Piotr Szczęsny jest z nami

Wczoraj w Krakowie pochowany został Piotr Szczęsny. „Żegnamy człowieka, który będzie nam towarzyszył” – powiedział nad jego grobem ksiądz Adam Boniecki.

Ma rację. Mimo całej dyskusji o tym, żeby nie dyskutować o tej śmierci, bo nieadekwatna, bo czyn motywowany słabą psychiką, bo z samobójcy nie można robić męczennika, bo samobójstwo jest niemoralne, grzeszne, bo pochwała czynu Piotra Szczęsnego to zachęta dla innych. „Kim ja jestem, żeby osądzać czyn mego bliźniego, tak dramatyczny czyn?” – pytał ksiądz Boniecki. Ja czuję tak samo: nie mam prawa. I dziwię się tym, którzy sobie to prawo dają, którzy czują się do tego moralnie upoważnieni.

Ale życie jest mądrzejsze. Piotr Szczęsny nam już towarzyszy. Na szczęście nie na sztandarach żadnej partii. Stał się punktem odniesienia, ziarnem piasku w naszym sumieniu. I to jest to, o co mu chodziło, kiedy wołał: „obudźcie się”.

Piotr Szczęsny to – dla mnie – ucieleśnienie „Testamentu” Słowackiego:

„Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna,
Co mi żywemu na nic… tylko czoło zdobi;
Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna,
Aż was, zjadacze chleba, w aniołów przerobi”.

Ksiądz Boniecki mówił jeszcze: „Uważajcie, sędziowie swoich racji, żebyście kiedyś nie zostali wypluci z ust Boga. Tak, żeby nie usłyszeć krzyku, żeby nie zobaczyć światła w tamtym blasku, formują obrony, żeby to nie był krzyż, żeby to nie był znak. Ato jest krzyż, to jest znak”.

A to cała homilia księdza Bonieckiego. Wyjątkowo piękna. Dziękuję za nią.

Drodzy przyjaciele, bracia, siostry,

Jezus mówi: „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele”. Dom Ojca, do którego zdąża Jezus, do którego nas zaprasza, to dom, którego mieszkańcy nie interesują się już metrażem ani liczbą izb na mieszkańca. Gdy się rozpadnie dom doczesnej pielgrzymki, Twoi wierni znajdą przygotowane im w domu wiecznym mieszkanie. Mieszkań wiele – znaczy bogactwo, różnorodność. Ilu jest takich, których różnorodność przeraża. Tymczasem często nie rozumiemy różnorodności, oczekujemy, że doskonałość dla wszystkich będzie taka sama. Różnorodność, inność budzi w nas odruchy agresji.

Jezus jednak mówi wszystkim, którzy czują się w oczach ludzi inni: nie lękajcie się, mieszkań jest wiele. Jest miejsce dla każdego.

Żegnamy w modlitwie świętej pamięci Piotra, człowieka, który jest jak krzyk, który rozdziera ciszę, jak ogień, który z ciemności wydobywa kształt rzeczy, w ciemnościach jakby nieobecnych, niedostrzegalnych. Krzyk budzi strach, ogień budzi strach. Śmierć budzi strach.

Fragment Księgi Koheleta, który przed chwilą czytał ksiądz Wojciech, odnosi się do wizji człowieka, który widzi więcej niż inni. Człowieka, który widzi rozpadający się świat. Inni jeszcze tego nie widzą, dla nich wszystko jest wciąż tak, jak było. Kohelet widzi i chce, żeby ten obraz zaczynającego się rozpadu, rozkładu zobaczyli inni.

Żeby zrozumieli to, czego nie chcą zobaczyć. A już kręcą się po ulicy płaczki, zanim się przerwie srebrny sznur i stłucze się czara złota, i dzban się rozbije u źródła, i w studnię kołowrót złamany wpadnie… Patrzcie, coś rozsypuje, pęka.

Czy Kohelet ma rację? Może mu się tak tylko wydaje? Może brano go za szaleńca? Może mówiono, że jest niebezpiecznym defetystą? Kohelet od stuleci do dziś pozostaje w gronie największych mędrców ludzkości.

Ośmielę się powiedzieć, że śp. Piotr był jednym z tych, którzy widzą ostrzej, widzą to, czego większość ludzi nie dostrzega. Który czuje pierwsze, jeszcze niemal nieodczuwalne drgania sejsmiczne, których większość nawet nie odczuwa, widzi delikatne rysy na murze, który wie, co znaczy ten stłuczony dzban, kołowrót złamany, który wpadł do studni, widzą symptomy katastrofy, wierzą, że mogą ostrzec. Więcej: który wie, że musi ostrzec.

Wciąż do mnie powraca i toczy się w wyobraźni widok śp. Piotra. Te ostatnie godziny jego życia, to trwanie na placu przed Pałacem Kultury… Myślę o wewnętrznym dialogu, który ze sobą toczy, dialogu trudnym, może strasznym. Jest samotny w tym miejscu pełnym ludzi, biegnących, zajętych swoimi sprawami, usiłuje odpowiedzieć na cisnące mu się do głowy pytanie: czy warto?

Jaki krzyk, jaki znak może ludzkie serca poruszyć? O tym może myśli, siedząc tam, przed Pałacem Kultury. W pożegnalnym liście napisał: wierzcie mi, nie jest łatwo.

Powiedzieli mi: z samobójcy robisz świętego. Nie jestem od ogłaszania świętych. Myślami stoję – i myślę, że wszyscy stoimy – tam, na placu, pod Pałacem Kultury. I pytam: kim ja jestem, żeby osądzać czyn mego bliźniego, tak dramatyczny czyn? Zdumiewają mnie ci, którzy śp. Piotrowi – który przecież jest, bo życie wiernych zmienia się, ale się nie kończy, który zatem jest – rzucają teraz w twarz: „Niepotrzebna jest ta twoja męka, twój czyn nieadekwatny do sprawy, twojego krzyku i tak nikt nie słucha”. Tak mówią zadowoleni z siebie, mówią człowiekowi, który swoją egzystencję, swoje „być” zamienił w krzyk, zamienił w ogień, zamienił w ból.

To taka chwila, że chciałoby się powiedzieć: uważajcie, sędziowie swoich racji, żebyście kiedyś nie zostali wypluci z ust Boga. Tak, żeby nie usłyszeć krzyku, żeby nie zobaczyć światła w tamtym blasku, formują obrony, żeby to nie był krzyż, żeby to nie był znak. Ato jest krzyż, to jest znak.

Wszyscy znamy dobrze dwa listy, testament dla nas napisany przez śp. Piotra. Nie czas teraz na odczytywanie go czy roztrząsanie. Ale na jeden szczegół chciałbym zwrócić waszą uwagę. Testament Piotra jest krzykiem jego końca, jest krzykiem bezradności, jest krzykiem protestu, ale – patrzcie! – nie jest krzykiem nienawiści. Jest krzykiem miłości.

„Proszę was jednak, pamiętajcie, że wyborcy PiS to nasze matki, bracia, sąsiedzi, przyjaciele i koledzy. Nie chodzi o to, żeby toczyć z nimi wojnę, ani nawrócić ich co najmniej, ale o to, aby swoje poglądy realizowali zgodnie z prawem i zasadami demokracji”. Proszę bardzo. To wasi bracia, sąsiedzi, przyjaciele, koledzy, nie mamy toczyć z nimi wojny.

Jest krzykiem człowieka, który kocha Polskę.

W tym wszystkim, co pozostawił, nie ma nic z osobistego interesu, ani osobistych krzywd, ani jakichś materialnych strat spowodowanych przez system panujący w Polsce.

Ten człowiek cierpiał za Polskę, z Polską. To coś wielkiego, do czego przybliżamy się z lękiem w tym człowieku, którego dziś żegnamy, a przecież to był człowiek, który kochał Polskę. Ale On żył, tak jak my żyjemy, wśród nas, z nami, istniał. Pamiętajmy, żegnamy człowieka, nie pomnik, nie symbol, człowieka.

Pani Ewa, żona, powiedziała, że byli bardzo szczęśliwym małżeństwem, kochającą się rodziną, dawał tego świadectwo przez całe życie jako odpowiedzialny, kochający mąż i ojciec. Treść listów, które zostawił dla każdego z nich, w pełni to potwierdza, tym bardziej widać, jak trudna to była dla niego. Należał do stowarzyszenia Mensa Polska, do tych dwóch procent populacji, którzy inteligencją wystrzeliwują wyżej niż przeciętni członkowie społeczeństwa. Był to człowiek wybitnie inteligentny i jak to bywa u ludzi inteligentnych, z niezwykłym poczuciem humoru.

Uczył ludzi, by zamiast ulegać wpływom, raczej wpływali delikatnie na innych, uczył, że fantastycznie jest mieć wpływ, ale też że jest to bardzo trudne. Uczył o wolności, że to nie jest samowola, wolność to ogromny wysiłek. Mówił, że trzeba coś przeczytać, przyjść na spotkanie, czasem komuś się narazić.

Dramat polega na tym – mówił – że ludzie łatwo się godzą na to, że nie mają wpływu, że łatwo przyjmują to, że ktoś za nich decyduje. Był człowiekiem pełnym dobroci, jej ślad mogliśmy zobaczyć, wchodząc na cmentarz, bo to on prosił, żeby zamiast kupowania kwiatów na pogrzeb zrobić zbiórkę na opuszczone zwierzęta, naszych braci mniejszych, tak to sformułował.

Żegnamy człowieka, który będzie nam towarzyszył. Koło takich wydarzeń nie da się przejść z zamkniętymi oczyma, zatkanymi uszami. Który będzie szedł z nami.

Jezus mówi: kiedy przygotuję wam miejsce, to znowu powrócę i zabiorę was do siebie, abyście byli tam, gdzie ja jestem. Znakiem, po którym się rozpoznaje, po którym On rozpoznaje lokatorów domu Ojca, jest miłość. Tym, którzy pytają, kiedy cię widzieliśmy, Jezus odpowie, że cokolwiek dobrego uczyniliście, to właśnie mnie spotkaliście, kiedyście świadczyli dobroć bliźniemu.

Jezus nie jest formalistą. Jego Kościół też nie chce być formalistą. Kościół jest po to, żeby w drodze na spotkanie z Jezusem towarzyszyć człowiekowi i Kościół towarzyszył Piotrowi. Towarzyszył modlitwą, żarliwą modlitwą ludzi wierzących, a na drogę do domu Ojca umocnił go świętymi sakramentami, niewidzialnym znakiem niewidzialnej łaski, której nam udziela nasz Pan.

Niech nasze serca się nie trwożą, wierzcie w Boga i wierzcie, że w domu mego Ojca jest wiele mieszkań. Tam się spotkamy.