Prawo i Ziobro

Minister Ziobro przegrał w sądzie z sędzią Morawiec. Zapowiada odwołanie. Czy na pewno zna przepisy?

Sędzia Beata Morawiec wygrała proces przeciwko Zbigniewowi Ziobrze o naruszenie dóbr osobistych. Chodzi o oświadczenie, które pojawiło się na stronie resortu w listopadzie 2017 r. Łączyło sprawę nadużyć w Krajowym Centrum Zamówień dla Sądownictwa, w którą zamieszani byli dyrektorzy kilku sądów, z usunięciem sędzi Morawiec – aktywnej działaczki na rzecz niezależności sądów, należącej do Stowarzyszenia Themis – ze stanowiska prezesa Sądu Okręgowego w Krakowie (zastąpiła ją Dagmara Pawełczyk-Woicka zwana „koleżanką Ziobry”).

Oświadczenie brzmiało: „W związku z dzisiejszymi zatrzymaniami dyrektorów krakowskich sądów w śledztwie dotyczącym podejrzenia korupcji Minister Sprawiedliwości podjął decyzję o ich natychmiastowym odwołaniu. Odwołani zostają dyrektorzy [tu wymieniono sądy]. (…) Minister podjął także decyzję o odwołaniu ze stanowiska Prezes Sądu Okręgowego w Krakowie sędzi Beaty Morawiec. W ocenie Ministra sędzia Morawiec, jako ówczesny zwierzchnik służbowy dyrektora, nie sprawowała odpowiedniego nadzoru nad działalnością administracyjną Sądu Okręgowego w Krakowie. Decyzja, powodowana troską o dochowanie najwyższych standardów w tym sądzie, wynika także z niskiej efektywności Sądu Okręgowego w Krakowie i podległych mu sądów rejonowych”.

Ziobro odwoływał wtedy – pod koniec 2017 r. i na początku 2018 – prezesów sądów niemal hurtowo, bo doprowadził do uchwalenia prawa, które mu na to pozwalało. Wielu dowiadywało się o tym telefonicznie lub faksem. Albo z plotek. Nie wszystkim podawano powody. Sędzia Morawiec dowiedziała się z publicznego komunikatu na stronie ministerstwa. I wniosła pozew o ochronę dóbr osobistych.

W środę wygrała. Sąd Okręgowy w Warszawie w składzie: Bożena Chłopecka, Jacek Bajak i Rafał Wagner, nakazał ministrowi publikację przeprosin i nawiązkę na Dom Sędziego Seniora (płaci Skarb Państwa). Minister ma oświadczyć, że przeprasza za naruszenie dóbr osobistych sędzi Morawiec „poprzez stworzenie mylnego wrażenia, jakoby odwołanie sędzi Beaty Morawiec z pełnionej przez nią funkcji prezesa SO w Krakowie miało związek z nieodpowiednim wykonywaniem nadzoru nad działalnością administracyjną dyrektora sądu oraz z postępowaniami karnymi prowadzonymi w związku z podejrzeniami korupcji w strukturach krakowskich sądów”.

Ministerstwo opublikowało właśnie komunikat, w którym zapowiada odwołanie się od wyroku, motywując to tym, że „przedstawione w uzasadnieniu orzeczenia argumenty faktycznie zdejmują z prezesów wszystkich sądów odpowiedzialność za nadzór nad dyrektorami tychże sądów, mimo że ta odpowiedzialność wynika wprost z przepisów Ustawy – Prawo o ustroju sądów powszechnych obowiązujących przed nowelizacją”. I że to „rodzi na przyszłość niebezpieczne skutki dla rozstrzygnięć w sprawach o charakterze pracowniczym, cywilnym, a nawet karnym, dając możliwość dalszego kwestionowania odpowiedzialności prezesów sądów za brak dostatecznego nadzoru nad dyrektorami”.

Można zrozumieć, że ministrowi nie w smak przegrać w sądzie z sędzią, którą usiłował upokorzyć. I że w ogóle nie w smak mu przegrywać sprawy w sądach, które do dwóch lat usiłuje sobie podporządkować. Podobnie jak może się czuć komfortowo widząc, że sędziowie, mimo wciąż nowych wytaczanych im postępowań dyscyplinarnych, ciągle orzekają według prawa i sumienia, a nie zamówienia politycznego. A więc można zrozumieć zachowanie ministra, przykładając do niego kryteria emocjonalne.

Gorzej z zasadami logiki. Oto bowiem teraz minister obawia się, że brak nadzoru prezesów sądów nad dyrektorami może mieć złe skutki, a dwa lata temu sam im ten nadzór odebrał. Zmienił ustawę o ustroju sądów powszechnych, wykreślając z niej przepisy, które dawały prezesom niewielki wprawdzie, ale nadzór. Od blisko półtora roku jedynym zwierzchnikiem dyrektorów jest minister sprawiedliwości, a prezesi sądów nie mają kontroli ani nad ich działalnością, ani nad ich powoływaniem i odwoływaniem. Czyżby więc minister przyznawał, że brak nadzoru prezesów nad dyrektorami działa na szkodę sądownictwa? Przyznaje się do błędu?

Kiepsko jest chyba też ze znajomością przez ministra przepisów dotyczących dyrektorów, które obowiązywały, zanim je zmienił. Wtedy bowiem art. 21 par. 3 ustawy o ustroju sądów powszechnych stanowił, że „prezes sądu jest zwierzchnikiem służbowym dyrektora sądu”, ale „nie może jednak wydawać dyrektorowi sądu poleceń, dotyczących kompetencji określonych w art. 31a § 1 pkt 1—3 i 5”. Co to za kompetencje? Otóż chodzi o „zapewnienie odpowiednich warunków techniczno-organizacyjnych oraz majątkowych funkcjonowania sądu i wykonywania przez sąd zadań”, o „zadania przypisane, na podstawie odrębnych przepisów, kierownikowi jednostki w zakresie finansowym, gospodarczym, kontroli finansowej, gospodarowania mieniem Skarbu Państwa oraz audytu wewnętrznego w tych obszarach”, a także o „reprezentowania Skarbu Państwa w zakresie powierzonego mienia i zadań sądu”.

A więc wychodzi na to, że nadużycia, o jakie oskarża się dyrektorów sądów w sprawie Krajowego Centrum Zamówień, nie podlegały kontroli prezesów sądów. Dokładnie tak jak orzekł w środę Sąd Okręgowy w Warszawie w sprawie sędzi Morawiec przeciwko ministrowi Ziobrze.

Ale minister ma prawo się od tego wyroku odwołać. I uzasadnić to odwołanie wedle własnego uznania.