uchwał Sądu Najwyższego.

Niewykluczone więc, że zanim rządzący dojdą do jakiegoś porozumienia w sprawie testów „bezstronności” i „apolityczności”, Sąd Najwyższy to zagadnienie rozstrzygnie. Oczywiście niczego politykom narzucić nie może, ale może uchylać – lub nie – orzeczenia neosędziów, a więc tworzyć fakty, realną rzeczywistość wymiaru sprawiedliwości, na którą wpływ usiłują wywierać politycy.