Jażdżewski obnażył sojusz ołtarza z tronem

Dla prezesa PiS Kościół katolicki to Polska. „Kto podnosi rękę na Kościół, ten podnosi rękę na Polskę” – powiedział na pikniku wyborczym w Pułtusku. Dla episkopatu krytyka kościelnych hierarchów to atak na wiernych. Używa wiernych jak żywej tarczy.

Wypowiedź naczelnego „Liberté!” Leszka Jażdżewskiego zadziałała jak uderzenie w stół. Odezwały się nożyce. Hierarchowie Kościoła katolickiego mają się za władzę poza jakąkolwiek krytyką. A władza świecka tę władzę duchownych potwierdza. Obywatele „niepodzielający tej wiary [w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna]” są dla władzy politycznej obywatelami gorszego sortu.

Leszek Jażdżewski wybrał sobie nie najszczęśliwiej miejsce i czas wypowiedzi. Był współorganizatorem wydarzenia, jakim było trzeciomajowe wystąpienie przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska. Wiele wskazuje na to, że nie uprzedził samego Tuska, że zamierza w swoim „supporcie” pryncypialnie zaatakować hierarchów Kościoła.

Ale to, co powiedział, nie tylko mieści się w ramach wolności debaty publicznej, nie tylko wpisuje się w historyczny nurt krytyki hierarchów Kościoła, od bp. Krasickiego poczynając, ale jest celne, słuszne i szczególnie uzasadnione polityczną władzą Kościoła w Polsce, której poddani są nie tylko wierni tego Kościoła. A do tego wyraża emocje i opinie wielu Polek i Polaków – wiernych i niewiernych.

Kościołowi poświęcił Jażdżewski jakąś jedną czwartą niedługiego wystąpienia. Powiedział: „Kościół katolicki w Polsce, obciążony niewyjaśnionymi wciąż skandalami pedofilskimi, opętany walką o pieniądze i o wpływy, stracił moralny mandat do sprawowania funkcji sumienia narodu. Ten, kto szuka transcendencji i absolutu w Kościele, będzie zawiedziony. Ten, kto szuka moralności w Kościele, nie znajdzie jej. Ten, kto szuka strawy duchowej w Kościele, nie zostanie nakarmiony. Polski Kościół wyparł się Chrystusa, wyparł się Ewangelii. Gdyby dziś Chrystus pojawił się na świecie, zostałby ponownie ukrzyżowany – przez tych, którzy na krzyżu zbudowali sobie trony”.

Dalsza część wystąpienia dotyczyła już raczej polityków sensu stricte, choć dobrozmianowe media zwekslowały ją na Kościół, twierdząc, że Jażdżewski porównał go do świni: „Agendę układają nam dziś cyniczni wrogowie nowoczesności, czarnoksiężnicy, którzy liczą, że przy pomocy zaklęć i manipulacji złymi emocjami zdobędą władzę nad duszami Polaków. Rywalizacja na inwektywy i startowanie w konkurencji na wyścig do dna nie ma sensu, bo albo przegra się z ludźmi, którzy nie mają żadnych moralnych hamulców, albo trzeba się do nich całkowicie upodobnić. Po kilku godzinach zapasów ze świnią w błocie orientujesz się, że świnia to lubi. Trzeba zmienić zasady gry”.

„Wypowiedź pana redaktora Leszka Jażdżewskiego odbieramy jako przejaw nienawiści i piętnowania ludzi wierzących” – napisał rzecznik episkopatu ks. Paweł Rytel-Andrianik. W ten prosty sposób episkopat dzieli się z wiernymi winą za skandal pedofilski Kościoła. W tym z ofiarami hierarchów pedofilów.

Nie pierwszy raz zresztą. Pamiętamy, jak abp Józef Michalik (w 2013 r.) mówił, że dzieci „lgną” do księży i nieświadomie ich prowokują. Na słynnej konferencji 14 marca, gdzie polski Kościół zaprezentował swój raport o pedofilii, abp Marek Jędraszewski, zastępca przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski, porównał księży pedofilów do Żydów eksterminowanych przez nazistów, domagając się dla nich „miłosierdzia” i piętnując hasło „zero tolerancji dla pedofilii w Kościele”: „To sformułowanie, często używane w mediach, ma charakter w jakiejś mierze totalitarny. Kiedy nazizm hitlerowski walczył z Żydami, stosował wobec nich zero tolerancji, w wyniku czego powstał Holokaust. Kiedy w systemie bolszewickim stosowano zero tolerancji wobec wrogów ludu, doszło do kolejnej masakry, w skali liczącej dziesiątki, a może nawet setki milionów ludzi”.

Na tej samej konferencji hierarchowie umniejszali moralne znaczenie pedofilii w Kościele, dowodząc, że „nie jest to problem samego Kościoła, to jest problem całego świata. Co z tego wszystkiego będzie, jeżeli my zlikwidujemy problem pedofilii w Kościele, a on będzie w takim wymiarze w społeczeństwie?”.

To słowa przewodniczącego KEP abp. Stanisława Gądeckiego, który zrzucił winę księży na „programy seksualizacji dzieci i młodzieży” i „pompowanie seksualizmu”. Czyli to świecki świat wodzi księży na pokuszenie: „Jest z jednej strony ogromny przemysł, który pompuje stronę seksualną, a z drugiej strony od razu pałką w głowę tych, którzy się poddają właśnie temu przestępstwu”.

Po tym występie hierarchowie w Polsce stracili moralny mandat do pouczania innych. Więc słowa Leszka Jażdżewskiego nie są ani przesadne, ani niewłaściwe.

I drugie nożyce, które się odezwały: władza polityczna. „Kto podnosi rękę na Kościół, ten podnosi rękę na Polskę. Bo co jest po drugiej stronie? Urbanopalikotyzm, nihilizm. Dlatego Kościoła trzeba bronić, to obowiązek patriotyczny” – powiedział prezes PiS w Pułtusku. I dodał: „Kościół jest jedynym depozytariuszem systemu wartości, który w Polsce jest powszechnie znany”.

Czyli: krytyka to „podnoszenie ręki”, czyli agresja fizyczna. Krytyka hierarchów Kościoła katolickiego równa się agresji na ojczyznę. Krytycy Kościoła to wrogowie ojczyzny. „Nie podzielający tej [katolickiej] wiary” to nihiliści. Bez Kościoła katolickiego zaś nie ma wartości, bo jest on ich „jedynym depozytariuszem”. W ten sposób prezes PiS wykluczył kawał polskiej historii budowanej przez ateistów, nie mówiąc o innowiercach. Spuściznę polskiego oświecenia czy pozytywizmu.

Wykluczył też z narodowej i obywatelskiej wspólnoty tych, którzy nie identyfikują się z wiarą katolicką. I tych, którzy się z nią identyfikują, ale do poczynań hierarchów swojego Kościoła odnoszą krytycznie.

Wypowiedź prezesa Kaczyńskiego obnaża polski sojusz ołtarza z tronem. To problem nie tylko Polski, ale Polska wyróżnia się tu na tle innych krajów Europy. Hierarchowie Kościoła wskazują wiernym, którą partię należy popierać, ewentualnie – miłosiernie – wstrzymują się przed atakiem na partię, która się im nie podoba, ale aktualnie sprawuje władzę.

W zamian władza świecka daje Kościołowi przywileje finansowe i wpływ na kształtowanie prawa i obyczaju, które obejmują nie tylko wiernych kościoła, ale wszystkich. Przykładem wpływu Kościoła na sferę prawa w Polsce jest brak uregulowania sytuacji osób LGBT, czyli 7-10 proc. obywateli Polski, czy prawo aborcyjne. Przykładem obyczaju – krzyże w instytucjach publicznych, w tym na sali obrad Sejmu, czy religijna oprawa wszelkich uroczystości państwowych. To samo zresztą dzieje się na poziomie lokalnym, gdzie święci się już ponoć nawet nowo oddawane toalety.

Tak się dzieje od 1989 r., niezależnie od opcji sprawującej władzę – władza polityczna demoralizuje kościelną. A na straży tego układu stoi Trybunał Konstytucyjny, który w kilkunastu sprawach dotyczących przywilejów Kościoła katolickiego od lat zawsze wypowiadał się za ich zgodnością z konstytucją: od wprowadzenia w 1989 r. religii do szkół za pomocą instrukcji, przez krzyże w klasach, oceny z religii na świadectwach, faktyczny brak lekcji etyki, finansowanie uczelni katolickich poza tymi ujętymi w konkordacie, po wartości chrześcijańskie w ustawie o radiofonii i telewizji, karanie za obrazę uczuć religijnych i lekarską klauzulę sumienia.

Nie dajmy się zwariować. Polska to nie Kościół katolicki. Dobro Kościoła katolickiego to nie to samo co dobro Polski. Dobro hierarchów kościelnych to nie dobro wiernych, a tym bardziej wszystkich obywateli.