Wspólnota w konstytucji

83 miejscowości, 8 tys. km, rozdanych 12 tys. ulotek i 10 tys. egzemplarzy konstytucji. Dwa miesiące jeździł po Polsce powiatowej i gminnej autobus Tour de Konstytucja. W nim wolni sędziowie, prokuratorzy z Lex Super Omnia, prawnicy z innych zawodów, obrońcy praw człowieka, w tym wieloletnia prezeska Fundacji Helsińskiej Danuta Przywara – rekordzistka, bo była na 27 przystankach. A także rzecznik praw obywatelskich (od 15 lipca – były już) Adam Bodnar i jego ludzie, z zastępczynią Hanną Machińską, artyści, jak Zbigniew Hołdys, lekarze walczący z pandemią i promujący szczepienia.

Na ostatnim przystanku – w niedzielę w Warszawie – byli też sędzia Trybunału Sprawiedliwości UE, b. prezes TK Marek Safjan, b. prezes TK Jerzy Stępień i b. sędzia TK i przewodniczący PKW Wojciech Hermeliński. Podpisywali ludziom egzemplarze konstytucji – notabene konstytucji nie kupi się dzisiaj, jak dawniej, w księgarni czy kiosku, stała się towarem na zamówienie.

Z Tour de Konstytucja jeździło przez te dwa miesiące także mnóstwo innych ludzi, dla których konstytucja jest ojczyzną. I, przede wszystkim, Robert Hojda, demiurg i serce całego przedsięwzięcia, twórca Kongresu Obywatelskich Ruchów Demokratycznych, fundacji, która była formalnym organizatorem. To miała być edukacja konstytucyjna, rozmowa o tym, dlaczego konstytucja jest ważna i do czego w praktyce się przydaje. Ale jej najgłębszym sensem okazało się budowanie konstytucyjnej wspólnoty.

6 sierpnia Robert Hojda napisał na Twitterze: „Na przystanku Tour w Lublinie Gościu skinął na mnie i zaprosił do boczek. Zmartwiona mina. Mówi: słuchaj, zostawiłem tira w Kielcach (180 km), przyjechałem tu specjalnie, ale muszę wracać do rozładowania. Potrzebuję 11 konstytucji dla kumpli i 1 dla mnie. Pomożesz?” – i obok zdjęcie Hojdy i potężnego brodacza w stylu z filmu „Konwój”.

Tour był przede wszystkim dla takich ludzi. I dla ludzi w małych miejscowościach, którzy nie znając przecież konstytucji na wyrywki, wiedzą, że tam są ich prawa i wolności, i że jest to umowa społeczna pomiędzy obywatelami a władzą, której władza musi przestrzegać. A niezależne sądy są po to, żeby to od władzy egzekwować.

Autobus Touru, współfinansowany przez Fundusz Inicjatyw Obywatelskich im. Henryka Wujca, był w dużych miastach, jak Poznań, Wrocław czy Kraków, ale przede wszystkim w małych – wszędzie tam, gdzie znalazł się ktoś, kto chciał Tour zaprosić i zorganizować dla niego miejsce: w Gromadce, Zgorzelcu (gdzie przygotowano największy w Polsce baner z napisem „Konstytucja”: 3 na 12 m), w Szprotawie, w Chrzanowie, Lubaczowie, Zduńskiej Woli, Mikołowie, Wołczynie, Pobiedziskach, Myśliborzu, Stargardzie, Choszcznie, Łobzie, Kępicach, Człuchowie, Pasieku, Kartuzach, Bartoszycach.

Najsłynniejsze – dzięki ministrowi edukacji Czarnkowi – było spotkanie w Dobczycach, na które nauczycielka miejscowej podstawówki przyprowadziła grupę uczniów, żeby porozmawiały o konstytucji. Minister uznał to za „absolutny skandal, który będziemy rozważać również w kategoriach postępowania dyscyplinarnego wobec tych, którzy doprowadzili do tej indoktrynacji dzieci i młodzieży, które zostały użyte w celach politycznych”. A sędzia Waldemar Żurek, który mówił o konstytucji w Dobczycach, ma za to wniosek dyscyplinarny.

W Tour de Konstytucja chodziło o to, żeby mogli się spotkać ludzie, którzy myślą podobnie – choćby było ich w konkretnej miejscowości tylko kilkunastu. Żeby mogli porozmawiać z osobami, które są konstytucyjnymi ikonami, jak niepokorni sędziowie i prokuratorzy, czy Adam Bodnar. Żeby tworzyć wspólnotę, sieć wspólnot przechowujących konstytucyjne i prawoczłowiecze wartości. Z zachowaniem wszelkich proporcji można powiedzieć, że w miejsce XIX-wiecznej walki z rusyfikacją i germanizacją w zaborach mamy teraz walkę z dekonstytucjonalizacją. I z zakłamywaniem konstytucji, której władza przypisuje treści, jakich tam nie ma: że sprzeciwia się wartościom europejskim, jak nienależne sądownictwo czy równość praw i godności osób LGBT+. Na spotkaniach Tour de Konstytucja były tęczowe flagi, a sędziowie i prokuratorzy mieli wpięte znaczki z wagą Temidy na tle tęczy.

Moim pragnieniem jest, żeby wszyscy, i z tych małych miejscowości, i z większych, czuli, że są najcenniejsi. Żeby zjednoczyć się w działaniu nie przeciwko komuś, tylko dla czegoś. Dla idei. Dla naszego kraju uśmiechniętego, dla szacunku do drugiego człowieka, dla wartości zawartych w konstytucji. A jeśli ją chcemy zmieniać, to w duchu porozumienia, szacunku. Nie w warunkach „wojennych”, bo to do niczego dobrego nie prowadzi – mówił Robert Hojda na ostatnim przystanku Touru w Warszawie.

Tour był wydarzeniem unikalnym, spontanicznym i bezinteresownym. Trafił tam, gdzie normalnie trafiają tylko partyjne propagandobusy podczas kampanii wyborczych. Tyle że rozmawiano nie o interesach, a o wartościach.