Karzące ramię prezesów
Dzięki decyzjom prezesów Schaba i Radzika setki ludzi jeszcze dłużej poczekają na wyroki. Czy mogą ponieść odpowiedzialność za sabotowanie wymiaru sprawiedliwości?
Po co rządząca prawica „reformuje” sądy? Po co obsadziła w nich swoich zaufanych ludzi? Wiadomo: żeby przyspieszyć postępowania sądowe, usprawnić wymiar sprawiedliwości. W konkursie na najbardziej zaufanych ludzi naczelnego reformatora Zbigniewa Ziobry prawdopodobnie zwyciężyliby Piotr Schab i Przemysław Radzik – rzecznicy dyscyplinarni i prezesi, najpierw Sądu Okręgowego, a teraz Apelacyjnego w Warszawie.
W ramach usprawniania podległego im sądu usunęli w ostatnich dniach z wydziału karnego trzy doświadczone sędzie orzekające od ponad 20 lat w sprawach karnych: najpierw Ewę Gregajtis i Ewę Leszczyńską-Furtak, a teraz orzekającą od 30 lat Marzannę Piekarską-Drążek. Przenieśli je do wydziału pracy i ubezpieczeń społecznych. Wydziału pracy tym nie wzmocnili, bo sędzie nie mają w tej dziedzinie prawa żadnego doświadczenia i zanim się wdrożą, miną miesiące, a sprawy będą leżeć.
Pewne jest natomiast, że osłabili – i to poważnie – rozpatrywanie spraw karnych w warszawskim Sądzie Apelacyjnym: z 21 sędziów w wydziale zostało 18. Zauważyła to nawet pierwsza prezes SN Małgorzata Manowska, uznając, że to decyzje szkodliwe dla sprawności działania sądu i merytorycznie nieuzasadnione. Prezes Schab przyznał w pisemnej odpowiedzi, że powodem przeniesienia była chęć ukarania tych sędzi za kwestionowanie prawidłowości powołania neosędziów. A więc nie troska o sąd, ale nieregulaminowa kara.
To nie koniec pogarszających pracę Sądu Apelacyjnego w Warszawie decyzji. We wtorek prezes Radzik odebrał przeniesionym sędziom Gregajtis i Piekarskiej-Drążek (Leszczyńska-Furtak jest na zwolnieniu) sprawy, które normalnie powinny dokończyć. Bo przeniesiony sędzia dokańcza sprawy, które już miał w referacie. To szczególnie ważne w sprawach karnych, gdzie jeśli zmienia się skład sądu, proces zaczyna się od nowa. Dla sędziego takie dokańczanie spraw to dodatkowa uciążliwość, bo przez jakiś czas pracuje w dwóch wydziałach jednocześnie (oczywiście za te same pieniądze). Doświadczył tego sędzia Waldemar Żurek.
Tym razem prezes i przewodniczący wydziału karnego Przemysław Radzik postanowił uwolnić od tego balastu sędzie Gregajtis i Piekarską-Drążek. We wtorek wydał zarządzenie (najprawdopodobniej bez opinii Kolegium Sądu, bo się na nią nie powołuje) nakazujące zdjęcie z wokand spraw obu sędzi, a Piekarska-Drążek dowiedziała się w sekretariacie, że odbierze się im wszystkie sprawy. Można powiedzieć: ciężar spadł z pleców. Ale sędzia Piekarska-Drążek, w przeciwieństwie do prezesów Schaba i Radzika, zauważa, że godzi to w setki osób, których apelacje sędzie miały rozpatrzeć. Jak oblicza, w jej przypadku będzie to dotyczyć 76 oskarżonych, a trzeba do tego dodać co najmniej drugie tyle osób pokrzywdzonych przestępstwem. Te sprawy i tak czekają już rok, półtora, a te, w których wykonano już jakieś czynności procesowe, trzeba będzie powtórzyć.
Tym, że to działanie na szkodę stron postępowania, martwi się sędzia Piekarska-Drążek, ale to nie ona jest prezesem sądu, tylko sędziowie Schab i Radzik. A ci najwyraźniej się nie martwią, bo mają inne priorytety.
O decyzji odebrania jej spraw sędzia Piekarska-Drążek dowiedziała się niedługo po tym jak złożyła, przysługujące w wypadku przeniesienia bez zgody, odwołanie do Krajowej Rady Sądownictwa. Do KRS, nie do neo-KRS, bo zaznaczyła, że wnioskuje o zawieszenie rozpatrzenia tej sprawy „do czasu ukonstytuowania się niezależnego organu właściwego do jego rozpoznania, a więc Krajowej Rady Sądownictwa w rozumieniu art. 187 Konstytucji RP”.
Nie można wykluczyć, że nieoczekiwane odebranie sędziom spraw było wynikiem irytacji prezesa Radzika tą formą odwołania od jego decyzji.
Jakie są skutki takiego działania prezesów SA w Warszawie – każdy widzi. O motywach opowiedział prezes Schab, przyznając tym samym, że przenosząc „karnie”, działał bez podstawy prawnej. Można więc postawić pytanie o odpowiedzialność osób zobowiązanych do czuwania nad sprawnością postępowań za działania, które osłabiają sprawność sądu i godzą w konstytucyjne prawo każdego do osądzenia sprawy w rozsądnym terminie.
Nie spodziewam się, by taką odpowiedzialność sama z siebie rozważyła prokuratura, na której czele stoi protektor obu prezesów. Ale musiałaby zająć stanowisko, gdyby osoby, których sprawy doznają przewlekłości w wyniku pozbycia się z wydziału karnego trzech sędzi, złożyły doniesienie, że prezesi działają na ich szkodę. Pewnie tego nie zrobią, bojąc się o los swoich spraw. Nie mówiąc o tym, że sprawy byłyby precedensowe, a wynik niepewny.
Ale działalność prezesów SA w Warszawie (a także innych prezesów zawieszających niezawisłych sędziów w czynnościach, przenoszących ich do sądzenia spraw, o których nie mają pojęcia, czy odmawiających wykonania wyroków sądów o ich przywróceniu do orzekania) będzie można też ocenić dyscyplinarnie, gdy przeminą rządy Zbigniewa Ziobry w wymiarze sprawiedliwości. Gdyby uznano ich winę, mogą np. zostać wydaleni z zawodu, a co za tym idzie, pozbawieni stanu spoczynku. Ciężko na to pracują.