Czekają nas procesy kiblowe?

Olga Tokarczuk dostała literackiego Nobla. Za „narracyjną wyobraźnię, która z encyklopedyczną pasją ujawnia przekraczanie granic jako formę życia”.

Jarosław Kaczyński też uczynił z przekraczania granic nową formę bytu. Ta forma bytu, która się z jego wyobraźni wyłania, nie jest, niestety, literacką fikcją.

Polityczna wyobraźnia Jarosława Kaczyńskiego jest szeroka, nieposkromiona i bezkompromisowa. Kilka dni temu wypowiedział się o przyszłym losie sądownictwa. W wywiadzie dla Polsat News przyznał, że reforma się nie powiodła:

My, jeżeli tylko społeczeństwo nam zaufa, do tego wrócimy. Mamy mocną podstawę. Artykuł 180, ustęp 5 konstytucji daje pełne prawo do przeprowadzenia takiej reformy. I my do tego artykułu będziemy nawiązywać, będziemy to prowadzić. Bez głębokiej reformy sądów w ogóle naprawienie państwa jest bardzo trudne, bo to jest taka jakby ostatnia barykada, ostatni szczebel decyzyjny w bardzo wielu sprawach.

Przepis konstytucji, do którego prezes się odnosi, brzmi tak: „W razie zmiany ustroju sądów lub zmiany granic okręgów sądowych wolno sędziego przenosić do innego sądu lub w stan spoczynku z pozostawieniem mu pełnego uposażenia”. Czyli jest to konstytucyjny wyjątek od zasady nieprzenaszalności i nieusuwalności sędziów.

PiS niedługo po zwycięstwie w 2015 r. ogłosił plan reformy sądownictwa, który ma polegać na zniesieniu sądów rejonowych i mianowaniu wszystkich sędziów nie jako sędziów konkretnego sądu, ale „sędziów powszechnych”. To by oznaczało, że wszyscy będą mianowani od nowa. Albo posłani w stan spoczynku. Sytuacja wyglądałaby więc jak w prokuraturze, której „reformę” Zbigniew Ziobro zaczął tuż po objęciu urzędu ministra sprawiedliwości – prokuratorzy z najwyższych szczebli zostali zesłani do prokuratur szczebla najniższego. Lub, jeśli mogli, odeszli w stan spoczynku.

W przypadku sędziów ci „komunistyczni”, czyli tacy, którzy zaczęli orzekanie przed 1990 r., zapewne zostaną odesłani w stan spoczynku. To jakaś jedna piąta dziś orzekających. Podobnie stałoby się z działaczami sędziowskich stowarzyszeń, a także sędziami, którzy wydali wyrok źle oceniony przez partię rządzącą. W ten sposób ze stanu sędziowskiego może ubyć jedna czwarta sędziów. Czyli jakieś 2,5 tys.

Kim PiS zamierza ich zastąpić? Bo nowych spraw do osądzenia rocznie jest ok. 15,5 mln i ta liczba raczej będzie rosła. Jeśli PiS pozbędzie się jednej czwartej sędziów, na jednego sędziego rocznie będzie przypadać ok. 2 tys. spraw. W Warszawie, Krakowie czy Wrocławiu – pewnie 3 tys. Nie da się tak uprościć procedury, żeby zdołali je osądzić w terminie zbliżonym do dzisiejszego. No chyba, że zrezygnuje się z rozpraw – jak zrobiono to w Trybunale Konstytucyjnym Julii Przyłębskiej. I maksymalnie ograniczy prawo do odwołania. Tylko czy ludzie będą mieli wtedy poczucie, że ich sprawa została należycie osądzona?

Można wprowadzić sędziów ludowych, wybieranych przez społeczność lokalną, i znacznie poszerzyć zakres spraw, które mają sądzić. Na przykład na wszystkie, które dziś należą do właściwości sądów rejonowych. Manewr dałby efekt podobny jak np. wprowadzenie do służby zdrowia sanitariuszy w miejsce brakujących lekarzy. I trzeba by się liczyć z niezadowoleniem osób, których sprawy będą sądzone przez takich sędziów ludowych. Ale wtedy władza PiS powie, że „co złego – to nie my”. Sami sobie takich sędziów wybraliście. Następnym razem wybierzcie lepiej.

Można też łowić szeroko sędziów wśród młodych lub nieodnoszących sukcesów adwokatów, radców, notariuszy. Wiadomo, że od czasu otwarcia tych zawodów konkurencja na rynku zrobiła się taka, że coraz trudniej się utrzymać.

Kolejna droga: reaktywowanie pomysłu ze szkołą Duracza (oczywiście trzeba by było zmienić nazwisko, np. na szkołę Piebiaka czy innego sędziego patriotę).

I wreszcie – jeśli już sięgać do sprawdzonych wzorców – można reaktywować „procesy kiblowe”. Tam rozprawa ograniczała się do podpisania przez sędziego przygotowanego dla niego wyroku. Było naprawdę bardzo sprawnie.

Stowarzyszenia Iustitia i Themis, zainspirowane wizją reformy sądownictwa, właśnie wyprodukowały trzy krótkie filmiki o tym, jak może wyglądać nowy, sprawniejszy wymiar sprawiedliwości: ta sama osoba na rozprawie raz występuje w roli prokuratora, raz sędziego. Który oczywiście zgadza się z samym sobą w roli prokuratora. Taki proces kiblowy na wesoło.


W tym samym wywiadzie dla Polsatu Kaczyński zapewnia, że reforma nie byłaby sprzeczna z prawem Unii: „My nie chcemy oczywiście żadnych konfliktów z Unią Europejską, ale w traktatach europejskich nie ma nic o tym, że Unia może nam zabraniać reformowania sądownictwa – to są wszystko rzeczy wymyślone”.

Literalnie to prawda – nie ma w traktacie o UE nic o zakazie reformowania sądownictwa. Ale jakoś Trybunał Sprawiedliwości uznał się właściwym ocenić „reformę” Sądu Najwyższego polegającą na odesłaniu w stan spoczynku jednej czwartej sędziów tego sądu i przerwanie kadencji pierwszej prezes SN Małgorzaty Gersdorf. A także sposób powołania neo-KRS, mimo że traktat o UE nic nie mówi o istnieniu KRS. A Komisja Europejska znalazła podstawę, żeby zaskarżyć zmianę wieku spoczynku sędziów czy przepisy dyscyplinarne dla sędziów.

Kraje członkowskie UE mogą sobie reformować system wymiaru sprawiedliwości, ale pod warunkiem że ten nowy ład gwarantować będzie prawo do bezstronnego sądu. Czy weryfikacja sędziów przez władzę polityczną daje sędziom gwarancję niezawisłości?

Mało prawdopodobne, by sędziowie Trybunału Sprawiedliwości UE byli skłonni uznać, że tak.

Raczej powtórzyłaby się sprawa z wyrokiem TSUE w sprawie Sądu Najwyższego, gdy władza PiS musiała wszystko odkręcać. Tyle że tam chodziło o 27 sędziów w niespełna 80-osobowym sądzie. Tu zaś mówimy o całym wymiarze sprawiedliwości. Poziom chaosu, jaki pojawiłby się przy próbie odwrócenia reformy po wyroku TSUE, jest niewyobrażalny. Za jego spowodowanie należałoby postawić twórców „reformy” przed Trybunałem Stanu. Jarosław Kaczyński może się jednak czuć bezpiecznie – przywódca partii rządzącej przed Trybunałem nie odpowiada.