Kura też człowiek

Wielkanoc. A więc jajka – symbol życia. Jajka, a więc kury. Jestem weganką, więc nie jem jajek – nawet na Wielkanoc. Ludzie pytają: nawet od „szczęśliwych kurek”? I dają do zrozumienia, że to już przesadne doktrynerstwo. Wtedy pytam, czy znają kurę, która gdy przestała się już nieść, poszła na emeryturę.

„Według ustaleń Głównego Urzędu Statystycznego z 2012 roku hodowla kur niosek stanowi 44 111 860 sztuk. Kury nieśne produkują jaja spożywcze, po spadku nieśności są oddawane do rzeźni i wykorzystywane w kierunku mięsnym” – czytam na portalu Rynek-Rolny.pl.

A taką wymianę myśli przeczytałam na jednym z forów internetowych:

gregor: Jak w temacie, ile lat warto trzymać kurę? Zamierzam kupić około 10 kur niosek na użytek własny i ewentualnie dla obdarowania rodziny 🙂 W jakim wieku kury niosą najwięcej jaj i kiedy efektywność zaczyna spadać?
donald: Kury nioski najlepiej niosą przez pierwszy rok, w drugim roku też niosą, ale już porównywalnie mniej niż w tym pierwszym, także po drugim roku możesz już je wyrzucić.

Dalej włączają się inne osoby, dzielące się doświadczeniami. Bo niekoniecznie trzeba „wyrzucić” po roku. Będą się nieść, ale gorzej, więc warto dokupić nowe, a stare jeszcze z rok pociągnąć przed „wyrzuceniem”. Ta wymiana zdań dotyczy tzw. szczęśliwych kurek czy – jak kto woli – „wolnych” albo „grzebiących”.

Kura, gdyby jej nie „wyrzucać”, żyje od 10 do kilkunastu lat.

Oczywiście, dla kury przeżyć nawet tylko rok, ale w „ludzkich” warunkach, to i tak lepiej, niż przeżyć je w obozie koncentracyjnym, gdzie kilka tysięcy osobników siedzi w klatkach, w których nie tylko nie może „grzebać”, ale nawet się obrócić. I w których zdzierają sobie nie tylko pióra, ale i skórę, nie mówiąc o ranieniu łap o metalową siatkę, na której stoją. To też lepiej niż przeżyć ów rok w tzw. chowie ściółkowym, czyli w wielkiej hali, gdzie jest tysiące osobników, co powoduje u kur dezorientację i skrajny stres. Najczęściej nie wychodzą na dwór, a po roku się je „wyrzuca”.

„Zużyte” kury najczęściej trafiają do rzeźni, a potem do puszek dla kotów i psów, bo są zbyt marne, by przeznaczać je na mięso dla ludzi. Ale część umiera sama, od ran, ze stresu lub zadziobana. Słyszałam też o innej metodzie „wyrzucania” kur, stosowanej w chowie klatkowym: do części hali, w której stoją klatki ze „zużytymi” kurami, przestaje się nosić karmę.

Odkąd do ludzi dotarło, jak wygląda chów klatkowy kur, ruszyło ich sumienie. Wykorzystali to hodowcy i handlowcy. Nawet w hipermarketach są dziś jaja „z wolnego wybiegu”, z oznakowaniem „0”. Nie mówiąc już o bazarach, na których jajkami od „szczęśliwych” lub „wiejskich” (jakby były też hodowle „miejskie”) handluje się z ciężarówek wypełnionych kartonowymi pojemnikami. A w wersji bardziej swojskiej siedzi „baba” z koszykiem jaj, a gdy jej „wyjdą” – idzie uzupełnić zapas do ciężarówki.

Czy zastanawiali się kiedyś Państwo, jak to się stało, że raptem tylu hodowców przeszło na ten zdecydowanie droższy i bardziej pracochłonny sposób hodowania kur niosek? Mnie to nurtowało. Od obrońców zwierząt dowiedziałam się o praktyce odkupowania jaj odrzucanych w skupie jako nietrzymających norm: za duże, za małe, za brudne. Takie często nie mają żadnego stempla. Mają za to zdecydowanie częściej po dwa żółtka. I o innej praktyce: hodowca „koncentracyjny” rejestruje też hodowlę „ekologiczną” kur – ma kurnik z wybiegiem na kilkanaście–kilkadziesiąt ptaków. Jak już dostanie ekologiczny certyfikat, nikt nie bada, z której hodowli – wolnowybiegowej czy koncentracyjnej – pochodzi konkretne jajko czy partia jaj.

Trafiłam – przez przypadek zresztą – na stronę internetowego marketu spożywczego, gdzie można zamawiać zakupy z dostawą do domu. W zakładce „produkty ekologiczne” znalazłam jajka „od szczęśliwych kurek”. A w zakładce „nabiał” – jajka „zwykłe”. Jedne i drugie pochodziły od tego samego hodowcy. Oferowane w ogromnych ilościach.

Ludzka potrzeba czystego sumienia jest zaspokojona dzięki możliwości kupna jaj „od szczęśliwych kurek”. A hodowcy mogą część jaj sprzedać drożej. Same korzyści. Kury jakoś skorzystały na tym mniej. Dalej służą do znoszenia jaj, „zużywają się” po roku – dwóch. Business is business.

Można powiedzieć: „to tylko kury”. Co one tam w tym kurzym móżdżku wiedzą?

A kurzy móżdżek mały jest, owszem, ale pojemny. Na przykład jako istoty społeczne są bardzo podobne do ludzi – tak jak my rozpoznają i identyfikują miejsce w „kolejce dziobania” ok. 150 osobników. To m.in. dlatego przebywanie w kilkutysięcznym stadzie jest dla nich tak wielkim, czasem śmiertelnym stresem. Badania prowadzone na Facebooku stwierdzają, że dokładnie tylu „znajomych” rozpoznajemy, niezależnie od tego, jak wielu zdołamy ich skolekcjonować na swoim koncie.

Kury mają swój język – na razie naukowcy zidentyfikowali i odkryli znaczenie 24 rodzajów wydawanych przez nie odgłosów. Mają różne osobowości. Potrafią liczyć: pięciodniowe pisklęta, którym zaprezentowano dwa zestawy przedmiotów, a następnie zasłonięto, były w stanie skutecznie śledzić, gdzie jest większa „kupka”. Kwoka potrafi liczyć swoje pisklęta i wie, gdy któregoś brakuje. Podejmując decyzje, kury opierają się na wcześniejszych doświadczeniach. Potrafią powstrzymać się od natychmiastowego zjedzenia pokarmu, jeśli wiedzą, że będzie to premiowane „dokładką”. Są zdolne do empatii: „zarażają się” stanem emocjonalnym towarzyszek. Potrafią też oszukiwać, by odnieść korzyść.

Kura potrafi się przywiązać do człowieka, towarzyszyć mu, stawać w jego obronie. Powstała nawet ostatnio moda trzymania w blokach kur jako zwierząt towarzyszących – jak pies czy kot. A może wróciła? W latach 50. ludzie, emigrując ze wsi do miast, brali je czasem ze sobą. Z dzieciństwa (w Warszawie) pamiętam kurę, która mieszkała nad nami, na trzecim piętrze, i podróżowała windą. Czekała, aż ktoś będzie wsiadał, a lokatorzy podwozili ją na jej piętro. Czasem jeździła sobie windą dla przyjemności. I towarzystwa.