Polityk PiS ma chronić nasze dane osobowe

We wtorek sejmowa komisja sprawiedliwości ma zaopiniować na stanowisko prezesa Urzędu Ochrony Danych Osobowych polityka PiS Jana Nowaka. Wszystko wskazuje na to, że nie spełnia kryteriów do pełnienia tego urzędu: nie jest niezależny i nie „wyróżnia się wiedzą” dotyczącą ochrony danych. Czy będzie to kolejny urząd kontrolny przejęty przez partie rządzącą?

Na obecnym posiedzeniu Sejmu zaplanowano powołanie go na urząd prezesa UODO. Gra idzie nie tylko o jakość ochrony naszych danych, ale też o to, że polityczny UODO może być wykorzystywany do walki z opozycją i społeczeństwem obywatelskim „gorszego sortu”.

Na stronie Akcji Demokracja można podpisywać internetową petycję do polityków PiS: „Domagamy się wycofania kandydatury Jana Nowaka, wystawionego przez Prawo i Sprawiedliwość na stanowisko prezesa Urzędu Ochrony Danych osobowych. Partia rządząca powinna wystawić kandydata, który ma kompetencje wymagane przez prawo i jest niezależny. Kandydat PiS Jan Nowak nie posiada wybitnej wiedzy prawniczej ani doświadczenia w tworzeniu i stosowaniu prawa, jest natomiast lojalnym członkiem-założycielem Prawa i Sprawiedliwości oraz zaufanym współpracownikiem Jarosława Kaczyńskiego. Kandydatura wystawiona niezgodnie z prawem powinna zostać wycofana”.

Dalej w petycji wymienia się zagrożenia, jakie powstaną, gdy urząd ochrony danych przejmie polityk partii rządzącej w sytuacji, gdy może zakazać przetwarzania danych i ukarać drastyczną karą finansową: według RODO, nowego unijnego prawa o ochronie danych osobowych, kara może wynieść do 20 mln euro lub 4 proc. rocznego światowego obrotu przedsiębiorstwa, a dla instytucji – 100 tys. zł.

Właśnie prezes UODO nałożył pierwszą karę – milion złotych – za przetwarzanie przez firmę danych bez powiadomienia osób, których dotyczyły. Prezes-polityk może nakładać takie kary politycznie. Na przykład na media krytykujące rząd, partie polityczne czy na organizacje pozarządowe. Wszystkie one przetwarzają dane osobowe i zawsze da się do czegoś przyczepić. A już sama kontrola może sparaliżować działanie instytucji – co wiadomo choćby po kontrolach skarbowych. Wreszcie prezes-polityk może odpuszczać tym podmiotom, którym jego partia każe odpuścić.

Kim jest kandydat PiS? Absolwentem Wydziału Mechaniki Precyzyjnej Politechniki Warszawskiej i dyrektorem generalnym w Urzędzie Ochrony Danych. To właśnie ta funkcja ma dowodzić, że „wyróżnia się wiedzą” w tym zakresie – czego wymaga RODO. Tyle że według statutu urzędu dyrektor zarządza i organizuje pracę urzędu, a nie wydaje decyzji merytorycznych dotyczących ochrony danych.

PiS w jego biogramie sporządzonym na użytek głosowania w komisji pisze, że podejmował też „decyzje administracyjne i opinie legislacyjne”. Jeśli tak, byłoby to niepokojące, bo według statutu takich uprawnień nie miał. Chyba że owe decyzje dotyczą administrowania biurem, a nie spraw merytorycznych, do których powołany jest Urząd Ochrony Danych. Jan Nowak miał okazję udowodnić, że ma wiedzę i kompetencje do sprawowania urzędu prezesa UODO: Fundacja Panoptykon, monitorująca od lat wybory na urząd szefa ochrony danych, posłała mu ankietę – nie odpowiedział.

Jan Nowak nie jest szeregowym członkiem PiS. W niedawnych wyborach samorządowych, w których startował na radnego w dzielnicy Warszawa Wola (po raz kolejny, radnym jest od 17 lat), określono go jako współzałożyciela PiS. Jest też członkiem partyjnego sądu dyscyplinarnego, a więc partia obdarzyła go dużym zaufaniem.

Oczywiście jako prezes UODO oddałby partyjną legitymację. Tylko kto uwierzy, że uwolni go to od partyjnych zobowiązań?

Urząd Ochrony Danych funkcjonuje na podstawie prawa unijnego. Według wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z kwietnia 2014 r. w sprawie bezprawności przerwania kadencji węgierskiego szefa urzędu ochrony danych Andrása Jóri: „samo tylko zagrożenie możliwości wpływu politycznego” oznacza, że niezależność urzędu jest zagrożona. Trybunał przypomniał, że organy nadzorcze utworzone zgodnie z dyrektywą o ochronie danych (dziś jest to już rozporządzenie, czyli prawo działające wprost, bez konieczności implementacji przez państwa członkowskie) powinny mieć możliwość wykonywania zadań bez jakiegokolwiek wpływu z zewnątrz. Jest oczywiste, że były polityk nie może takiej niezależności zagwarantować.

To, jaka jest różnica pomiędzy działalnością zależnego a niezależnego szefa Urzędu Ochronnych Danych, widać było w 2005-06 roku, gdy wybuchła afera z tzw. listą Wildsteina – listą osób widniejących w różnym charakterze w kartotekach IPN, którą skopiował i upublicznił Bronisław Wildstein, a którą powszechnie odebrano jako „listę agentów”. Pełniąca niezależnie urząd generalnego inspektora Ochrony Danych Osobowych Ewa Kulesza zleciła kontrolę w IPN i wykryła liczne nieprawidłowości. Gdy skończyła kadencję, jej następca, nominowany przez PiS Michał Serzycki (notabene urzędnik dzielnicy Warszawa-Wola, a więc znajomy obecnego kandydata PiS Jana Nowaka), nie wyciągnął z tego w stosunku do IPN i odpowiedzialnych urzędników żadnych konsekwencji. A potem przychylnie opiniował – pod kątem ochrony danych osobowych – lustracyjne i inwigilacyjne projekty PiS.

O apolityczność organu ochrony danych osobowych odbyła się batalia w 2015 r., gdy z urzędu odchodził Wojciech Wiewiórowski (został zastępcą unijnego rzecznika ochrony danych). Organizacje pozarządowe naciskały na Platformę Obywatelską, by wysunęła kandydaturę Mirosława Wróblewskiego, dyrektora Zespołu Prawa Konstytucyjnego w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich i eksperta w dziedzinie prawa europejskiego. PO najpierw się zgodziła, ale potem zmieniła zdanie i chciała obsadzić urząd jedną ze swoich posłanek. Zrobiła się awantura, ostatecznie urząd dostała nieznana bliżej wśród organizacji i osób zajmujących się ochroną danych osobowych prawniczka z Uniwersytetu Łódzkiego Edyta Bielak-Jomaa. Teraz kończy właśnie swoją kadencję.

Po tej awanturze PO i PSL dały się przekonać do idei niezależności osób obsadzanych w urzędach chroniących prawa obywatelskie. W tym samym 2015 r. na urząd Rzecznika Praw Obywatelskich poparły obywatelskiego kandydata Adama Bodnara. Życie pokazało, jak mądra to było decyzja. Bo choć PiS i tak zarzuca Bodnarowi polityczność, to nie ma nic na poparcie tego twierdzenia, oprócz jego poglądów na prawa człowieka, które wyrażał już wcześniej jako działacz Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.

Po kompromitacji PiS w związku z kolejnymi kandydaturami na Rzecznika Praw Dziecka jest szansa, że obywatelski sprzeciw powstrzyma PiS od wyboru na obrońcę naszego prawa do prywatności swojego partyjnego kolegi. Petycję w tej sprawie można podpisywać tutaj.

Niewykluczone, że w sprawie odezwie się też Komisja Europejska, dla której niezależność urzędów ochrony danych jest sprawą kluczową.