Sędziowie przegrali i wygrali
Takiego wyroku można się było spodziewać: krakowscy sędziowie przegrali w pierwszej instancji z „Gazetą Polską”. Sąd uznał, że wypowiedź premiera Morawieckiego o działaniu mafii w sądzie w Krakowie nie podlega sprostowaniu, bo jest wypowiedzią osoby trzeciej i nie przesądza o faktach. Nic nie wskazuje zaś na to, że odnosiła się do ogółu sędziów w Krakowie ani też do 38 sędziów, którzy w obronie środowiska sędziowskiego złożyli pozew przeciw „Gazecie Polskiej”.
Premier powiedział w lipcowym wywiadzie dla „Gazety Polskiej”: „W mojej opinii szczególnie znamienny jest przykład sądu z Krakowa. Będę zachęcał przewodniczącego Timmermansa, aby się przyjrzał temu przypadkowi bardzo uważnie. Wszystko wskazuje na to, że działa tam zorganizowana grupa przestępcza”.
Dziś sędzia Agnieszka Derejczyk uzasadniła wyrok oddalający pozew sędziów: „W żaden sposób nie można wnioskować, że stwierdzenie działania zorganizowanej grupy przestępczej odnosi się do Sądu Okręgowego w Krakowie”. I przypomniała, że trwa bardzo nagłaśniane przez władzę wyjaśnianie nadużyć w Centrum Zamówień dla Sądownictwa w Krakowie, które podlega prezesowi Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Rzeczywiście mówi się o zorganizowanej grupie przestępczej, tyle że zarzuty dotyczą nie sędziów, a dyrektorów sądów i byłego szefa Centrum zamówień sędziego Andrzeja S., który ma proces karny.
Wypowiedź premiera rzeczywiście wygląda na odnoszącą się do tamtej sprawy. Chociaż prawdą jest, że władza mówi chętnie o „aferze korupcyjnej w sądach”, co ma sugerować, że to sędziowie są skorumpowani. Ta „afera” to część szerokiej akcji dyfamacyjnej wymierzonej w całe środowisko sędziowskie, podobnie jak słynna już akcja billboardowa „Sprawiedliwe Sądy”. Trudno się więc dziwić sędziom, że złożyli pozew o ochronę dóbr osobistych po wypowiedzi premiera.
Ale wygrana, zważywszy na orzecznictwo sądów w sprawach o ochronę dóbr osobistych wnoszonych w obronie różnych grup, była wątpliwa. Można przypomnieć pozwy organizacji i osób LGBT o homofobiczne wypowiedzi czy rysunki satyryczne (sprawa rysunku Andrzeja Krauzego w „Rzeczpospolitej”, na którym człowiek stoi z kozą w kolejce do zawarcia związku partnerskiego), gdzie sądy oddalały je, twierdząc, że jeśli ktoś nie jest wskazany w danej wypowiedzi z imienia i nazwiska, nie może wnosić o ochronę dóbr osobistych. To samo było np. w przypadku pozwów organizacji równościowych w sprawie seksistowskich reklam typu „dajemy za darmo”, z roznegliżowanymi kobietami promującymi przeceny. Czy w sprawie pozwów o antysemickie wypowiedzi, gdzie sądy żądały od organizacji wnoszących je udowodnienia, że zrzeszają Żydów. W tej logice krakowscy sędziowie, niewymienieni z nazwiska ani nawet z sądu, mieli małe szanse.
Druga część argumentacji sądu, że wypowiedź premiera jako autorska i prezentująca jego zdanie nie podlega sprostowaniu przez gazetę – czego domagali się sędziowie – może cieszyć. Koncepcja – od lat obecna w orzecznictwie – że redakcja odpowiada za to, co mówią osoby wywiadowane, jest wątpliwa z punktu widzenia wolności mediów i prawa społeczeństwa do informacji. Jeśli premier czy ktokolwiek inny powiedział w wywiadzie lub sugerował nieprawdę, jeśli manipulował informacją – to on powinien przeprosić i prostować. A najlepiej byłoby, żeby wcześniej, podczas samego wywiadu, prostowali to dziennikarze – w ramach dobrych praktyk.
Ale to wszystko nie oznacza, że pozew sędziów przeciwko „Gazecie Polskiej” był niepotrzebny. Władza PiS od trzech lat dezawuuje sędziów, a „afera korupcyjna w sądach”, jak władza przedstawia ją opinii publicznej, jest manipulacją informacji o rzeczywistych wydarzeniach. Proces nagłośnił tę manipulację, a sam naczelny „GP” i współautor wywiadu Tomasz Sakiewicz podczas procesu przyznawał, że to manipulacja i wypowiedź premiera nie dotyczy krakowskich sędziów.
Komentarze
Pani Ewo pamięta Pani kto zabrał i jakimi słowami znaczek solidarności gazecie?
Wywiad Andrzeja Rzeplińskiego przeprowadzony przez dziennikarkę „Gazety Wyborczej” Dorotę Wysocką-Schnepf, żonę byłego ambasadora Polski w USA
Pomysł pana Rz. jako sposób na „bezwzględną walkę z hejtem
„Dzisiaj słyszałem, jak publicyści mówili, że trzeba zacząć bezwzględną walkę z hejtem. I co? Zróbmy kilka obozów koncentracyjnych, każdy na trzydzieści tysięcy ludzi? Bo taka masa jest tych najbardziej zajadłych. Czy powinien powstać jakiś narodowy program? Czy to będzie tak, kiedy dochodzi do obalenia systemu autorytarnego czy totalitarnego? Potem prawnicy i politolodzy mówią o „de”. Denazyfikacji, dekomunizacji, już nie chcę powiedzieć o „depisyzacji”.
Słowo „depisacja” – ku niemu kluczył przez całe czas pan były prezes, umyślnie wplatając je w chybioną i rzekomą czystkę po nazizmie i komunizmie – jest haniebnym, tu użyję tego paskudnego neologizmu – hejtem, przed którym cofnąć powinien się każdy przyzwoity człowiek. A to o obozach koncentracyjnych w powszechnym odczuciu kwalifikuje się do kryminału. Oczywiście pan b. prezes tego nie wie, bo przywykł do immunitetu, podobnie, jak wielu, dla których prawo było niczym więcej, jak tylko drabiną prowadzącą do przywilejów, bezkarności i kolosalnych fortun.
A więc, panie b. prezesie, nie depisacja, ale spóźniona, bo spóźniona, lecz konieczna weryfikacja pańskiej kasty, to już teraz jedyny warunek pozbycia się nawisu spuścizny peerelowskiej i antypolskiej machinacji pańskich kumpli z Brukseli i Strasburga, marzących stale jeszcze o Polsce kolonialnej wyzbytej swej tożsamości. Tej samej, jaka nie pozwoliła jej zginąć w czasie zaborów, okupacji niemieckiej i sowieckiej.
Wierzymy że Opatrzność Boska stanie i tym razem po naszej stronie i obroni nas przez takimi patriotami, jak pan i przed pańskimi obozami koncentracyjnymi.