Ile człowieka w Polaku?

„Polska obroniła się przed falą uchodźców w 2015 r. i teraz też się obroni. Będziemy postępowali odpowiedzialnie, obronimy Polskę” – powiedział wicepremier i minister kultury Piotr Gliński w Polsat News, pytany o uchodźców koczujących na polsko-białoruskiej granicy. Są wśród nich Afgańczycy uciekający przed rządami talibów.

Dziś świat – w tym nawet „Wiadomości” TVP – wzrusza się tłumami czepiającymi się samolotów na lotnisku w Kabulu i losem kobiet, które za chwilę będą kamienowane za chodzenie bez czarczafu. Kiedy fala uchodźców ruszy przez góry do Europy, czy będziemy się przed nimi „bronić”, jak sześć lat temu przed syryjskimi uchodźcami wojennymi? Czy nasz humanitaryzm dotyczy tylko – jak zapowiada rząd – około setki Afgańczyków współpracujących z polskim kontyngentem wojskowym?

Sześć lat temu koronnym argumentem odpychania uchodźców od naszych granic było „zagrożenie radykalnym islamem”. Była to narracja kłamliwa, mająca na celu jedno: żeby z potrzebującymi nie dzielić się zasobami i wygrać temat politycznie, co przyczyniło się do wyborczego zwycięstwa PiS. Teraz kłamliwość tych argumentów jest oczywista: afgańscy uchodźcy uciekają właśnie przed radykalnym islamem. Pojawi się więc pewnie inny argument dla uzasadnienia niemoralnego, nieludzkiego traktowania: że wśród uchodźców są terroryści, więc lepiej niech wszyscy sczezną, niż gdybyśmy mieli przepuścić choć jednego.

To, co się dzieje teraz na polsko-białoruskiej granicy, jest sprzeczne z międzynarodowym prawem uchodźczym. Według ratyfikowanej przez Polskę konwencji genewskiej każdy, kto zjawi się na granicy i poprosi o azyl, musi zostać wpuszczony, a jego wniosek musi zostać rozpatrzony w uczciwej procedurze. Polska od lat się z tego nie wywiązuje – by przypomnieć choćby koczujących na dworcu w Brześciu Czeczenów, także tych ze śladami tortur, czy samotne matki z dziećmi, wdowy po zamordowanych przez Rosjan.

Czy powołujący się na tradycję i wartości chrześcijańskie rząd Polski po raz kolejny odepchnie potrzebujących, nie dając im nawet szansy, jaką daje złożenie wniosku o azyl?

To, częściowo przynajmniej, zależy od tego, jak się zachowa społeczeństwo. Czy po chwilowym wzruszeniu się losem Afgańczyków czepiających się samolotów będziemy kibicować rządowi, który „obroni nas przed uchodźcami”, czy może będziemy się domagać potraktowania ich w zgodzie z konwencją genewską i zrobimy im miejsce? Bo miejsca nie brakuje. Wyludniają się małe i średnie miasta, kamienice stoją puste, samorząd lokalny głowi się, jak zatrzymać młodych ludzi, którzy szukają lepszego losu w dużych miastach lub za granicą. Rząd ułatwia (m.in. przez międzyrządowe porozumienia) sprowadzanie z Filipin, Indonezji, Nepalu, Indii i innych krajów Azji dziesiątków tysięcy pracowników, bo w Polsce ich brakuje.

Nigdy w historii III RP nie mieliśmy tylu migrantów zarobkowych co za rządów PiS. A w fali uchodźców z Afganistanu, która napłynie, nadreprezentowani będą ludzie wykształceni, bo tacy przede wszystkim boją się rządów talibów. Będą lekarze, inżynierowie, informatycy, pielęgniarki. Będą też młodzi, którzy mogą się kształcić na pustoszejących z braku chętnych polskich uczelniach.

Polska to nie tylko rząd w Warszawie. To samorządy, to lokalne wspólnoty, które mogą przygotować miejsca dla tych ludzi. I cieszyć się potem tym, co mają do zaoferowania. Wystarczy, że nie pozwolimy sami sobie popaść w antyuchodźczą histerię. Że nie skorzystamy z alibi, jakie za chwilę będzie nam oferować TVP słynnymi klipami przedstawiającymi tłum mężczyzn obalających graniczne zasieki. Jest już wystarczająco straszliwe, że wycofując patrole statków ratunkowych i ograniczając się do odpychania pontonów z uchodźcami od europejskich wybrzeży, dopuszczamy (jako Unia Europejska) do masowego topienia się uchodźców na Morzu Śródziemnym, traktując to jako metodę pozbywania się problemu („sami chcieli, nikt ich na ponton nie wpychał”).

W Polsce jest miejsce dla uchodźców. A zagrażają nam nie oni, a nasz własny, motywowany wygodnictwem, ksenofobią i niewiedzą antyhumanitaryzm.