Sędziowie nie stawili oporu bezprawiu

 

Sąd Najwyższy nie odwiesił kasacji osób pokrzywdzonych przez Mariusza Kamińskiego. To oznacza, że Kamiński nie zostanie prawomocnie osądzony za nadużycie władzy podczas prowokacji w ministerstwie rolnictwa w 2007 r.

Takie zakończenie sprawy to triumf przemocy prawnej władzy. I porażka sędziów.

Dziś trójka sędziów SN: przewodniczący Andrzej Stępka, sprawozdawca Piotr Mirek oraz Małgorzata Gierszon, uciekła od zmierzenia się ze sprawą Kamińskiego. Skorzystała z pretekstu dostarczonego rok temu przez Julię Przyłębską, która, działając jako prezes Trybunału Konstytucyjnego, zażądała zawieszenia rozpatrywania kasacji osób pokrzywdzonych przez Kamińskiego, w tym brata Andrzeja Leppera. Przyłębska powołała się na to, że przed Trybunałem zawisł rzekomy spór kompetencyjny między prezydentem a Sądem Najwyższym o to, kto ma prawo decydować o granicach ułaskawienia. Pretekst dał marszałek sejmu, kierując do Trybunału wniosek o rzekomym sporze. A spór miał powstać po tym, jak 31 maja zeszłego roku siedmioosobowy skład Sądu Najwyższego orzekł, że prawa łaski przysługującego prezydentowi nie można rozumieć w sposób sprzeczny z konstytucyjną zasadą prawa do sądu i domniemania niewinności. Tymczasem zasady te złamał prezydent Duda, ułaskawiając Kamińskiego w listopadzie 2015 roku, zanim jego wina została prawomocnie orzeczona.

SN odpowiedział w ten sposób na pytanie prawne trzyosobowego składu (Andrzej Stępka,Piotr Mirek i Małgorzata Gierszon), który miał rozpatrzyć wniosek kasacyjny pokrzywdzonych przez Kamińskiego od decyzji Sądu Okręgowego w Warszawie o umorzeniu sprawy Kamińskiego z powodu ułaskawienia.

Po tej uchwale trzyosobowy skład mógł więc kasację rozpatrzyć. Ale skorzystał z możliwości zawieszenia sprawy do czasu rozpoznania przez TK rzekomego sporu kompetencyjnego. Rzekomego, bo większość prawników była zgodna, że o sporze kompetencyjnym można by mówić, gdyby SN uzurpował sobie stosowanie prawa łaski. Tymczasem SN zrobił to, do czego jest powołany: odpowiedział na pytanie prawne, odwołując się do obowiązującego prawa.

Teraz ten sam trzyosobowy skład SN skorzystał z możliwości niezajęcia się sprawą po raz drugi. Stwierdził, że nie ustała przyczyna zawieszenia postępowania, tzn. Trybunał ciągle nie rozpatrzył „sporu kompetencyjnego”. A Trybunał go nie rozpatrzył i nie rozpatrzy, bo nie po to „spór” pojawił się w Trybunale, żeby go Trybunał rozsądził, tylko po to, by wstrzymać sprawę Kamińskiego przed Sądem Najwyższym. Ale ta okoliczność: pozorowania sporu w celu manipulacji postępowaniem, została przez trzyosobowy skład SN zignorowana.

Tydzień wcześniej Trybunał orzekł, że prezydent może ułaskawiać na każdym etapie postępowania, nawet jeśli sprawa nie trafiła do sądu. Ale orzekł nieudolnie, bo z sentencji wyroku – a tylko ta bezwzględnie obowiązuje w prawie, a więc wiąże sąd – wynikało, że przepis kodeksu karnego, który nakazuje w wymienionych w nim sytuacjach umarzać postępowanie karne, jest sprzeczny z konstytucją, bo nie wymienia prezydenckiego ułaskawienia. Dopóki ten przepis nie zostanie zmieniony – dalej obowiązuje. I ułaskawienie przed prawomocnym wyrokiem nadal nie może być bezwzględną przesłanką umorzenia postępowania.

Tak więc, mimo wyroku Trybunału, wcale nie było w sprawie Kamińskiego i innych pozamiatane. Trzyosobowy skład SN mógł kasację rozpatrzyć i otworzyć drogę do prawomocnego osądzenia Kamińskiego i innych przez sąd okręgowy. Ale nie chciał. Wolał schować się za pretekstem rzekomego sporu kompetencyjnego.

Z praktycznego punktu widzenia rozpatrzenie kasacji przez SN niewiele by dało. Sąd okręgowy i tak nie sądzi w tempie uchwalania nowelizacji przez PiS. Jakby było trzeba, PiS zwołałby jeszcze jedno posiedzenie Sejmu i Senatu i uchwalił błyskawiczną zmianę w odpowiednim przepisie kodeksu postępowania karnego. I sąd okręgowy musiałby umorzyć sprawę Kamińskiego.

Jednak w tej historii chodziło o symbole. PiS-owi o to, by Kamiński nie był prawomocnie skazany. Mimo że po takim skazaniu prezydent też mógłby go ułaskawić i w ramach łaski zatrzeć to skazanie. Ale liczył się symbol: skazanie.

Po drugiej stronie liczył się opór sędziów i szerzej – środowiska prawniczego – przeciwko niesłychanej w państwie prawa sytuacji, w której prezydent wyręcza sąd – jak sam powiedział „uwalnia” – od sądzenia, wchodząc tym samym w sferę zastrzeżoną wyłącznie dla władzy sądowniczej. I w której tworzy się praktykę wyjmowania spod władzy prawa funkcjonariuszy państwa wskazanych przez prezydenta. A więc neguje się równość wobec prawa. I udaremnia nie tylko ukaranie za nadużycie władzy, ale nawet możliwość stwierdzenia prawomocnym wyrokiem sądu, że takie nadużycie miało miejsce. To licencja władzy na zabijanie.

Dlatego opór środowiska prawniczego, a szczególnie sędziów, którym prezydent odbiera władzę sąadzenia, był w tej sprawie symbolicznie ważny.

Trójka sędziów SN zdezerterowała z obrony tego symbolu już rok temu, zawieszając postepowanie. Teraz, symbolicznie, zrobiła to po raz drugi.

Sędziowie nie zachowali się bezprawnie. Nie można im postawić zarzutu złamania jakichś przepisów. Zachowali się po prostu kunktatorsko, omijając problem. Z jakich powodów? Wiedzą tylko oni. Może się bali? Może uznali, że gra niewarta świeczki, bo PiS i tak przeprowadzi swoje? Może uważali, że tak trzeba?

Ale do historii przejdą jako ci, którzy mogli stawić opór – choćby tylko symboliczny – bezprawiu, ale tego nie zrobili.