11 września – koniec cywilizacji praw człowieka

Dziś 20. rocznica zamachów terrorystycznych w USA. To ciągle bolesna tragedia blisko 3 tys. bezpośrednich ofiar i ich rodzin. Ale nie mniej tragiczne są skutki cywilizacyjne i moralne: Zachód w obronie, ale też pod pretekstem walki z terroryzmem porzucił lub przewartościował, aż do zaprzeczenia im, wartości oparte na prawach człowieka.

To, że dziś praktycznie nie działa prawo uchodźcze, jest jednym ze skutków – w uchodźcach widzimy zagrożenie terrorystyczne i czujemy się usprawiedliwieni, odpychając ich od granic. Nawet gdy oznacza to dla nich śmierć. Choć najczęściej są to ludzie z krajów, w których ryzyko bycia ofiarą zamachu terrorystycznego jest nieporównanie większe niż w Europie. To oni uciekają przed terroryzmem.

Terroryści działają w myśl zasady, że człowiek jest środkiem do celu: realizacji ideologii. Porażką praw człowieka w starciu z ideologią terrorystyczną są zabójstwa dokonywane za pomocą dronów. Ofiary wyznaczane są nie na drodze sądowej, ale decyzją polityczną, na podstawie rekomendacji służb specjalnych. Usprawiedliwieniem dla porzucenia zasady sądowego wymiaru kary jest „wojna z terroryzmem” – nieskodyfikowane pojęcie, które dzięki owemu nieskodyfikowaniu może obejmować dowolne działania. To, ile Bogu ducha winnych osób zginie w takim zamachu, nie ma większego znaczenia, jeśli tylko zasadniczy cel zostanie osiągnięty. A więc zasada „człowiek środkiem do celu” w czystej postaci.

Właśnie „The Washington Post” potwierdził, że w niedawnym amerykańskim zamachu dronem na samochód jadący w stronę lotniska w Kabulu, w którym miał się znajdować „potencjalny zamachowiec”, zginęło dziesięciu cywilów, w tym ośmioro dzieci, notabene pracownik afgańskiej organizacji charytatywnej i jego rodzina. Domniemanego terrorysty tam nie było. Takich przypadkowych ofiar w zamachach dronów są tysiące, afera wybucha tylko, jeśli okażą się obywatelami USA. Fundament praw człowieka, jakim jest zasada niezbywalnej godności człowieka, zostaje zniesiona zaklęciem „walka z terroryzmem”.

Od 20 lat na dzierżawionej od Kuby przez USA wyspie Guantanamo funkcjonuje więzienie, w którym pozbawia się wolności bez wyroku domniemanych terrorystów. Na większość z uwięzionych nie ma dowodów. Nie da się ich skazać za konkretne czyny. Zgodnie z zasadą habeas corpus powinni być uwolnieni. Ale w świecie po 11 września bycie „domniemanym terrorystą” wyjmuje człowieka spod ochrony praw człowieka.

Zamach z 11 września usprawiedliwia łamanie „świętej” zasady praw człowieka: zakazu tortur. Szczycące się poszanowaniem praw człowieka państwa Zachodu, w tym Polska, wynajmowały amerykańskim służbom specjalnym „czarne dziury” – miejsca, gdzie można było porywać, więzić i torturować ludzi podejrzewanych o terroryzm lub o to, że coś wiedzą na temat terrorystów. Istnienie „czarnych dziur” potwierdziło szereg raportów, m.in. Rady Europy i Parlamentu Europejskiego, a także – w 2014 r. – Trybunał Praw Człowieka w sprawie przeciwko Polsce. Nakazał m.in. zakończyć śledztwo w tej sprawie toczące się od 2008 r. Do dzisiaj (13 lat) nie zostało zakończone. W zeszłym roku Trybunał Karny w Hadze przyjął do rozpoznania sprawę łamania praw człowieka przez USA w Afganistanie, w tym wątek „czarnych dziur”, do których porywano ludzi.

Zamach z 11 września przedefiniował też prawo do prywatności. Strach ludzi przed atakami terrorystycznymi, podsycany przez służby specjalne, dał społeczne przyzwolenie na masową, prewencyjną – jawną (m.in. podsłuchiwanie i podglądanie w miejscach publicznych za pomocą monitoringu wizyjnego) i tajną – kontrolę. Edward Snowden, sygnalista ścigany przez wymiar sprawiedliwości USA, ujawnił w 2013 r. skalę niejawnej, systemowej kontroli w ramach programu PRISM, sprawowanej tylko przez służby amerykańskie – NSA. To ułamek problemu. A od tego czasu nastąpiła zmiana jakościowa: zlikwidowano barierę informatyczną i teraz służby potrafią już nie tylko gromadzić wszelkie dane teleinformatyczne o każdym z nas, ale też błyskawicznie je analizować pod kątem precyzyjnie dobranych kryteriów.

W Polsce służby specjalne dostały m.in. – na mocy zaklęcia „wojna z terroryzmem” – prawo do inwigilowania bez zgody sądu każdego cudzoziemca wjeżdżającego na teren Polski, do swobodnego dostępu do naszej aktywności w internecie (jakich informacji szukamy, z kim się kontaktujemy), a także (ABW) do włamywania się do komputerów i sieci – np. wewnątrz firm czy redakcji – w celu testowania ich bezpieczeństwa przed włamaniem. I nie było w tej sprawie masowych protestów.

Wprowadzono też prawo do zestrzelenia samolotu pasażerskiego, jeśli jest podejrzenie, że na pokładzie są terroryści. Uchylił je Trybunał Konstytucyjny. I uzasadnił zasadą poszanowania godności: życie pasażerów nie może być środkiem do celu, jakim jest zapewnienie bezpieczeństwa.

Świat po 11 września zmienił się nieodwracalnie, a zmiana ta jest zwycięstwem terrorystów nad wartościami Zachodu. Deklaratywnie nadal się odwołujemy do praw człowieka, ale całe ich kategorie zostały przedefiniowane, często w sposób zaprzeczający ich istocie. Dzieje się to w sposób niedostrzegalny, zgodny z metaforą o podgrzewanej żabie. Żyjemy w trybie permanentnego stanu wyjątkowego. To, co przed 11 września wydawałoby się niedopuszczalne, szokujące i groźne, stało się – jak zabójstwa za pomocą dronów – obojętnie odnotowywanymi informacjami. Zaklęcia „wojna z terroryzmem”, „wojna hybrydowa” sprawiają, że najdrastyczniejsze łamanie praw człowieka staje się usprawiedliwioną samoobroną. I przestaliśmy zauważać, jaką płacimy za to cenę.