PiS zabił solidarność. I ją wskrzesił

Nauczyciele przegrali – ogłosił PiS, czyli władza. Władza, która triumfuje, że zamiast się dogadać, spacyfikowała jedną z grup społecznych, w imieniu i dla dobra których rządzi, to władza pojmująca swoją rolę w stylu Ludwika XIV („państwo – to ja”). A państwo – to jednak my, obywatele.

ZNP w imieniu nauczycieli zawiesił strajk. I dobrze, bo groziło nam, że uczniów do matury dopuszczać będą osoby niemające do tego żadnych kwalifikacji i w procedurze, którą można podważać. Jak na biblijnym sądzie Salomona: puściła ta strona, która jest bardziej odpowiedzialna. To, że nie okazała się nią władza, jest przerażającą perspektywą. Tym bardziej że nowe prawo uchwalone i może być używane.

Ale to, że strona nauczycielska puściła, nie znaczy, że przegrała. Nauczyciele wygrali solidarność społeczną. Tak jak przedtem wygrali ją lekarze rezydenci, osoby niepełnosprawne i ich rodzice. A wcześniej sędziowie. Wiadomo, że będą następne grupy: pracownicy sądów i prokuratur, ratownicy medyczni, fizjoterapeuci, pracownicy opieki społecznej. PiS w swoim pędzie do wszechwładzy reanimował ideę, która obaliła PRL: solidarność społeczną.

Najpierw podkopał ją „drapieżny kapitalizm” epoki lat 90., potem coraz silniejsze polityczne zaangażowanie NSZZ „Solidarność”, który opatentował sobie logo „Solidarności” i zawłaszczył tradycję ruchu społecznego, mimo że sam działał wykluczająco i antysolidarnie. PiS zaś NSZZ „Solidarność” ostatecznie zwasalizował, używając go jako politycznego narzędzia.

Przez ostatni rok dogorywania miesięcznic smoleńskich to „S” robiła frekwencję na Krakowskim Przedmieściu, a jej działacze robili tam za ochroniarzy. PiS zrobił też z „S” łamistrajka (ostatnio protesty pracowników sądów i prokuratur – i strajk nauczycieli). W zamian za wolne niedziele ma posłusznego żyranta swoich poczynań. Idąc na koncesjonowaną współpracę z władzą polityczną, przeciw innym strajkującym grupom, NSZZ „Solidarność” stał się moralnym bankrutem, zaprzeczając idei, która legła u jej powstania.

Ale zabijając uzurpatora idei solidarności i dzieląc obywateli na lepszy i gorszy sort, PiS przyczynił się do odrodzenia solidarności społecznej. Nigdy przez cały okres III RP nie było na ulicach masowych społecznych akcji solidarnościowych z protestującymi grupami społecznymi i zawodowymi. W czasach poprzednich rządów PiS mieszkańcy Warszawy wspierali np. jedzeniem pielęgniarki protestujące w „Białym Miasteczku” przed kancelarią premiera Jarosława Kaczyńskiego.

Były też akcje solidarności w internecie, z podpisywaniem petycji. Ale po raz pierwszy od co najmniej 30 lat mamy powrót solidarności społecznej, czyli poczucia więzi, wspólnoty odpowiedzialności i wzajemnego wsparcia. Prawda, że do tej wspólnoty nie dołączyli zdeklarowani wyborcy PiS, ale wiele wskazuje na to, że dołączyli ludzie, którzy nie uczestniczą w „wojnie plemion” (strajk nauczycieli poparło 47 proc. ankietowanych, a Koalicja Europejska ma w tej chwili poparcie 36 proc. wyborców).

Jeśli PiS będzie dalej rządził – ruch solidarności społecznej ma szanse pogłębiać się, rosnąć. Szczególnie w oparciu o samorządy lokalne. Jeśli straci władzę – odrodzone poczucie społecznej solidarności może pozwolić na przeprowadzanie reform, poczynając od ochrony zdrowia i edukacji, które mogą uczynić Polskę krajem przyjaźniejszym do życia i bezpieczniejszym dla relacji obywateli z władzą.