PiS nas zaraził

PO przegrała w pierwszej instancji proces w trybie wyborczym o wypowiedź premiera Morawieckiego, że PO nie wybudowała dróg. Sędzia Radosław Tukaj uznał, że to opinia, a opinie nie podlegają ocenie w trybie wyborczym. I zaczęły się spekulacje, że sędzia jest delegowany z sądu rejonowego do okręgowego (w Warszawie) i stara się o awans, więc orzeczenie na korzyść PiS może być ze strachu przed odwołaniem z delegacji lub z chęci awansu.

Niestety, PiS dał wszelkie podstawy do tego, by dziś każdą procesową decyzję sędziego rozpatrywać pod kątem sympatii politycznych lub osobistych interesów sędziego. Zbudował system zastraszania i piętnowania sędziów z jednej i nagradzania lub korumpowania, nieraz kuriozalnymi awansami, z drugiej strony. A do tego od lat każde orzeczenie, które mu się nie podoba, przypisuje politycznym sympatiom czy antypatiom sędziego, często grzebiąc w życiorysie jego i rodziny (przykład choćby wyroku sędziego Igora Tuleyi z 2013 r. w sprawie „doktora G.”, w którym znalazł się passus o metodach przypominających stalinowskie, stosowanych przez prokuraturę i CBA).

No więc teraz druga strona w każdej decyzji sądu doszukuje się polityki.

Nie wiem, ile polityki czy osobistego interesu było w poniedziałkowym wyroku sędziego Radosława Tukaja. Wiem natomiast, że ten nurt orzecznictwa w sprawach wyborczych istnieje, odkąd wprowadzono ten przyspieszony (24-godzinny) tryb. Nurt polega na przyjęciu, że jakaś wypowiedź jest „opinią”, a opinie nie podlegają ocenie w ramach kryteriów prawda-fałsz. A więc jeśli sąd uzna wypowiedź za opinię – oddala pozew. Ma to swoje uzasadnienie np. w orzecznictwie Trybunału w Strasburgu dotyczącym wolności wypowiedzi. I jest dodatkowo uzasadnione specyfiką retoryki wyborczej. Ale – nie ma co ukrywać – służy też sądom do pozbycia się sprawy, w której inaczej należałoby przeprowadzić skomplikowany dowód prawdziwości, a sąd ma tylko 24 godziny. Metodą uznawania za „opinię” sądy, częściowo, wyrwały zęby trybowi wyborczemu.

Z najbardziej bulwersujących pamiętam sprawę z wyborów do europarlamentu w 2009 r., którą kandydatom prawicy wytoczył kandydat Zielonych Krystian Legierski za wypowiedzi pod jego adresem, że homoseksualizm to „uszkodzenie mózgu” i w ogóle choroba. Legierski uznał, że wypowiedzi miały go zdyskredytować w oczach wyborców jako osobę niepełnosprawną umysłowo, a więc niezdolną do wykonywania obowiązków posła do PE. Przegrał, bo sąd uznał, że to była „opinia”, a poglądy naukowe na homoseksualizm są różne.

W tym kontekście uznanie przez sędziego Tukaja za „wypowiedź ocenną” wiecowego stwierdzenia premiera Morawieckiego „nasi poprzednicy mówili, że budujemy nie politykę tylko drogi i mosty. Nie było ani dróg, ani mostów”, nie wydaje się ewenementem. Jego wyrok oceni sąd II instancji. I pewnie też będziemy debatowali o polityczności tego rozstrzygnięcia.

To choroba, którą PiS z pełną premedytacją zarazi polskie sądownictwo i polskie społeczeństwo: nikt już nie ufa prawu, nikt nie zakłada czystych intencji i uczciwości. Są tylko polityka i interesy. Nie ma zaufania, nie ma bezpieczeństwa. Nie ma prawa, są tylko jego interpretacje. Nie ma uczciwości ani odwagi. Wszystko można zakwestionować. Nie ma rządów prawa.