O etyce dziennikarskiej i o poprawności

Dotarł do mnie list otwarty podpisany na razie przez 240 dziennikarzy, apelujących o wykreślenie z listy nominowanych do nagrody Grand Press w kategorii „wywiad” rozmowy dziennikarki Radia Zet Beaty Lubeckiej z Margot z kolektywu Stop Bzdurom. Argumentacja: rozmowę przeprowadzono w sposób „krzywdzący dla społeczności LGBT+, szkodzący poszanowaniu praw człowieka i przeczący zasadom etyki dziennikarskiej”, „homofobiczny i transfobiczny”. Tu jest list.

Wcześniej oświadczenie w tej sprawie wydała Kampania Przeciw Homofobii. Wywiad uznała za „książkowy przykład na to, jak nie prowadzić wywiadów z osobami ze społeczności LGBT”: „w ciągu trwającej niecałe 40 minut rozmowy Lubecka zdążyła: parokrotnie pomylić nazwę kolektywu, który współtworzy Margot, zadać niedopuszczalne podczas wywiadu opartego na szacunku pytanie dotyczące deadname aktywistki, okazać łaskę, nazywając Margot po imieniu i stosując odpowiednie zaimki, wypytywać o relacje z bliskimi działaczce osobami, nazywając je partnerkami erotycznymi, dociekać o jej cechy płciowe, skomentować strój rozmówczyni, a także absolutnie zignorować temat problemów dotyczących społeczności LGBTQ, które chciała poruszyć Margot”.

Obejrzałam ten wywiad. Prowadzony na kontrze, w sposób ekspansywny, co jest manierą, którą niekoniecznie lubię. Nie jest ani ekskluzywny, ani wybitny, więc nie uważam, że powinien znaleźć się w gronie nominowanych do dziennikarskiej nagrody, szczególnie tej rangi. Ale z tych powodów, a nie z powodu naruszenia zasad etyki dziennikarskiej.

Margot na tle ekspansywnej dziennikarki wypada dobrze: spokojnie reaguje na zaczepki, cierpliwie usiłuje opowiedzieć odbiorcom nieoswojony i nierozumiany przez większość opinii publicznej świat osób niebinarnych i w ogóle nieheteronormatywnych. Dziennikarka często jej przerywa, nie daje dokończyć, ale wydaje się, że chce po prostu zadać wszystkie przygotowane pytania i nie ma cierpliwości – a szkoda – do wysłuchania odpowiedzi do końca. Pytania zadaje, nie owijając w bawełnę. Na przykład dlaczego Margot chce, żeby mówić do niej z żeńskimi końcówkami, czy biologicznie jest mężczyzną, dlaczego nie zrobi sobie operacji zmiany (prawidłowo: uzgodnienia) płci. Pyta, czy z partnerką łączy ją także relacja erotyczna.

Nie uważam, żeby pytania o te sfery w sytuacji, gdy Margot występuje w wywiadzie w roli aktywistki zwalczającej wyżej wymienione „bzdury” o osobach LGBTQ, było naruszeniem dziennikarskiej etyki. Nie dopatruję się w tym homofobii. To, oczywiście, pytania intymne, ale ludzie nie rozumieją niebinarności, bo nie znają odpowiedzi na takie pytania. Przeczytanie o niebinarności w Wikipedii nie zastąpi osobistej relacji osoby niebinarnej. Swego czasu na takie intymne pytania odpowiadała w wywiadach Anna Grodzka, pierwsza polska – i chyba pierwsza na świecie – transpłciowa posłanka, i dzięki niej olbrzymia część opinii publicznej zrozumiała, czym jest transpłciowość i z czym wiąże się w realnym życiu. Teraz, dzięki Margot, możemy próbować zrozumieć niebinarność.

Oczywiście te pytania można było zadać mniej wprost. Za każdym razem się sumitować (dziennikarka zrobiła to raz): „przepraszam, że o to pytam, wiem, że to bardzo prywatne, ale niektórzy nasi słuchacze nie rozumieją, więc pytam w ich imieniu”. Dziennikarka zadała pytania, które zadają ludzie. Nie użyła poprawnościowego języka. Ale – moim zdaniem – nie negowała tożsamości Margot, nie kpiła, nie oceniała.

Ale też nie wspierała. I możliwe, że także w tym tkwi przyczyna reakcji na ten wywiad.

Nie wiem, czy ktoś zapytał Margot, czy czuła się zaatakowana lub zraniona. Wiem, że zraniona i oburzona poczuła się część środowiska osób nieheteronormatywnych. Ale część tego środowiska krytykuje także samą Margot – za jej niepoprawnościowy, prowokacyjny styl. Uważają, że w ten sposób robi złą opinię środowisku.

Czy Margot ma obowiązek przyjąć rolę ambasadorki i dbać o poprawny PR osób LGBTQ? Czy raczej powinna być wolna od przymuszania jej do grania roli narzuconej przez środowisko, do którego należy? Tak samo, jak powinna być wolna od narzucania jej „tradycyjnej” roli przez rodzinę i większościowe środowisko społecznie.

Czy Beata Lubecka ma dziennikarski obowiązek mówić o sprawach LGBTQ w sposób wyznaczony przez reguły poprawnościowe wypracowane przez to środowisko? Jako dziennikarka obowiązana jest do szanowania rozmówcy. W mojej ocenie nie złamała tej zasady, choć – jak już zaznaczyłam – nie jestem entuzjastką ekspansywnego, zaczepnego, pełnego przerywania prowadzenia wywiadów.

Pozostaje sprawa części środowiska LGBTQ, które poczuło się zranione i potraktowane bez empatii i szacunku. I to jest problem: jak wyważyć pomiędzy wolnością słowa – w tym przypadku niedostosowaniem się do zasad poprawności – a zasadą szacunku i niekrzywdzenia, także bez złej woli (bo wierzę, że dziennikarka złej woli nie miała).

Drugi, jeszcze poważniejszy problem z wolnością słowa i etyką dziennikarską wiąże się z faktem, że żyjemy w rzeczywistości, w której społeczne i fizyczne bezpieczeństwo osób LGBTQ jest zagrożone działaniami władzy. Władza szczuje na nich społeczeństwo i usiłuje wykluczyć z życia społecznego – by przypomnieć „deklarację przeciw ideologii LGBTQ”. Pisząc i mówiąc o członkach tej społeczności, dziennikarz musi brać pod uwagę, jakie emocje może wywołać u osób realnie zagrożonych.

Nie mogę podpisać apelu o wycofanie z konkursu wywiadu Beaty Lubeckiej w sytuacji, gdy jako powód podaje się homofobiczność i złamanie zasad etyki dziennikarskiej – bo tych cech się w nim nie dopatruję. Ale uważam, że ten materiał w ogóle nie powinien się znaleźć wśród nominowanych do nagrody. Szczególnie w czasie, gdy władza ogłosiła społeczność LGBTQ wrogiem.